piątek, 28 września 2012

Zagadka tygodnia: co nam się stało z myszką?




25 września, wtorek

Zatem byłem prawie w delegacji. Medycyna tropikalna, brzmi podróżami egzotycznymi.  McMuffin Jajko. I do tego kawa. Zaszalałem. Logistycznie ok. Komunistycznie bardzo nieładnie. Okropny budynek. Do tego sala prezydialna, kawa dla pana profesora, szkolimy się, internet działa słabo w porywach do nie działa. Nic to. Zeszło. Nawet transport miałem z powrotem.
Następnie zarobiłem się, w końcu byłem w tyrce, na tyle że już miałem stwierdzić, że jestem zmęczony i mi się nie chce. Pogoda nastrajała wyjątkowo.
 
Wchodzę do klasy, a tam dzieci.
Ale niemal 3 godziny zajęć ze znakami ostrzegawczymi i znakami zakazu minęły stosunkowo szybko i stosunkowo przyjemnie. Może to przez kawę, ciastko i "a na tym znaku widzimy co?...", a dzieci zgodnie odpowiadają. To że dzieci wiedzą więcej o samochodach i znakach mnie nie dziwi. To że umieją rozwiązywać sytuacje na drodze i prawdopodobnie już umieją jeździć tymi samochodami też mnie nie dziwi. Pytanie "co ja tutaj robię" nawet mi się nie przemknęło. Więc co mnie dziwi? Ano właściwie nic. Komóreczki w ruch i lecimy.
 
Będziemy zacieśniać współpracę, wysłałem patronatoprośby, otrzymuję odpowiedzi (takie lub inne).
 
Wracam do domu, przerabiam pozostałe elementy okładki (ciężko szłoooo...), ale chyba będzie fajnie. No, i nie korzystałem z podlinkowanej przez Szefową strony (http://pixlr.com/o-matic/). Jeszcze. Bo obrazki po niej wychodzą znakomicie. Ale nasze, póki co, będą chwilowo oryginalne. I z nowym masterem.
 
No i nie była to zabawa w ciepło-zimno, ale kapelusz w końcu się znalazł. Ale nie było łatwo.


26 września, środa

Odcinek z wystrojem wnętrz oraz wyrażaniem się orizzontale

My drogi i Miłościwie Nam Panująca poszliśmy do lasu. I na górkę. Zobaczyć ostatnie tchnienie lata.

Ja idę, ta miechunka, nie dość, że brzydsza, to mnie jeszcze ta baba, znaczy się kobieta, przyuważyła, no to powiedziałem jej dzień dobry.

Nie żeby coś do mnie dotarło albo zmieniłem taktykę. Po prostu tak chyba jest i będzie. Zatem uwaga: chodzę do pracy. I to spory kawał czasu. Kiedyś chadzałem więcej teraz więcej przesiaduję. Zmiana? Nie przeszkadza mi to tak bardzo. Pewnie kiedyś zamiast zaprojektować blok, zechcę tylko zaprojektować klatkę schodową. Zasadniczo to mi się nawet tutaj podoba. Chociaż w domku było fajniej. "Moim zdaniem sami skazujecie się na porażkę, ale obym się mylił". Bo to nie jest kwestia pomyłki, tylko innego ogarniania. Bo my wolimy na nieużywanych starych schodach na Niedźwiednik. Ot po prostu.

Więc zapracowałem się w tyrce, ale starczy już o mnie. Biedra miała promocje, a ja korzystam z promocji. No niestety stare meble i telewizor mi się już nie zmieszczą w pokoju. A szkoda. Mi zawsze jest szkoda. Z chęcią bym je przygarnął, żeby poczuły się lepiej.

Plecak, torba, dwie siateczki, no i foto odebrałem. Pięknie, ciepło, 20 stopni jeszcze było. Spacer. Jak miło. Potem wytrucie bakterii na mocno rozgrzanej patelni. Potem byłem rozproszony przygotowywaniem plików, potem się rozstroiłem, bo pliki nie chciały współpracować. A zdjęcia Szefowej, choć błyszczące, bywają znakomite. I nagle nagła zmiana planów (BRAK WODY! ! !) i w oczekiwaniu nagłej następczej przejażdżki musieliśmy się dobrze, a nawet bardzo dobrze, przygotować przystosować i huzia. Pamiętać o winogronach. No ale gdzie ten wystrój wnętrz?!, że się rozejrzę.

Czy ja się pochwaliłem, że zrobiłem ogórki małosolne? No to zrobiłem.

Daniele Patucchi, Nel buio, 1971, ambientowy początek jak nic


czwartek, 27 września 2012

Odcinek z (m)dżerką i modelką



24 września, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zajmowaliśmy się. Nieustająco.

Zdaje się, że w pracy byłem w pracy, a potem trzeba było szybko. No tak, przygotowywałem się do jutrzejszej "delegacji". Mokro było na świecie. Transfer wyszedł mi znakomicie. Odrobiłem rodzinne zobowiązania i już na spotkaniu. Muszę przyznać, że uważałem, a potem się wykazałem. W konsekwencji spotkania założyłem sobie kalendarz google. Nie żebym tam zaglądał. Ale może się przydać, żeby terminy się nie pokrywały, ot co. Ta jesień to jeszcze pikuś, ale jak się Where is Jerry rozegra, to ho ho.

Zatem jeszcze korzystając z okazji zajmowałem się zarabianiem, usiłowaliśmy podłączyć internet, ale się nie chciał (bydle), więc dokonaliśmy zrezygnowania w tym kierunku na te chwilę. Zdjęcia się podpisują cd. Znakomicie Moja Droga, wspaniale. I obejrzeliśmy film. Teatralny taki. Nieco przesadny i skumulowany. Ciut krótki i mało filmowy, ale intrygujący. Rozrywkowy. Jak na Polańskiego to komedia była. No i ładna kopia. Ode mnie. Nie ogoliłeś wąsa? No wiesz.
 
Carnage (2011)



środa, 26 września 2012

Siwiałka, 18-19 sierpnia 2012



Podobno od dzisiaj ma być ciepło.
Dwa dni.

 

 

wtorek, 25 września 2012

Omlecię



23 września, niedziela

Odcinek z wypełnianiem szafy

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zajęliśmy się sprzętami domowymi.
Zaczeliśmy od omletu. Ba. Ależ to było omlecię. Jakkolwiek (o)środki wykonawcze też wyszły fotograficznie ("ej, modelki") (tak mówimy na papryki), to jednak suma wykazuje się nieskazitelną pięknością. Nafnaf.

Dziarałem. Zadowolony bywam z tego powodu. Szczególnie jeżeli wpadnę na koncept, że z jednego czterosekundowego loopa mógłbym zrobić 72 minut muzyki. A że by się nudziło? Koncept to koncept.

Nadrobiliśmy się z przestawionymi zdjęciami; wykonaliśmy (no dobra, bez śmy) sałatkę brokułową extra. I czosnek następnego dnia extra również.

I powrócili nasi przyjaciele i choć zdążyli nas zmęczyć, to myśmy zdążyli odpocząć. I to nawet bardzo dobrze.

A właśnie. Temat mi uciekł. Deska do prasowania wzbogaciła się o nową powłokę nieelektryzującą (nie, w tej kwestii nic się nie zmieniło, ja prasuję 2 razy w roku), a moje ubrania, dzięki zaangażowaniu Miłościwie Nam Panującej, o komplet szaf do rozpakowania się. Jakoś to sprytnie zrobiłem w międzyczasie. Hah, a najfajniej ma kapelusz.




poniedziałek, 24 września 2012

tequilą sunrise



20 września, czwartek

Odcinek z Dymiterem i Odiją

My drogi i Miłościwie Nam Panująca rozpoczęliśmy inteligentnie weekend.

Pełni słoiczków i siateczków spotkaliśmy się w słonecznym miejscu. Kod dostępu działa, ale dotykowa tylko do 50 zeta. No przecież! I mamy już kolejne 200 zdjęć wywołane, a na mieście, obok młyna, działa napowietrzny internet. I do tego prezentują sztukę wielkoformatową.
Herbata i lądujemy w TwO. "Pociągi pod specjalnym nadzorem" — słuchowisko. Dymiter gra a Odija tańczy. Obserowanie tego zjawiska było niezwykle fascynujące. Ci dwaj znakomicie się dobrali. Niby tylko 35 minut, ale tyle przygód mnie spotkało. Potem pomyślałem sobie, że wbrew pozorom, to jest niezwykle relaksujące. Potem stwierdziłem, że może na chwilę (taka tyci, malutką) przymknę oko. Trochę wtedy hałas mi przeszkadzał, a powieki nie dały się odkleić. A kiedy już przeszedłem na niższy poziom, to się okazało, że był koniec.
I być może tego nie pamiętam, a może mi się tylko wydaje, ale począwszy od wtorku, to już podsypiałem w ciągu dnia w oczekiwaniu na sobotę. Tak samo wydawało mi się, że było teraz. Więc chyba tylko bardzo dobrze przygotowaliśmy się do czekających nas następnego dnia atrakcji. Bo to już był ten dzień. Wszystkiego najlepszego.


21 września, piątek

Odcinek z prawdziwymi imieninami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca cali w rozjazdach, a ja nawet zapomniałem, że byłem na koszu i powinienem się czuć wyczerpany następnego dnia. Nie byłem.
Przez pół dnia zażywałem rozkoszy z: http://funkyfrolic.blogspot.com/

Mniam. A potem miałem kolejne urocze chwile, kiedy już wszyscy poszli sobie do domu. Owszem, w domku było lepiej (przestrzeń, światło, własna chata), ale tutaj też można się rozkoszować samą bytnością.
Więc przyznaj się: "trenowałeś w wakacje?". Więc ja tu byłem "w zeszłym sezonie". 
Co oczywiście było widać: 1/30, 6 zb., 5 as., mnóstwo strat i nie żeby mi cokolwiek z tego zestawu przeszkadzało. Najładniejsza akcja (było 4/3), kiedyśmy jakieś 5 razy ponawiali akcję w wyniku zbiórek - efekt? nie trafiliśmy, kontratak, oni trafili. Długo mi się wracało do domu. Nie. Długo mi się wydawało, powrót był krótki.
Jeszcze nigdy chyba nie dostałem z tej okazji tyle prezentów! I to naraz. Ależ pysznie to wszystko wygląda.
Kolacja nastąpiła w kuchni i trzeba się już było szykować do jutrzejszego grzybobrania.


22 września, sobota

Odcinek z tequilą sunrise

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zaczęliśmy nietypowo i zakończyliśmy nietypowo.

Wyszło na to, że nici z grzybów — okoliczności wewnętrzne. No w głowie były. Za to świetnie rześmy się przygotowali do wystawnego śniadania. Warto przy tym pamiętać, że wciąż jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami francuskiego sera prosto z Paryża. 
Strasznie jedzie.
A my pojechaliśmy do Wrzeszcza, przygotować się do wieczornego wyjścia, które do skutku nie doszło. Zatem kaska, orzechówka, tequila i jesteśmy u siebie.
Domowa klasyka, wersja 2.0 — pieczona papryka z nadzieniem. Proszę sobie popatrzeć.
Potem troszkę się zabawiałem z plikami, a potem mieliśmy filmowy wieczór. Ponieważ ja mam bardzo małe wymagania, tak od życia, jak od amerykańskich filmów, to bawiłem się znakomicie. Taka filmowa powtórka z rozrywki. Jak na blogu.

Prometheus (2012)
The Thing (2011)


piątek, 21 września 2012

Odcinek z jeżynowo-kokosowym



17 września, poniedziałek

Odcinek z projektowaniem złożonym

Pojechałem i zdążyłem. (to było tak daaawno temu). Ach, no tak. To już było zapowiedziane w niedzielę, więc nie było odwrotu. Babka ziemniaczana! Pysznie.
Acha — skąd ja to mam? Ano pewnie stąd: to były trzydzieści dwa ziemniaki.
I już miałem się zajmować, kiedy zajechał Wojt z Grenadiną i Kandiburą. Szyfr taki.
Posiedzieliśmy aż do lekkiej przymuły, ale eco-digi-pack zaplanowany. Oczywiście wymaga to szlifu (patrz parę dni później), ale napoczęliśmy. Brawo dla nas. I pieniek również.



18 września, wtorek

Odcinek z jeżynowo-kokosowym

Właśnie. Bo lato jeszcze trwało i potrzeba była. Więc ja, księżyc mojego pożądania, wybrałem się na pole. Nie powiem, nie było lekko, zabrakło bateryjek i woltów. Ale może dzięki temu uwijałem się jak ulęgałka.
Ale nie przebierałem. Brałem wszystko jak leci. Krzaczek po krzaczku. I do ostatniego owocu.
I jeszcze — trafiłem na spotkanie organizacyjne w sam raz. Niewypowiedziane to było, ale co poniektórzy sądzą, że jest to oznaka zbliżającego się końca świata.
A potem wróciłem na pielesze, gdzie czekała na mnie pyszna niespodzianka. Oto proszę:


De La Soul — Change In Speak
http://www.youtube.com/watch?v=DenLbI55NSk


19 września, środa

Odcinek z oszukanymi imieninami i krową

Styrałem się, plan był, miało być specjalnie dla Karola. Jadę tu, jadę tam, zdanżam, a ci się bawią w telefon. Głuchy to on nawet był. Znaczy się — nie odpowiadał. Wyobrażeniom.
Zdążyłem się rozstawić (w domu mnie matka zmylili), i obliczam ile już nie zdążymy zrobić. Więc w konsekwencji zrobiliśmy zupełnie coś innego ("jak nagrać nową płytę w dwie godziny"). Zatem perkusje już mamy, zabukowane plany na przyszłą środę, potem gitary, wokale, basy i jako się rzekło w zeszłym tygodniu, zrobimy płytę demo z fragmentów. Zmarzłem.
Mamy festiwal podwojeń. Ciasto, już drugie w tym tygodniu, wyszło już drugi raz. Ponadto cały późny wieczór się opychałem. Ale rozmieszczenie słoików, opakowań, wcześniej kabli i osprzętu, ubrań, butów i czegoś tam jeszcze znakomicie.
A potem mi przyszło do głowy, że krowę trza podrasować. I jako że plan już był, to się zań zabrałem tak, że hoho i na efekty (nie) trzeba było długo czekać. Zasnąłem po omacku, ale warto było. Do zobaczenia na pierwszej stronie opakowania.


czwartek, 20 września 2012

Zbigniew



15 września, sobota

Odcinek ze Zbigniewem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spędziliśmy dzień na resetowaniu się.

To było chyba tak, że spaliśmy niewiarygodnie długo (ja), zrobiłem kawałeczek, wyskoczyłem po jaja ("nie było Cię raptem 5 minut"), bo matczyne grzyby były do zrealizowania. A potem swobodna kawa, zdjęcia, zakupy, deszcz, karkówka (ach, karkówka) ("a tego zdjęcia nie umieszczaj"), obiad, sałatka, i za chwilę zostałem bardzo ładnie odwieziony do Sopot, gdzie zaliczyłem klasyczne vis-
à-vis (to miejsce po prostu). Zbigniew już czekał.
Zaliczyliśmy old-schoolową przechadzkę do Gdyni Głównej.
Zbigniew mówi, że minęło 20 lat od naszej wyprawy przez Polskę. Ponadto 10 lat od ostatniego spotkania. Takie sprawy.


16 września, niedziela

Odcinek z małym fryzjerem 3, malinami i aroniami albo "nie podoba mi się to zdanie, bo po nim następuje ale"

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spędziliśmy dzień na aktywności, również na świeżym powietrzu.

I ja naprawdę nie chciałem nigdzie wychodzić, ale tak wyszło. Więc poczyniliśmy dobre przygotowania do wyjścia, dostałem (już poprzedniego dnia) jedno zdjęcie z odzysku, tak już czułem, że zdążę zgłodnieć, bagaż ładnie zapakowany, samochód zaparkowany (to było to parkowanie bez niebezpieczeństw), idziemy. A ja w ogóle nie skumałem, że fryzjer miał być potem przecież.
I co? Wszystko nam wyzbierali. Ale człowiek jest zdolny do poświęceń. Zatem nie zbieraliśmy pełnymi garściami, jedno jagodę po jagodzie, czasem trafił się cały pęk. Należy wspomnieć, że trafiły się przepiękne maliny ogrodowe. No i w końcu się zmęczyliśmy więc aronie do zamrażalnika. I dostaliśmy po lodzie.
I jeszcze obiad, i jeszcze pełne sukcesu zaaferowanie strzyżelnicze — po prostu cacy chłopak.
National Treasure: Book of Secrets (2007) — na filmie były tam 3 minuty z Paryżem w tle.
 
O tym, że kwadracik na końcu artykułu daje nadzieje na rychłe zakończenie i sprzyja zainteresowaniu czytelniczemu, i o innych sprawach.


środa, 19 września 2012

Odcinek zaaferowany




13 września, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca

Afera za aferą. Poranne wstawanie. Pralka (programu sportowego i luxe.hd nie ma :/ ). (ale to się potem okazało). Wychodzę wcześniej i jadę. Bar, "pączki", leje, ważny telefon. Radio Gdańsk. A ten się spóźnia. Stres trochę był — to  wyniku złych poprzednich doświadczeń. Zawsze więc z bardzo dużym dystansem podchodzę do obcych realizatorów. Podobnież jesteśmy diametralnie różni, ale fakt, że Przemowi się gęba nie zamykała.
Niemniej, parę podejść, na 100, któreś z ostatnich będzie ok. Dynamika z perkusją zachowana. Do tego klarowność i przejrzystość gitar. Plus rzewne emocje (zwrotka) i krzyczane (refren) na wokalu. No Greg Duli nam niemal wyszedł. Podstawy są tak dobrze zrealizowane, że "Pretty Face" Where is Jerry powinien wyjść zadowalająco. (nie no Johny, "Fire's Highway" to nie będzie, bo to się gra dwa razy wolniej przecież :) )
Wreszcie w domu!
 
"No to ja już przejrzałam książkę". A to przecież tylko 5 kg. Prócz tego placki, dżem agrestowy, herbata rumowa, Kenia, profesor C., daltoniści/symboliści, obiektywne stwierdzenie faktu odnośnie długości czynności wykonywanych podczas mycia twarzy i już bardzo dobrze, a nawet bardzo dobrze przygotowani do snu. Nawet nie przyszło mi do głowy, żebym mógł coś zapomnieć, przecież to nieważne jakby.



14 września, piątek

Odcinek z kipiszem emocji

My drogi i Miłościwie Nam Panująca bardzo sprytnie wymieniliśmy się z kimaniem.

Robię, ta się zwalnia, tamta zagarnia, wreszcie spokój, do chwili, kiedy pizzy nie chcieli dowieźć na czas.
No, przynajmniej mnie zaskoczyli za te 30 zeta — naprawdę duży kawałek. Gdyby nie to, że w poniedziałek mam babkę, to bym skorzystał z połówki. Jadę, zasypiam w tram, dowożę, jem, drzemię. Jeszcze podsłuchałem jak cichutko tym razem leci i już mnie nie ma. Podejrzewam, że Ty tak właśnie masz rano. Zbieramy się, jedziemy wozem na imprezę (oj jak wygodnie), przesiadujemy i spokojnie wracamy. Bez szaleństw tym razem, miło było, no i skoro bez pijaństwa, to przyzwoity czasowo koniec, spać. A racja — zdrowo sobie jeszcze podjedliśmy przed snem.


wtorek, 18 września 2012

rano to jeszcze świta



10 września, poniedziałek

Odcinek z p'sem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca byliśmy tak krótko, że dopiero następnego dnia rześmy się zorientowali.

Ustalam. Jestem ustalony na sobotę. Odbieram pierwsze 100 foto, jadę na Niedźwiednik. Kebab zamknięty. No proszę, nie było mnie trzy tygodnie i już upadł. Ale na gitarze wymiatam już jak stary. Zbliża się moment punktu krytycznego, więc chyba najwyższy czas zająć się sprawami organizacyjnymi — niestety. Więc na schodach, rześmy to sobie z Wojtem potwierdzili.
Ponadto tego dnia byłem lilaróżarasta i w tej czapce (kolory zupeeeełnie inne) było extra. I zdjęcie piwniczne wyszło gites. Ponadto po nocy już mnie tak napieprzał łeb, że musiałem sobie odwinąć te gumki.  Ale zabawa była.

Małgorzata Musierowicz, Ida sierpniowa
==============================
11 września, wtorek

Pogoda! Już drugi dzień. Właśnie nie dawno jak wczoraj stwierdziliśmy, że chyba ostatnia okazja, by skorzystać z ciepłej pogody. To tak trochę wyglądało jak ostatnie tchnienie lata. Na górce wypas. Ha, aparat telefoniczny ma makro! Gdzież to ja jeszcze zabawiłem? W domu. Przyszła paczka. Miło. Waży chyba ze 12 kg. Jako że nie wszystko naraz, to tajemnice (3) będę zdradzał po kolei. W swoim czasie. Kotlet był. Pysznie. Ponadto zestaw prac nieobowiązkowych i zdaje się, że robotę papierkową mam za sobą (chwilowo). W zastępstwie radia Nova leci WPRB Princeton = zawsze należy być przygotowanym z odpowiednim zestawem kaset. Zasadniczo relaks i przygotowania już dwa dni naprzód.

Jakie są korzyści z tego, że tvp nie transmituje meczy polskiej reprezentacji w piłce nożnej? Wymierne.

A nie, zostały mi jeszcze koperty do ogarnięcia, rachunki do przeliczenia i papiery do przełożenia, ale przecież. Nadeszła burza i popsuła caaaałą pogodę. Prócz tego rocznica.

==============================
12 września, środa

Pogoda popsuta, ale co tam. Jedne ciężary zawożę, drugie odwożę. Po skrętkach zostało jeno wspomnienie. Chyba  powoli nie mogę się doczekać książki nr 1. Tymczasem zrobiłem rozeznanie i 90% pamiętam. Jeszcze nie wiem, w jakim trybie będę dokonywał klasyfikacji oraz ile z tego powinienem rozmieścić. Poważne sprawy. Ale, co akurat jest w miarę intrygujące — nawet na tych reprodukcjach, z których już nie wiadomo (pamięć zawodzi), jakie kolory były naprawdę, a jakie nie, widać jak malarz potrafił zabawić się swoim pędzlem. Więc być może w ogóle będę mógł się przyjrzeć swojej (ważnej rzecz jasna) koncepcji. Tymczasem dzień minął spokojnie.

Próba klasycznie udana, zakończona kolejnymi fragmentami. Właściwie powinniśmy całą płytę z fragmentów nagrać. Zapakowani, przygotowani na dzień jutrzejszy. Na chacie zapakowany w tobołki, mogę jechać. Podobno dają tam kawę, jakoś przeżyjemy. Tak mi zdążyło to wszystko mignąć, że nawet jestem ciekaw, jak to będzie.


poniedziałek, 17 września 2012

Wojt & Vreen 2 — alter



Decyzja trudna, acz konieczna. Nie będzie okładki z logo jakby stworzonym dla nas. Więc to jedyna okazja popatrzeć (Wojt zrobił).



piątek, 14 września 2012

foto Stożne



7 września, piątek

Odcinek z trybem prostym

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wybraliśmy się na zakup albumów, gdzie zostałem skutecznie nakłoniony.

I zjedliśmy kebaba, co do którego nie jestem w stanie stwierdzić, czy się pogorszył, a sweter (nie swetr) okazał się w sam raz i takie to ja teraz rzeczy pamiętam. Najważniejsze — weekend!

Amelia (2001) — w ramach reminiscencji.

==============================
8 września, sobota

Odcinek z Nouvelle Vague

My drogi i Miłościwie Nam Panująca, jak przyszło co do czego, to się okazało, kto tu sypia do południa, a kto tylko drzemie dla towarzystwa.

Rzecz to była niespotykana od wielu chyba lat, że robiłem coś z tyrki w domu. W tych czasach nadeszły takie czasy, że w tych czasach nawet można podgonić. A że się okazało, że całkiem sporo tego było — odetchnąłem z ulgą, że nie wiedziałem o tym wcześniej (wczoraj), bo bym nie mógł spać spokojnie.

Zatem siedziałem jakby mnie nie było i robiłem. I smacznie jadłem i byłem rozpieszczany.

Mary Komasa, Pictorial Candi oraz Nouvelle Vague zagrali na ArtLoop 2012, a o tym już było.

==============================
9 września, niedziela

Odcinek ze skrętkami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spędziliśmy niezobowiązującą niedzielę.

Przez chwilę był nawet strach, że on, ten komputer, nie chce zapisać rezultatów mojej pracy. A ponadto radio Nova, a ponadto "czuliśmy się tak źle", że nie wychodziliśmy z domu, za to bawiliśmy się w skrętki i bardzo szybko i dobrze przebyliśmy etap pierwszy i drugi, na trzeci nam trochę zeszło. Ba, nawet byliśmy grać w tenis, choć tłoczno było. Gdyby nie fakt, że zarabiam, hehe, kasę, to może by mi nawet było szkoda tej pogody. Chociaż. I tak pewnie wolałbym pooglądać obrazy.

Delicatessen (1991) — w ramach reminiscencji.


==============================

Patrick Watson — The Things You Do
http://www.youtube.com/watch?v=0hOAlvH5AyM



czwartek, 13 września 2012

Odcinek z młodym Stuhrem / "mój chłopak jest fajny, chodzi po śmietnikach i przynosi ładne rzeczy" (tak raczej powinno to być)



4 września, wtorek

Jestem znowu w pracy.

\ /
 O
 |
/ \

Wieczorne obracanie/oglądanie zdjęć. Jest ich 1900.

==============================
5 września, środa

Dalej jestem w pracy.
A potem próba. A tak — próba bogata i owocna. I mamy nowe fragmenta (myśl z przyszłego tygodnia — powinniśmy co drugą próbę nagrywać numery  i co dwa miesiące wypuszczać epki).
Wieczorne obracanie zdjęć. Z 1,04 giga zrobiłem ich 500 mega, potem jeszcze 350 mega, potem dałem im kontrast i jestem gotowy do wywołania i do snu (chwila po 2 w nocy).

(Alt-J — Matilda)

==============================
6 września, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zażywamy nowej rzeczywistości w ponowoczesności.

To chyba cud, ale jakoś przeżyłem ten dzień. Przydały się kawy i sny i obudzacze. A potem już relaksujący relaks i discoletnie piosenki z poruszeniami. Na szybko: przód/tył, na wolno: z boku/bok. MEGA. A potem już sen sen, dobrze jest się dobrze wyspać, a nawet bardzo dobrze.

(Why?
Strawberries)


środa, 12 września 2012

Paryz — dzien dziewiaty (1 wrzesnia, sobota) / Paryz — dzien dziesiaty (2 wrzesnia, niedziela, 3 dzien po 5-miesiecznicy)




Odcinek z enfantem

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca jestesmy zachwyceni roznorodnoscia i wieloscia barw calkiem uzytkowych gadzetow oraz mega form jedzenia; np. sklep pistacjowy.


Mały książę afrykański (na 5 liter): niby nic niby nic, a proszę. Wstawanie wcale nie takie rześkie, szampan i ta sangria (która przecież słaba była i w ogóle nie miała alkoholu) zrobiły swoje. Pić. I lekki ból głowy. I nie chceeeemy wstawać (kto nie chce, ten nie chce). Chleb wciąż daje radę, tak samo jak pasztet.

Markety vel rynki odnalezione, jeden wybrany, a następnie zgubiony (Le marché aux Puces de Vanves). Jedziemy czy nie jedziemy? Jednak jedziemy. Więc szukanie od nowa. Jedziemy i trafiamy. ("patrzaj, mają takie siaty, za siatami, za siatami").
I bardzo dobrze, bo choć murzyńska kraina, to można się było obłowić (ja). Może nie była to najlepsza layernia we wszechświecie, ale dużo jej nie brakowało (więcej książek, więcej śmieci, barów z piwem i kawą). Zatem:
— jeansy (1E) (ta dam!)
— gumowe białe buty udające eleganckie (10E) (obczajta, guma na glanc)
— biała koszula aż świeci (3E) (enfancia właśnie, na 16-latka) (gdyby się tak nie świeciła w słońcu, nie miałaby wiele szans)
— arabski placek na głębokim tłuszczu + kruche ciastko z nadzieniem daktylowym (aczkolwiek z pokazywania palcem nie do końca było wiadomo, co się otrzyma za tego jedynaka, ale nie zawiodło, i syciło, i oko i podniebienie)
— arabskie pachnące jadłodalnie — odkrycie w murzylandii. I to co z reguły zachwyca (no nie musi każdego), że oni na bieżąco, np. te baby, tymi ręcamy i narzędziami tnąco-szarpiącymi międlą, drobią, smażą, przypiekają dania na oczach kliencich.
To lubię. Targ. Obłowić się. Pohasać. Pobróbować. Podziczyć się trochę.
Ale ale — jak ja się z tym wszystkim zmieszczę do plecaka? Dwa kartony z butami, ciuchy i żarło?


Szefowa z niedomagania osłabła. A w sklepie nr 1 nie ma płyty Juliena Clerca. Do diaska. Do fnaca. We fnacu też nie ma, ale jest inna. Ja osobiście się mile rozczarowałem obecnością soundtracków z muzą Barry'ego na półkach. Oczywiście, że bym sobie nie kupił. Ale one tam po prostu są.

1000/MILLE BORNES (25E) zakupiona i jest bardzo miła (i wcale nie dlatego, że dwa razy wygrałem). Właśnie, trza zagrać.

Więc oboje mamy zakupione wszystko co trza. Ba nawet akcja pocztówkowa się udała. Nie wiem, jak to zrobiłem bez liczenia, ale starczyło dla wszystkich. Zatem tradycji stało się zadość.


Lekki obiad w domu (mega drożdżak + mus jabłko/truskawka). Drożdżak to był fajny pomysł: duży, sztuczny, więc długo zachowuje świeżość, nadaje się do smarowania masłem (jak chałka), więc uniwersalność spożywcza.
Oglądanie zakupów — no ba. Plus obowiązkowa sesja foto. [powiedz naf-naf (to potem)] (ciekawa kombinacja/mix taki) — więc odpoczynek i przygotowanie do wyjścia. Extra. Podwójnie extra przecież.

Na Bastille! Przechadzamy się obok budynku opery. Zgubiliśmy kierunek, ale to nic, zobaczymy więcej wystaw sklepowych — a to przecież najważniejsza rzecz tutaj. Place des Vosges, szamamy. Oni też szamają. I bez krępacji wykładają się na trawnikach. Słońce już ku zachodowi. Spacerujemy już w dobrym kierunku, odkrywamy ogrody Hôtel de Clisson (Archives nationales). Uratowana przed zdjęciem.


TEN sklep i uśmiechające się kolumienki.
Tak.
Takk.

Wystawy z cudami, pysznościami i kuriozami — cudownie. Więc może chwilę wcześniej zdradziłem sekret miasta. Numeru 39 nie było to i problem z głowy ("po co mi kolejne szpilki") ("teraz chcę pierścionek") [masz ci]. No ja bym nie przeszedł nad tym do porządku dziennego, ale.

Église Saint-Eustache tylko z kawałka wygląda ok, a obok snoby czekają w kolejce do japońskiego żarła.

Most z kłódeczkami ("i będziemy tylko skipowac zdjęcia"; "obyśmy tylko takie problemy mieli"). Tymczasem problem rozwiązał się sam, wszystkie wyszły poruszone, bo już zmierzchało.

Ulica z galeriami (takimi dla artystów malarzów), a na niej wspaniałe wycinane zakładki. A pana nie ma, a ten, który miał mieć zastępstwo to nieczynny jest w niedzielę. Więc trzeba będzie tu przyjechać jeszcze raz.

Monoprix — łososiowy krokiet (19E/kg) + lody pistacjowe (2,20E/l). Trza brać przecież, zaraz wyjeżdżamy. Paryż jest extra, a na kolacje tarta, a po kolacji plany jutrzejsze. Na jutro. Rzecz jasna.

Bob Dylan, Everybody Must Get Stoned
Allen Toussaint, From a Whisper to a Scream (1970)
Coldcut, Mr Nichols

ps. pewnie się grzebałem z wypiską, to coś tam w radio usłyszałem


Odcinek z zakończeniem, zachodem słońca, rzeką i rozmaitościami

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca bez zawieruszeń szczęśliwie przeżyliśmy ostatnie dni w Paryżu.

No to już będzie improwizka, bo jakiś baran nie dopełnił obowiązku. Ale racja — nie było kiedy.
Mamy zdjęcie w tosterze. Czy ja już wspominałem, że będzie mi go brakowało? Nie żebym musiał mieć. Ale w sumie czemu nie. Wstaję rano, niedowarzam tostów, maczam w zimnej kawie, zasiadam do netu i mje nie ma. Czy mam gacie na sobie? To zależy, czy nie chcę pobrudzić krzesła.


Żeby nie było, ze jestem taki straszny, to tylko nieduży przebieg po tej niezwiedzonej części Centre Georges Pompidou. Dosyć tłumnie i jednak już słabiej. Więc parę kuriozów, parę zdjęć ogólnych, żeby się zadziwić, jak inni się zadziwiają. I już nie można było sobie zrobić zdjęcia yei z grzybem, więc jednak mieliśmy szczęście ostatnio. Parę intrygujących mebelków i wnętrz. Robimy, idziemy, spadamy.

Trafiamy do odpowiedniego sklepu z odpowiednimi kolumnami. Zielonych nie mają, ale czerwone też są ok. Działają. Papierową torbę z logo sklepu dali. Jest kolejna pamiątka. Przechadzamy się dalej. Jak brzmi przekleństwo (niewypowiedziane)? Teraz jak szukamy pierścionka, to na pewno: a) sklepy będą zamknięte; b) nic nie znajdziemy; c) jak znajdziemy to będzie brzydkie; d) za drogie. A jednak proszę. Znalazł się był. I ładny, i oryginalny i się podobuje. Brawo.


I zdjęcie, co do którego wydawało mi się, że najpiękniejsze z całej wsi (te z rowerę), ale jednak chyba wolę inne (przypadkiem wyszło). Chociaż to też jest niezłe. Z 1900 parę jest niezłych. Osobowo wybrałem sobie niecałe 400. Takie małe cacy do wywołania wspomnień. W drodze powrotnej ostatni luk na katedrę, wyspy, chodniczek z monopoly, kalosze-marzenie, i dla przypomnienia błyszczące buty. Zachód słońca nad naszą chałupą, goście goście, pakowanie (jakoś się udało, choć słoiki i tak nam potem zabrali).


I jeszcze wypad na most, pijemy i spadamy. Pani taksówka nam może popsuła nieco szyki, ale stać nas. Pożegnała nas Dobra Wróżka i wróciliśmy.


Ano, na sam koniec odkryliśmy, jak działa telewizor. Więc potrzebna pralka z programami: sportowym i luxe.hd.

http://www.skyfall-movie.net/site/

Bon Iver, Towers
Myron & E with The Soul Investigators, The Pot Club
Psapp, Rear Moth


niaaach!


wtorek, 11 września 2012

Nouvelle Vague, Pictorial Candi, Mary Komasa — 08.09.2012, ArtLoop (Sopot)


Mary Komasa
Pictorial Candi
Nouvelle Vague


bo mnie tam się podobało, i za tę kasę (podziękowania dla "t... ratuj") w sam raz, pies trącał obrazki, ale muzycznie to mnie NV pozytywnie zaskoczyło, + duży bonus muzyczny dla Pictorial Candi


poniedziałek, 10 września 2012