środa, 22 stycznia 2014

Odcinek z Barbórkowym obiadem



7 grudnia, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mamy drugi krótki spacer zimowy tej zimy.

Wstaję rano, trafiam na tramwaj, czytam (bez czytania ani rusz), a oni sami mówią: "no co można powiedzieć". Jesteśmy zwyczajnym alternatywnym zespołem, a cios przyszedł zupełnie z nieoczekiwanego miejsca. Tym bardziej poszukaliśmy innych pozytywów, np. skończyło się wcześnie, osso zamknięte, ale Twoje zakupy w madisonie udane, moje w sowie również.
Trafiamy jak bozia kazali na 12 i choć z tym domawianiem się znowu nie wyszło, to wyszło prawie na zdrowie, gdyż przeszliśmy się dookoła stawu (przyroda pięknie), zaliczyliśmy biedrę (uwaga: książęce ciut oszukane, waży tylko 440 ml). Na Stogach jeszcze słonecznie, stare książki wciąż są stare, a obiad wyszedł niespodziewany i smaczny. Albo się poprawiło albo mi się standardy zaniżyły. Niemniej: bardzo dużo jedzenia ziemniaków, rosołu i nadziewanej mielonym papryki.
Obowiązkowe ciasta (do oporu, uff), obowiązkowe piwa i karty 3-5-8 — nie wydaje mi się, że można by jeszcze jakoś inaczej przyjemnie spędzać czas. Nie mam do tego głowy i nawet im wybaczę, że oszukali mnie z Hansem Klossem i musiałem doczekać do konkursu skoków.
Wracamy tramwajem spokojnie, trochę zamieszany ten czas, bo przecież nie święta, a jakby święta na Stogach, a święta za pasem. Obiad trzeba będzie wymyślić, nową grę do grania, nocleg jakoś, taki klasyk, powtarzalność, obowiązkowa rutyna, ale pogodnie.
Poszło o filmy, w końcu są ważniejsze niż seriale, ale master of sex w ogóle nie przekonuje, ciekawe czy coś w ogóle wypali z sylwestrem, skoro ja nie mam znajomych, to znaczy mam, ale pilnujących dzieci.




8 grudnia, niedziela

Odcinek z niedzielą jakoby

My drogi i Miłościwie Nam Panująca kończymy weekendowy trip spacerowy.

Wpadłem w szał, aczkolwiek zimno było w prawą dłoń, pociągnąłem dalej serial, może się przyda, i jeszcze jeden z lat 50., oszukanych takich, przecież one nie były takie, te lata. Więc zamiast nadrabiać włoskie kino zużyłem energię. (prasówka zrobiona, Diablo Włodarczyk, Manny, skoki narciarskie, jak wypadłem w ogóle z tych wiadomości).
Przez chwilę byłem nawet przekonany, że jakoś przyzwoicie zmarnowałem czas do obiadu, ale chyba nic z tego. Poszedł za to kawałek ciasta z kremem.
Mieliśmy fart z obiadem na dzisiaj, smażone ziemniaki jeszcze bardziej.
Potem zimowy spacer, to już trzeci tego weekendu, w głowie się kręci, więc musiałem doładować ciastkiem, z kremem.
Indiana rządzi na parkietach, co to będzie?
Jacek Dehnel, Młodszy księgowy — ponieważ nie da się tego w całości (jest tak słabe), to po kawałeczku. Nie wiem co to za pomysł, żeby się zajmować www-literaturą. Chyba nuda i za dużo czasu w garści. A już drwiny Dehnela z wystylizowanych fotografii Tomasza Sobieraja — toż to samobój.
Nie chodzi tyle o niezdrową fascynację złymi filmami (literaturą), jeno o stosunek. Ja mam dobry.



Brak komentarzy: