wtorek, 30 czerwca 2009

soccer 2

W czwartek, 25 czerwca, po robocie pakowanie, autobus, tramwaj i już byłem w Oliwie. Rozłożyliśmy się sprawnie. Z ustawieniem dźwięku było dziwnie, bo Endriu stał na bramce, więc poziom wokali i instrumentów ustawiliśmy sobie sami, sprawdzając, jak to brzmi przed kolumnami. Organizacja z klubem wyszła średnio, z czego wyszło, że 15 osób zapłaciło za bilety, a reszta nie.
Zagraliśmy całkiem poprawnie pierwszy set, przed newralgicznymi numerami sprawdzając melodię wokali. Bardzo lubię te fragmenty (np. "The Man"), kiedy punktowane uderzenia basu pulsują w rytm stopy, a my delikatnie mruczymy w ogóle nie nadwerężając głosu — to tak miło dla mnie brzmi.
JZTZ zagraliśmy na siedząco, mieliśmy niewielkie przebranie przed "Mam ojca w cee" — Endriu rasowo wyglądał w pasiastej jednoczęściowej pidżamie robiącej za chałat oraz w czapeczce — wykapany Tunezyjczyko-Palestyńczyko-Egipcjanin. W sumie wokalnie było dobrze, na bis "disco farelka", potem jeszcze na dodatek "zawsze tam gdzie ty", a potem mieliśmy mini-konferencję prasową, gdzie odpowiadaliśmy na różne pytania:
— A teraz pytanie do pana z brodą. Jakie wino teraz nastawia?
albo:
— Jedna pani ma dzisiaj urodziny, co wy na to?
— A co ta pani chciałaby usłyszeć za piosenkę?
— To nie my odpowiadamy na pytania.
Ogólnie czułem się sympatycznie. Zagadałem chwilę z Dżerdżejem — chyba zaśpiewa na ITNON, zaś ex-współlokator Roberta vel Łukasza przywołał we mnie ciepłe wspomnienie o Country Lovers ("No i graliście w Mińsku Mazowieckim — a to już jest cholernie daleko").
Wspólnie, jeszcze z Pawłem i Anią pojechaliśmy na zapiekanki do Wrzeszcza, a potem odwieźli mnie do domu. Późno już było, a taki mały kebab po północy — samo zdrowie!
W piątek ostateczny "egzamin" z hiszpana i rozdanie "świadectw". Wpłaciliśmy wpisowe na następny semestr — jak nie będziemy chodzić, to kompletnie zarzucimy język. Wyjątkowo kupiliśmy "dziennik" — stęskniłem się za felietonem Pilcha. W "wyborczej" czytam głównie Januszajtisa, ale to nie to samo. Aczkolwiek zmniejszenie objętości dodatku kulturalnego do 16 stron uważam za żenujące — w ogóle te wszystkie oszczędności ("fruwając pod koszem" ha!). Eh, gdyby prezesi i zarządcy zechcieli zrezygnować ze swoich poborów, miast kręcić taki szajs.
***
O, taką historyjkę mam. U nas w drukarni przy tych pracach poza drukowaniem pracuje sporo kobiet; mawiają, że za ok. 9 złotych brutto za godzinę, piątek, świątek. Córka prezesa, która potrzebowała 150 zł na ochronę niedźwiedzi (?!), miała popracować chwilę, żeby zobaczyć, jak ciężko się pracuje. Żona prezesa zeszła tam na dół i opowiada, że "syn też przyjdzie tu popracować w wakacje, ale później, bo teraz jest w Rzymie. On zresztą Rzym zna lepiej niż Gdańsk, bo oni tam jeżdżą kilka razy w roku". Pogratulować wyczucia.
***
Miałem właśnie zaległości, bo przez dwa tygodnie był taki zapierdol, że nie wiedziałem w co ręce włożyć i żołądek chyba od tego mi się znerwił. Z czwórki w pokoju zrobiła nam się dwójka (podobno jakieś lato się zaczęło), a roboty zostało tyle samo. Ot, dzień jak co dzień — trzeba było się wcześniej przyzwyczaić matole. Albo poszukać innej.
Na razie poszukałem sobie 007 w wersji dvd, która posiada wersję hiszpańsko- i polskojęzyczną (m.in.), a dodatki działają (w tej poprzedniej nie działały). Szkoda, że jakość obrazu nie jest w wersji bluray.
Ale wracając do soboty. Odebrałem rower — o żesz k...., jak mnie wyjebali na kasę. Mieli tylko naprawić przerzutki, a oprócz tego jeszcze zmienili piastę, łańcuch i chuj wie co tam jeszcze. Skurwysyństwo. W końcu zmieniałem tylne koło, jakby chciał se zmienić łańcuch, to bym se kurwa tego zażyczył, ja pierdolę. Przynajmniej nie miałem tyle przy sobie — zapłaciłem 6 zeta mniej. 157.
Pojechałem do Gdańska, do ostatnio ulubionej mojej księgarni. Było sporo ciekawych rzeczy na półce z tańszymi książkami (m.in. te felietony Pilcha — szkoda, że wcześniej nie sprawdziłem). Ograniczyłem się do dużego tomu "Szaleństwo w religiach świata" (to poszło na prezent dla Piotra), przewodnika po Mazurach i Wielowieyskiego zestaw rozważań o historii Polski m.in. Już zacząłem czytać — dobre — np. kwestia o tym, czy Jagiełło celowo zaprzepaścił sukces Grunwaldu, czy nie.

poniedziałek, 29 czerwca 2009

soccer 1

niedziela, 28 czerwca
Musimy wrócić do poprzedniego czwartku, kiedy mieliśmy próbę z Wojtkiem. Próba była dosyć regularna, bo musieliśmy się poczuć, że jednak jesteśmy gotowi. Wojt też był w gorszym nastroju ("nie dość, że fałszowałem, to jeszcze piec się popsuł"), ale co najważniejsze — okazało się, że to tylko kompresor był włączony, więc zagadka się rozwiązała. I oczywiście zakończyliśmy próbę nowym pomysłem: zbieramy je, zbieramy.
Potem jeszcze na dworze piliśmy piwo, było nawet ciepło, właśnie zbliżała się najkrótsza noc w roku. Wojt opowiadał, jak lubi właśnie początek lata, długie i jasne wieczory, przebywanie na dworze — też się rozmarzyłem.
Hiszpański w piątek był o tyle wyjątkowy, że przyszedł syn Louisa i opowiadał o Peru. Bardzo dobrze się tego słuchało — bo to nie jego rodzimy język, więc rozumieliśmy właściwie wszystko i było to ciekawe. Skarbie jako jedyne zadawała pytania, ta dam!
Zajrzeliśmy do euroAGD i saturna, aby oblukać telewizory kineskopowe. Jeszcze jakieś były.

Poczułem się psuć od środka, od dwóch dni nie czułem głodu, ani apetytu, tylko wciąż pełność. Ja, który na śniadanie zjadam kurczaka, a na obiad pieczonego prosiaka i jeszcze mi mało! W sobotę rano, jak jakiś cienias zjadłem po prostu płatki, musli, takie tam i już byłem najedzony — porażka.

Odwiedziliśmy alfa-center, rynek na Przymorzu, ponownie media-markt i zdecydowaliśmy się na daewoo — 29 cali! Nawet my takiego nie mamy. 699 + transport. Musieliśmy jeszcze pojechać na Stogi i przekazać papier do odbioru. Udało nam się zmieścić w czasie na bilecie 24-godzinnym.

A, taka kwestia jeszcze była, że matka wymyśliła, że ten stary telewizor co się zepsuł, to ona pójdzie do zakładu naprawczego i powie, żeby kupili go za 300 złotych na części, no, mogą nawet za 200, a niech tam!
Taaaak. I pomyśleć, że to dopiero początek.

Niedziela bez historii. W poniedziałek musiałem się przyłożyć, żeby napisać jeden z tekstów na hiszpański. Czasu zmarnowałem, ale jeden napisałem. We wtorek na próbie KA wciaż ta sama śpiewka. Zawiozłem rower do zakładu na naprawę przerzutek. We środę próba JZTZ, zaśpiewaliśmy co trzeba, potem zabawialiśmy się oglądaniem staroci na youtube: Kings of Leon (to przy okazji nadchodzącego festiwalu) i ich protoplastów Creedence Clearwater Revival, Keitha Moona (to w kwestii szalejących perkusistów), Chochoły oraz Skaldów z płyty "Krywań, Krywań" — czad. Po powrocie do domu napisałem ten drugi tekst na hiszpana.

Żeby nie było — na fotach jest jeszcze stary Bonham.

czwartek, 18 czerwca 2009

kanał Raduni na foto

poniedziałek, 15 czerwca
Dzisiaj nie mam dobrego dnia. Wiadomo. Ponieważ byłem z rana nieco otumaniony, więc zanim odebrałem e-maile, przejrzałem bazę, zaakceptowałem czystodruki i załatwiłem kilka spraw bieżących, to zrobiła się 12 i poczułem się lepiej, że już tylko 4 ha zostało do końca. Ci co mają dzwonić tymi telefonami na razie są za granicą, więc mam wolne.
***
Kończąc: w czwartek wybraliśmy się jeszcze do Adamsów, przyszli też Jerzy & Co., ogólnie było dzieciato, rodzinnie, dużo jedzenia i picia (a miało być tylko na dwie godziny przecież); Jerzy jak zwykle okazał się niezwykle wychowany i kupił prezent nowemu (już nie takie nowe) dziecku — my oczywiście nie, bo my wychowani nie jesteśmy. Graliśmy w nowoczesny Monopol — nie ma już wymiętych banknotów, ale są karty płatnicze i specjalna maszynka wielkości większego kalkulatora, która sama przelicza, łał!
W piątek, po śniadaniu, fryzjerze Skarbie, zrobieniu zadań z hiszpana, obiedzie, wizycie z Kowal, meczu Urugwaju trzeba się było wybrać na hiszpana, który okazał się być miły, ale dzień zleciał.
***
W sobotę popracowałem nieco nad ITNON — dopasowałem pliki overhadów (dzięki Endriu!) do swoich, dołączyłem patterny w brakujących miejscach. Oczywiście pojemnościówki brzmią bardzo dobrze, więc one stworzą podstawę brzmienia. Trochę mi zeszło, więc dzień miał się ku końcowi.
***
Oglądamy nieustająco przyjaciół. Sezon za sezonem.
***
W niedzielę też. No, jeszcze coś tam poczytałem pod drodze. Ale weekend był, tak jakby go właściwie nie było.
***
czwartek, 18 czerwca
W poniedziałek jakoś nie czułem wieczorem niewyspania. Pojechałem rowerem na Chełm, oglądaliśmy u Piotra foto z Teneryfy, Egiptu i tegorocznej majówki. Taki przegląd. Jazda była fajna, hamulce działają zawodowo — można przyszaleć nieco z prędkością z górki. Jechałem taką wąską, pojedynczą ścieżką tylko dla pieszych. Po obu stronach wysokie trawy, niemal na metr rozpościerały się i zachodziły do środka. Rowerem przez dżunglę!Ogólnie rośliny mają teraz wypas: pada deszcz, świeci słońce i tak na okrętkę. Maki i chabry się porozkwitały na kawałku pola, które mijamy po drodze.
***
We wtorek próba, w miarę udana. Znaleźliśmy motyw C do numeru "francuski szanson/w ten świąteczny czas" — całkiem rocky w stylu Wilco. Średnio nam wychodzi, ale jest ładny. Zaś pod koniec zagraliśmy jeden font na pattern z stylu (że tak powiem) Gorillaz — to to jest całkiem skoczne.
***
Zaś w środę zająłem się tłoczeniem grafomańskich tekstów do ITNON — mam nadzieję, że Tomek coś z tego skleci.
***
Książka Zinsa całkiem ciekawa.
Co zabawne, na hasło "teorie spiskowe" w googlach
(
http://www.virango.pl/files/images/ATT00032.preview.jpg) wyskakuje takie foto:

To apropos szybciutkiej książeczki o teoriach spiskowych właśnie.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

miszczowie z LA

poniedziałek, 15 czerwca
Hura! Witajcie nocne zjazdy. Byłem tu o 5:57. I wcale nie oglądałem finałowego meczu nba. Nawet nie wiem, czy był to ostatni. Ale patrząc po wynikach i stylu, nie będą to Orlando. Wystarczy wygrany pierwszy mecz w finałach. Następne dwa za 14 lat? Ho ho, to już tyle czasu minęło?
***
Wszystko przez tych gnoi i komórkę firmową po chuj. Cały długi weekend kiepsko spałem, bo nachodziły mnie myśli, jak to dzwonią do mnie wieczorami.
***
Pierwszy finał oglądałem rok wcześniej. New York Knickerboxers — Houston Rockets. Zdaje się, że wtedy nie było jeszcze pisma "Magic Basketball". A finały pokazywali na dwójce. Szaranowicz + dziwni zaproszeni goście. Starałem się kłaść wcześniej, by potem wstać w okolicach 2. Spanie w dzień nigdy mi specjalnie nie wychodziło. Oczywiście kibicowałem NY, oczywiście nie wygrali, tamtą drużynę pamiętam wcale nieźle. Houston było dla mnie anonimowym teamem — oprócz Olajuwana, Horry'ego i rzecz jasna Sama Cassela — pierwszoroczniak i jakie wejście! A właśnie, po tym sezonie, w zeszłym roku zakończonym jeszcze jednym tytułem z Boston, zakończył karierę. Nawet fota się znalazła.
Długi weekend zaczął się w jeden z najlepiej zapowiadających się sposobów. Oczywiście wiesz, że ta rzecz musiała kiedyś nastąpić. Teoretycznie wiesz, że można się do tego przygotować albo przynajmniej, co trzeba zrobić. Dzwoni matula i głosem wyrażającym możliwie najstraszniejszą tragedię mówi:
- Popsuł się telewizor.
O żesz... taki i owaki! Teraz? Przed długim weekendem? Na szczęście ojciec raz w życiu się przydał. Ok, nie oceniajmy go zbyt surowo — kilka razy wcześniej również. Miał zapasowy w piwnicy, więc po zbyt długich zakupach w lidlu, bez obiadu, pojechałem na próbę do Endriusa, wypiliśmy mołdawskie wino o smaku porzeczkowym, poimprowizowaliśmy z tekstem (zapomniałem zeszytu), zdążyłem na 21 na Chełm. Piotr już po operacji przepukliny czuje się coraz lepiej, zaczyna go nosić po domu, więc w ramach rozrywki zawiózł nas na Stogi, podłączyliśmy telewizor i gra. Dzięki bogu! Nie zawiodłem w tej godzinie próby. W końcu urodziła, wykarmiła i wychowała — należało się jej. Być może frajerstwem było poświęcenie temu całego swojego życia. Co, nie opłacało się, co nie? He he. Dywan i wszystkie okoliczności są czyste, telewizor gra, wszystko gra. Pewnie to co po niej pozostanie, to porządek. Przez chwilę. Z kurzem przecież nie wygrasz. Całe życie skupiać się na odkurzaniu. Bez SĘSU.
***
Później przez te wszystkie lata zdążyłem zapomnieć, że w kolejnym sezonie Houston nie miało lekko. Że ledwo awansowało do finału. Pamiętałem, że na finał kariery przeniósł się Drexler. Potem przeniósł się Barkley, ale już nie pomogło. Nie powiem, że idolem był Shaq. Może Penny. Nie powiem też, żebym pamiętał, aby w tamtej chwili te nietrafione rzuty wolne ustawiły całą serię. 4-0. Łatwo poszło. Jakoś też przegapiłem brak sukcesów, a następnie przenosiny Shaqa do Lakers. Inne drużyny były ważniejsze. Pistons z Hillem i starzejącym się Dumarsem. Seattle z Paytonem i Kempem, 76ers z Iversonem, Portland z Pippenem, genialne Sacramento Kings z paczką Webber, Divac, Jason Williams, Indiana z Reggie, pojedynki NY-Miami. Kiedyś widziałem nawet mecz Detroit, jakiś wyrwany z kontekstu, tvp zaczęło puszczać mecze żeby pokazać, jak wygląda prawdziwa koszykówka zza oceanu. I grał tam jeszcze Bill Laimbier, rzucał za 3, prawie się nie odrywał z parkietu podczas rzutu. Teraz Rasheed Wallace mi go przypomina.

Pogodę mamy iście brytyjską. W Boże Ciało zagle zrobiło się słonecznie, ciepło. Lisim swędem wybralim się na rowery. Na Dolną Orunię, ul. Sandomierską (zawsze robi wrażenie) (zawsze stoi budynek po piwiarni), ul. Przy torze, potem przez fragment "parku" za stacją kolejową — jakoś tak zarósł, jest kompletnie zacieniony. Za to na Placu Oruńskim położyli nowsze chodniki. Nie wspominając warzywniaka, który stał na lewym rogu i piwiarni za nim, która zniknęła już dawno temu, widziałem jakieś nowe braki w budownictwie. Pojechaliśmy obok przedszkola, potem do pawilonów handlowych, kawałek ul. Ramułta (ha, zapomniałem, że tam jest bruk!), potem tradycyjnym, niezmiennym żużlem między torami kolejowymi, za boiskiem 7 LO. Ostry zakręt w lewo przy zjeżdzie koło przejścia przez tory i kolejna niespodzianka, tam gdzie mieszkają już "bambry" utwardzona droga "betonową siatką". Potem znowy tradycyjny żużel i tradycyjny widok, pojedyncze domki i zagrody, szklarnie, zadbane "pola" pod uprawy warzywno-truskawkowe i działki. Nawet dwa składy skm przejechały. Przystanek kolejowy Gdańsk-Lipce wciąż gra. I wciąż wygląda jak lokalna, zadupna stacja. Klasycznie wąski peron z szarą, teraz już pożółkłą od kolei płytą chodnikową. Obecna jest nawet drewniana wiata. Schowała się między budynkami kolejowymi (przejście wciąż obsługiwane przez dróżnika) (tak jest taniej?) a rozrośniętym drzewem.
Potem zmurszałą drogą do towarowego mostu kolejowego, niezły widok na rzekę Starą Radunię (zazwyczaj nazywaną Starą) oraz centrum Starego Miasta, dobrze wyłaniającego się znad tego płaskiego, zielonego terenu. Rzeka musiała być regulowana ostatnimi czasy, bo zachowało się jedno kąpielisko — bliżej mostu właśnie — tam kąpaliśmy się ostatnim razem, chyba mniej więcej wtedy, jak kładliśmy tapety z Mniszkami. Miejsca poprzednio używane, gdzie znajduje się kilka drzew, gdzie nawet swego czasu był rozbity "obóz cygański", składający się z pojedynczego drewnianego wozu, są zarośnięte. Tylko rybacy z nich korzystają. Wzdłuż rzeki dojechaliśmy do mostu w okolicy św. Wojciecha. To ten, na którym z Mariszem wisieliśmy nad wodą w trakcie przejazdu pociągu — czad! Stacja kolejowa nieobecna (tam nawet kiedyś pociągi stawały) — można ją poznać po szczątkowej linii peronu.
W ogóle św. Wojciech — śmieszna miejscowość, wysepkę otoczoną jezdniami można obejść w 15 minut, objechać rowerem w 5. Właśnie zakończyła się procesja, wjechaliśmy na wał ciągnący się wzdłuż Kanału Raduni, i tak pociągnęlimy nim do Oruni. Całkiem sporo wody w obu ciekach, które widzieliśmy. W sumie nic dziwnego — zaraz jak wróciliśmy do domu znowu burza i znowu zaczęło padać.

środa, 10 czerwca 2009

w blu

10 czerwca

Obecnie WILCO wygrywa konkurs na najfajniejsze pop-rockowe piosenki z nutką inspiracji Pavement (The Album) z wielbłądem na okładce.
Ale najlepszą płytą, jaką ostatnio słuchałem bez wątpienia było JAPANDROIDS — maksymalnie energetyczne i melodyjne granie na gitarę, wokal i perkusję. Jak za dawnych czasów, kiedy rypało się jedną kasetę na okrągło trzeba sobie to puszczać, póki się podoba i kręci.
***
Imaginary Portrait of Diane Arbus oglądalismy jakiś czas temu, na poły bajkowa, fantasmagoryczna opowiastka zalegająca w klimacie słodkich lat 50. ubiegłego wieku, opatrzona wieloma nieprawdopodobnymi okolicznościami, zbyt przepięknymi kolorami i scenografią. Oglądało się miło, ale oboje stosunek mamy niejednozanczny. Do filmu.
***
Kolejnym sympatycznym twórcą easy-listening jest LES BAXTER. Odrobinkę bardziej ekstrawagancki w brzmieniu niż Bert, korzystający w większej liczby różnorodnych klisz. Częstokroć posługuje się melodiami na fortepianie, co do wtóru orkiestry czasem bardziej zbliża się do muzyki filmowej w technikolorze.
***
DĘTysta wczoraj przebiegł sprawnie. Schodzące z zęba znieczulenie uśmierzyłem piwem i choć próba była mozolna (te ciągłe grzebanie w drobiazgach), to dałem radę.
***
W poniedziałek usmażyłem plakat na kolejny występ.
Nawet zauważyłem notkę o nim:
http://rozrywka.trojmiasto.pl/Nowe-idzie-od-morza-muzyka-na-letnie-dni-n33249.html






Hah! Ostały się foty pamiątkowe z występu, na stronie:
http://www.trojmiastocafe.pl/index.php?page=kluby_wyswietl&id=12


Fot. Hanna Dobrowolska

Porcupine Tree czy Archive — to dobre.
Wojt mówi, że w nocy nas puszczają tutaj:
http://radio.com.pl/muzyka/playlista/3/?date=20090601

poniedziałek, 8 czerwca 2009

feralny piątek

sobota, 6 czerwca
To nie był najlepszy piątek. Miał być. Ale nie był. Miało być lekkie przeczekanie w pracy, a potem chwila stresu z pakowaniem i podłączaniem kabelków, a następnie muzyczna fiesta.
***
A zaczęło się od ostrego OPR od samego prezesa, a potem już regularna sraczka w robocie. Ta dam! Witajcie w pracy.
W dodatku nie mogę znaleźć "Goldfingera" w wersji HD. Niestety (co dziwne!), pełna wersja dvd nieco odbiega jakością od tego co znalazłem pod formatem .mkv, przy objętości 3 razy mniejszej. Ale to był przypadek.
Więc kiedy już się spakowałem, peeełen plecak kabli i innych cudów, pojechaliśmy ze Skarbie do Wrzeszcza. Skarbie miało stres związany z hiszpańskim — mówiło, że to czarna dziura, że idąc sama czuje się jak w dupie i w ogóle nie na miejscu. Później się okazało, że jednak nie było najgorzej. Ja zaś przez cały czas czekałem, aż zejdzie ze mnie napięcie, którego nie mogłem się pozbyć. Niestety piekarnia, w której mogłem zakupić pyszne pyszności była już zamknięta. Na szczęście sama obecność Wojta i Tomasa już mnie rozluźniła, więc pozostało czekać na naszą kolej ustawiania się. To poszło całkiem sprawnie. Komputer-laptop zadziałał, muzyka poszła — szkoda tylko, że na mono. Coś się stało z piecem basowym Wojtka, kiedy grałem na basie, tłumiłem jego akustyka. Więc bas poszedł z gitarowego. Ale niepokój pozostał.
***
W konkursie medialnym przegraliśmy, bo nikt nie wiedział, że będziemy występować. Dobrze, że chociaż szefostwo wiedziało.
Co znamienne — "w poszukiwaniu drobnych śladów naszej obecności" — Wojt wysłał guldzie pełny zestaw informacji, a ten gnojek przepisał całe info o Twilite z głównych źródeł, a nie dodał tego sympatycznego zdania, które ktoś samodzielnie wytworzył na notce na trójmieście. Aż dziwne, że w swojej dziennikarskiej rzetelności nie skreślił nazwy zespołu. I jak tu nie wierzyć w teorie spiskowe. Więc support w takich okolicznościach to jedynie zło konieczne.
W sumie mieliśmy farta, że wcisnęliśmy się dzięki kontaktowi myspace z zespołem Twilite, bo raczej indywidualnie nie mielibyśmy okazji tu zagrać. Tak trochę wynika z tego co mówił Endriu, kiedy sam próbował załatwić sobie granie w kafe.

To był nasz najsłabszy występ z dotychczasowych. Jeden numer zafałszowaliśmy (niestety "dioptrie", gdzie melodia robi wszystko), drugi zagraliśmy nierówno ("asystolia" — tradycyjnie najsłabiej było słychać podkład perkusyjny). Na 9, więc średnia poprawności zbliżona do kevinów. ***
Numery z basem wyszły nam chyba najbardziej dynamicznie, potem energia jakby nam siadła.
Zabawne za to było, że na pytanie o brzmienie występu, Endriu mówi:
— Ale za to bardzo ładnie wyglądaliście wizualnie.
Buchachacha. No, ale nikt ze znajomych nie miał aparatu, więc minęło.
Żona Wojtka mówiła wcześniej:
— To co, od pół roku gracie ciągle to samo?
Nie ma to, jak wsparcie rodziny
***
Ludzi było w pip, śmialiśmy się, że na kevinach nigdy tyle nie było. Chłopcy z Twilite nie byli szczególnie rozmowni, więc kiedy znajomi po wstępnym ogarnięciu sprzętu podążyli w stronę pobliskiego pubu, resztę występu spędziłem w oczekiwaniu na dostanie się do komputera-laptopa i kabelków w celu ich spakowania oraz do ubikacji, bo była mi potrzebna. Sfrajerowałem się z browarem, bo wziąłem jedno za free, kolejne już nie — było wziąć więcej na zapas. Jedynym rozsądnym rozwiązaniem tego wieczoru, które powziąłem, było to, że po spakowaniu się, podążyłem od razu na tramwaj i zdażyłem na ostatni dzienny autobus. Gdybym nie zdążył, powrót do domu mógłby być dramatyczny.

W sobotę mieliśmy wyjazdówkę, więc wybrałem się do bankomatu, a następnie do naprawy rowerowej. Posuwanie rowera w jednej ręce z kołem w drugiej trochę zajęło. Na szczęście wymiana koła była na miejscu (w tym starym pękła totalnie oś), doprawienie hamulca również, z przerzutkami się już nie udało, bo linka jest pęknięta. Za 20 zeta i 120 minut byłem w domu. Rower nie przerzuca, ale jeździ. Umówiłem się na reperację za 3 tygodnie (takie terminy mają!). Nie będzie lekko, 65 zeta za robociznę + części. Ale lepiej to niż "przegląd całościowy" za 145.
***
Sobotę na Stogach spędziliśmy spokojnie. Po dobrym obiedzie, długim spacerze (stosunkowo zimno było i wietrznie, dobrze, że chociaż słonecznie) i 3 browarach nawet nieśmiertelna gadka, że w wieku 60 lat matka nadaje się już do piachu (sic!) dała się znieść. Mam nadzieję, że przede wszystkim dożyję takiego wieku, bo to, że nie będę się nudzić, to raczej nie wątpię.

Ha, nawet widziałem końcówkę meczu RPA-Polska 1-0. Oczywiście nie było czego oglądać, natomiast zaakcentowana wiadomość, że ostatnim, który strzelił bramkę drużynie afrykańskiej jest obecny prezes pzpn, brzmi jak smutny żart. I niestety brzmienie i okoliczności tego komunikatu są nad wyraz prawdziwe i smutne właśnie. Za to wieczorem obejrzałem dwa widowiska piłkarskie — futbol ameryki południowej zawsze mnie pobudza — Brazylia-Urugwaj 4-0 i Argentyna-Kolumbia 1-0 w el. MŚ 2010. W tym pierwszym Urugwaj nawet nie był jakiś specjalnie zły (oprócz tego, że nieskuteczny), tylko że gra Brazylii (zaskakująca jak dla mnie) opierała się na dobrej (i szczęśliwej obronie) i błyskawicznych kontratakach. Sytuacja na boisku zmieniała się jak w kalejdoskopie, było mnóstwo przejęć piłki, ostrych starć, dryblingów, szybkiego biegania i fantastycznej techniki. To się nazywa futbol. Wolę każde rozgrywki Am. Płd. niż cokolwiek z ligi mistrzów.
***
Pierwszy mecz Orlando gładko przegrali z Lakers 25 punktami, a Gortat był jednym z niewielu zawodników, którzy nie zawiedli, co nienajlepiej świadczy o postawie drużyny. Co ciekawe, na Gortata robi się niezły hype w prasie brukowej w Polsce, bo na stronach okładek "super expresu" czy "faktu" można zobaczyć jego zdjęcia opatrzone tytułami wielką czcionką. No, ale chłopak był nawet w highlightach na nba.com, więc jest o czym wspominać. Zdaje się, że z empiku wycofano niemiecki "basketball" — czyżby to koniec prasy wyłącznie o nba dostępnej na terenie naszego wspaniałego kraju?

Wróćmy jeszcze do czwartku. Przedsięwzięcie pod względem logistycznym i artystycznym się udało. Dzięki Pawłowi, który jeździł wozem i wygrywał rytmy. Ustawienie dwóch komputerów-laptopów, zestawu kabli i 6 mikrofonów zajęło nam 50 minut. I już można było nagrywać. Muzycznie okazało się, że będzie to mniej motorycznie i do przodu, lecz bardziej skomplikowanie i o wyższej skali trudności w rytmice. Paweł po prostu lubi smaczki, kombinacje i dużo uderzeń. Więc zrobimy artystycznego stoner-rocka. Współpraca przebiegała znakomicie. Mogliśmy z Endriu skupić się na piciu piwa i wciskaniu klawiszy record. Posunęliśmy pattern po paternie, pozostanie to tylko ułożyć pod fragmenty a, b, c, d, d1, d2, d3, d0 itp. Skończyliśmy kilka minut po 22, Paweł już był zmęczony graniem. Ja jestem zadowolony. Myślę, że brzmienie z objętościówek załatwi wszystko, Paweł ma mocną stopę i dobry akcent na werblu, więc nie będzie wiele kombinowania z dodatkowymi ścieżkami.

środa, 3 czerwca 2009

świerki

poniedziałek, 1 czerwca
Tradycyjnie już zresztą zapomniałem o urodzinach AsiG. Taki ze mnie mistrzunio. O urodzinach Skarbie też zapomniam, że o imieninach nie wspomnę. Ale przecież takie rzeczy nie będą nas zniechęcać. Od dłuższego czasu okazało się, że kaseta z normalnym "rockiem" też może się sprawdzać. Choć nie wiem na ile to kwestia w miarę wyjątkowości Japandroids i Cymbals Eat Guitars.
***
Zaszedłem do antykwariatu i sprawiłem sobie książkę o teoriach spiskowych w USA (np. że wprowadzenie LSD na rynek było działaniem CIA w celu wytłumienia ruchów studenckich, he he) — już mi się podoba.
W ramach giftu też "100 filmów włoskich" — nobliwa pozycja z czarno-białymi fotografiami i czcionką kiepskiej jakości. Już w normalnym sklepie felietony Pilcha "Pociąg do życia", m.in. te, które pisał do dziennika — szkoda, że akurat wyłączył te o literaturze i futbolu, ale cieszę się, że to jest jakoś publikowane, zastanawiałem się, czy do tego właśnie nie dojdzie.
Ogólnie pogoda nas w miarę rozpieszcza: pada tylko w nocy i wtedy, gdy jesteśmy w robocie. Dzisiaj było całkiem ciepło. Nawet na krótki rękaw. Więc całkiem rozkosznie się czułem na mieście z Japandroids, czy potem już na dzielnicy z Cymbals Eat Guitars, kiedy przechodziłem ścieżką między korzystnie wysokimi trawami — wyglądały tak świeżo — deszcz im sprzyja. Różne odcienie zieleni kłębią się na krzakach. Nawet ta starsza, zeszłoroczna nie poddaje się nowej. Końcówki świerków są zjawiskowe, oprócz tego, że dysponują jakimś kosmicznym, metalicznym odcieniem, to albo są powleczone, albo wykonane są w całości z silikonu. Chwilowo nie kłują (zresztą jak ze wszystkim, jak się do tego dobrze zabrać). Więc mogły by występować w klubach go-go. Albo rude dziewczyny przebrane za świerki, ha?!
Ale przejdźmy do modrzewi...

Z modrzewiami nie żartowałem, porośnięte są delikatnym, acz rzadkim włosiem — bo na razie trudno to nazwać igłami. Jak płynie się rzeką (np. Starą Radunią), to można zaobserwować, że wszystkie te podwodne rośliny kołyszą się i falują powolnymi ruchami zgodnie z kierunkiem wody. Wiotkość (przy pewnej możliwej do zaobserwowania ciężkości) tego ruchu przypomina mi te delikatne twory wyrastające z gałęzi modrzewi. Zresztą, jak się przyjrzeć, modrzew ma wyciągnięte kończyny na wszystkie strony, prostopadle do ziemi, i jak wyciągnąć ramię przed siebie, lub w bok, to też widać owłosienie, szczególnie męskie, trochę tak sterczące. Oczywiście ręka się nie umywa. Wiem! Najbardziej to jednak takie wodorosty, na nieco płytszym terenie. Ot takie mini drzewa, powiedzmy takie podwodne bonzai, pień i gałęzie, tylko w innej skali, tak się prezentują teraz modrzewie. One akurat nie pasują do klubu. Nic dzisiaj nie piłem.


wtorek, 2 czerwca 2009

japandroids

niedziela, 31 maja
Z mistrzowskich tytułów, któreśmy jeszcze oglądali:
— "Outlander" — bardzo kiepski film z aktorem, który grał Jezusa u Gibsona, film s-f umieszczony w czasach wikingów — łał! skrzyżowanie (nomen omen!) predatora z filmem przygodowym o dzikich, nieco prostackich, ale szlachetnych rycerzach;
— "Ruiny" — młodzieżowy horror o morderczej roślinie pożerającej turystów, którzy przybyli w pobliże jakiejś pradawnej świątyni w Meksyku, to się nawet dobrze oglądało, ponieważ zawierało odrażajace sceny ucinania kończyn i wyciągania roślin=sznurków z wnętrza ludzkiego ciała, taki sympatyczny postęp nieuchronnej katastrofy.
Zaś wczoraj i dzisiaj oglądaliśmy drugą serię "Przyjaciół", bo pierwsza się skiepściła na płycie.
Czy to nie w zeszłą środę jechałem na Chełm oddać dętkę i sprzęt "małego łatacza opon"? Być może. Dni uciekają. Finał ligi mistrzów oczywiście był nudny, a Denver niestety nie doprowadziło u siebie do stanu 3-3, tylko uległo 2-4 z Lakers — znowu nie mój wynik, nawet nie będzie punktów z drużynę. Z kolei Orlando sprawiło miłą niespodziankę (też bez punktów — stawiałem na Cavs) i pogoniło LeBrona 4-2! Ho ho, Gortat w finale nba! Nieźle.
***
Z sobotniego zalatania nawet nie śledziłem wyników ostatniej kolejki I ligi — Wisła mistrzem, Lech tylko 3 miejsce, na pewno spadają Cracovia i Górnik Zabrze (hmm, hmm — w trenerem Kasperczakiem — czasy wielkiej Wisły Kraków już daaaawno za nami). Psim swędem Lechia się utrzymała, Arka w barażach — który to już raz z kolei?

Wracając do czwartku, Michał już mieszka w Gdyni, ale mieliśmy próbę z Wojtkiem na Niedźwiedniku. Przy okazji dobry news — zagramy support przed Twilite
(http://rozrywka.trojmiasto.pl/info_imp.php?id_imp=119588)
— Wojt właśnie odebrał e-mail. Zestaw gramy już prawie na pamięć. Zaczęliśmy próbować nowe pomysły, nawet nagraliśmy je na dwa mikrofony, żeby móc mieć materiał ku pamięci — przygotowałem to szybkensa w sobotę, trochę mi zajęło ułożenie perkusji do numeru "spencer" (a jakże). Będzie nad czym pracować. O szczegółach technicznych wyprawy na nagrywanie, a następnie na występ jeszcze się nie martwiłem.

W piątek, 29 maja, po spotkaniu w pracy, niestety, trochę mi wydłużyło dzień pracy — i jeszcze niepotrzebnie się pochwaliłem, ze będę miał urlop (mam nadzieję, że będę miał?!) graliśmy kosza na sali (trochę też w nogę), od 19 do 21. Pojechaliśmy rowerami z Andrzejem. Nogi czułem jeszcze po środzie, tylko je sobie doprawiłem. W sobotę już czułem wszystkie mięśnie — dawno nie grałem. Nie żebym się przemęczał, bo i tak przegraliśmy. Kiepski ze mnie grajek. Pomijając fakt, że zasady gry (oprócz "rzucaj i staraj się, żeby doleciała do obręczy") pojąłem dopiero kilka lat po studiach — to niewiele mogę się nauczyć w tej kwestii. Na pewno nie wyćwiczonych ruchów.

W sobotę wybraliśmy się do autleta, i mieliśmy szczęście, bo Skarbie trafiły się 3 pary butów, w tym 2 do fitness, za bardzo dobre pieniądze. Ja kupiłem sobie bluzę za 6 zeta. Wracaliśmy z Szadółek piechotą, tradycyjną trasą — było wietrznie, ale przyjemnie. Potem jeszcze zakupy, bo w niedzielę sklepy zamknięte. Uff, potem już pozostało zjeść obiado-kolację i wieczór. A — był jeszcze osobiście przerażający mnie zestaw filmów o kosmosie. Czy wiecie, że za kilkadziesiąt miliardów lat wszechświat przestanie istnieć? Straszna perspektywa. To mi przypomina, że kilkadziesiąt lat przestanę istnieć. Te dwa porządki jakoś tak mi się łączą. I nie zostawiąją mnie w tym moim dobrym, samozadowalającym się samopoczuciu. Niestety. Wtedy potrzeba jakiegoś znieczulacza. Mogą być narkotyki, wysokoprocentowy alkohol lub zajmujące kolorowe obrazki na ekranie bądź tv. A na przykład walka Wałujewa została odwołana i co teraz? Znowu powtórki na polsat sport.