wtorek, 28 stycznia 2014

Odcinek ze snoooooow!



18 grudnia, środa

Odcinek z zawożeniem... a nie, płyt

My drogi i Miłościwie Nam Panująca prawdopodobnie spędzaliśmy środę po próbie.

Mass — Back To The Music (1977), bo zaraz wykasuję. Nie było złe, ale jak już mam mieć kilka staroci, zostanę przy ulubionych zespołach hard-rockowych.
***
Chwilę dłużej i na salę. Tam mamy więcej miejsca, bo nie ma perki Marcinów. Płyta jak trzeba, zmiany w pracy, australijskie wizyty i problemy z brakiem premii świątecznych.
Tak mnie wzięło, że słucham kaset The Doors.

==============================

19 grudnia, czwartek

Odcinek z rozważaniem winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca pilnie oczekujemy na wizytę, Ty pakujesz prezenty.

Ściągam buty 24 sekundy, akurat tyle i trwa pierwsza tura dostępu, ze zmianą skarpetek nadążam niemal w 15 sekund, ale z przerwą na wpisanie kodu. Idzie 6 dużych partii w ciągu dnia, ale 31 jest niepodzielne przez 6. Znaczy się jest, ale niedokładnie. I rozpoczynam dzień pracy. Dzisiaj zero stopni.
***
Adrian Younge Presents the Delfonics (2013) — głównie ze względu na Sharon Jones i może falsecikowe zaśpiewki z płyt Zappy. Nie zagości długo.
***
Wojt nie przychodził, nie przychodził, a jak już przyszedł do skończyliśmy na dworze przed północą. Wszystko przez te winyle.

 
 
 
 
 
 
 
 
 

20 grudnia, piątek

Odcinek z dniem po słuchaniu winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już w nastroju świątecznym. Snooooow!

No to ja swoją wigilię pracowniczą mam za sobą i to bez rzygania. Nawet bez jedzenia po 19, więc mam cudownie pusty brzuszek. Najebka była dobra, choć zmarzłem na końcu potwornie. No i przez cały wieczór słuchaliśmy w Wojtem winyli i gadaliśmy o muzyce. Znowu jestem młody. A on nie wierzy, że sam gryzdnąłem wybielaczem tę koszulkę.
***
Nie mówię, że dzisiaj z rana jestem gotowy do pracy, ale mam dobry nastrój, dwa ostatnie napisane teksty, a trasa piesza od czasu do czasu bywa odświeżająca. Prawie najkrótszy dzień w roku, potem będę się cieszył każdym fragmentem pojawiającej się dłuższej jasności. Na spacer! Do lasu. Dłuuuuugi!
***
Sir Lord Baltimore (1971) już miałem wywalić po przesłuchaniu, ale "Man From Manhattan" ma całkiem nowowczesną i bardzo śliczną melodię, niemalże emo-rockową, takie cuda.
***
Firmówka (nie idę), będzie robota na święta, bo nikogo nie ma, a pisma trza zrobić.
***
Na koszu się styrałem, wcale nie zdrowo. Ale kanapka ze świeżym chlebem znakomita. I świąteczna niespodzianka przeszła: oglądaliśmy White Christmas (1954) i śpiewał sobie Bing Crosby. I to było wcale miłe (kiedy to odkryłem istnienie tego filmu) i całkiem kolorowo-pretekstowe, kiedyśmy to oglądali. W sumie po to są musicale (nie Mary Poppins).





Brak komentarzy: