piątek, 31 stycznia 2014

Odcinek z kontinuum/horror!



25 grudnia, środa

My drogi i Miłościwie Nam Panująca bawimy się mega świątecznie.

Pobudka o 8, jej. Dałem radę, plasterek wędliny jadłem 5 minut, potem powoli się rozkręcałem. Reszta poranku dla mnie, zacząłem koreański I Saw the Devil (2010) — gdyż długi on był. Szokował, ale nie wykraczał poza to, co już się widziało we wspaniałej trylogii zemsty. Nie tyle horror, ile kryminał z elementami gore. Ale zdjęcia piękne, stąd dużo screenów. Nie chciało chodzić w best-playerze, ale poszło a vlc.
***
Obowiązkowy długi spacer, akurat starczyło mi piwa i kasety Hoover. Co prawda mam tego wysłuchane zbyt wiele razy, ale emocjonalnie nawet broni się po latach. To pewnie musiało być w okolicach June of 44 i przed 2000 rokiem. Warte analoga.
***
Wyjątkowo nie zapomniałem, żeby wygnieść czosnek, zamarynować mięso i zrobić kruche ciasto (taniec z nożami) i wsadzić do lodówki. Już drugi raz udało mi się zachować spokój ducha, nie wpaść w nerwowy szał i sprawnie poszatkować masło i wygnieść ciasto. 
Plus dla mnie.
***
Wracamy, rozwałkowuję, zapiekam, przyjeżdżasz, a ziemniaki nie chcą się ugotować. Dobiegł "Rękopis..." (o co w ogóle chodzi w tym filmie?), jemy, pijemy kawę (jest mleko, "święta uratowane!"), z przymusu rozpakowujesz prezenty (niespodziaaaanka), Gangsterzy i filantropi (1963) nawet lepsi niż w opisówce i bardzo bogaci w warstwie obyczajowej. Jakość nienajlepsza, ale film bardzo dobry. ("kiedy skończyły się dansingowe występy na żywo?", "może wtedy, gdy powstało klubowe nagłośnienie?")
***
Ciężko było sobie przypomnieć na czym polega kanasta, ale w końcu się udało, a rozgrywka była wciągająca. Trwała długo, pierwsza część Pana Wołodyjowskiego zaliczona (tak, to święta, a Potop i tak kiedyś będę miał w HD), przed snem oglądamy napoczęty jeszcze podczas kart Knight and Day (2010) z Tomem C. i Cameron Diaz. Zabawne rozrywkowe kino. Głupie, ale nienadęte i do tego kolorowo i wesoło. Lubię! Nawet sporo cwanych gagów tam było. A w nocy gorąco.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 




czwartek, 30 stycznia 2014

Odcinek ze świętami!



23 grudnia, poniedziałek

Odcinek z prawie świętami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już tuż tuż.
 
Ships With Sails" z "Other Voices (1971) jest na końcu takie właśnie świąteczne, nawet jeżeli zapisuję tabelkę z internal. W robocie puchy. Ale o spokoju nie ma mowy.
***
Waiting for The Sun (1968) — prawie wszystko prócz "The Unknown Soldier" bo wyświechtane, a "My Wild Love" takie nieszczere w przypadku panów w marynarkach, poza tym przebój na przeboju. "Summer's Almost Gone" niech będzie.
***
The Doors (1967) —  wszystko prócz tych paskudnych hitów, czyli niewiele z tego zostaje. "Soul Kitchen" i "Back Door Man" są ok. A zasadniczo płyta jest dosyć słabawa. "Alabama Song (Whisky Bar)" też nigdy nie znosiłem, przez ten jebany cyrk.
***
Morrison Hotel (1970) —  wszystko na cacy. Owszem, "Land Ho!" to straszna bzdura, reszta zawodowa. Gdyby wmiksować parę numerów, to "L.A. Woman" byłaby jeszcze lepsza. (Dla piątki z plusem brakuje jakiegoś epokowego hymnicznego długiego gigantycznego utworu, tak z 7 min trwania).
***
The Soft Parade (1968) — dużo mi zawsze pomagało, że mam winyla. Osobiście z przypadku lubienia dęciaków ("Bright Light") ten eksperyment, nieco wodewilowy, zawsze mi się podobał, bo numery są przecież nienajgorsze.
***
Ale wróćmy do naszego człowieka Flinta.
***
Zapewne wróciłem do domu, by rozpocząć nowy weekend.
***
A nie, było z przestankami. Najpierw C z zakupami, potem E z nagraniami. To już drugi i trzeci tekst, które skomasowałem w tym roku. Zarapowałem po swojemu, E zmiksował i wysłaliśmy. Będzie pod przyszłe przeboje, ale rzeczywiście "koszykarzami" żyłem od zeszłego czwartku, więc dobrze, że tośmy sobie nagrali pod choinkę. Odsłuch w domu też był. Pewnie, że się powtarzam z Kazika, w końcu to ja i mój Kazik.


24 grudnia, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wybywamy na święta.

Wstawanie, prasówka, nagle atak SZAŁU!
Bo przysłali link, że mają tę płytę na stanie. Tableau w przewodniku pisze, żeby nie bać się tam kupować, no to się nie boję. Tylko trzeba dozbierać więcej do kupki, żeby przesyłka wyszło stosunkowo podobna do ceny płyt hurtem. Zatem dopieram i się ekscytuję. Wybieram takie za 2,99.
***
Robimy ostatnie przedświąteczne zakupy. Zamówiona polędwica. Święta jednak kosztują. Po powrocie zrobiłem odpowiedni zaciąg pod rozpoznanie, zrezygnowałem z Lalo Schifrina, postawiłem na Roya Budda ("Diamonds") i jednego nieznanego kompozytora, który brzmiał odpowiednio w sześćdziesiątych latach a kosztował 0,99. Koszty przesyłki się sumują, wychodzi średnio 25 zeta za płytę — wypas.
***
Tak więc szczęśliwy mogłem się zabrać za pakowanie, usmażyliśmy naleśniki, kapustę i grzyby, zawinięcie też poszło sprawnie, przy okazji mieliśmy z tego obiad. Wyjeżdżamy i prawie 15 się zrobiła. Zajeżdżam na Stogi, zdanżam jeszcze do sklepu i wypakowanko. Z tego byłem szczególnie zadowolony: produkty spożywcze rozpakowane, ciuchy schowane, słodycze są, krokiety robią wrażenie, Rękopis znaleziony w Saragossie (1964) leci (o co w ogóle chodzi w tym filmie?), ubieram choinkę, której ustawianie tym razem mnie nie zdenerwowało. Ubieranie okraszone mniejszą ilością zniechęcenia (znoooowuuuuu...) niż zazwyczaj, sprawnie, szybko, ubieramy się, paciorek i jemy.
***
To już była kolejna przebieranka, ale dopasowałem się kolorystycznie ze spodniami (za  duże), koszulą i krawatem (udało się zawiązać). Dorsz nieco za bardzo wytłuszczony (nie wspominając o wiórkach marchewkowych zalanych olejem), ale barszcz i krokiety super. Co do sałatki wydawało mi się, że jest za dużo mayo, ale już następnymi dniami w pracy (a nie na śniadaniu o 8 rano!) smakowała mi bardzo. Zapakowanie prezentów i już zasiadamy ze słodyczami przed "telewizorem". Parker (2013) — czyli prawie wymarzone kino akcji na świąteczny wieczór, grunt, że nie ma reklam. Ponieważ pora już późna (na co poniektórych), to ja samodzielnie po 23 uruchamiam swój świąteczny prezent i w chwili, kiedy James Coburn rozmawia z delfinem już wiem, że In Like Flint (1967) jest świetny, bohater nic nie stracił ze swego uroku, a nawiązania są podwójne: i do 007 i do poprzedniego filmu z serii. Wesoły Świąd!



środa, 29 stycznia 2014

Odcinek z układaniem winyli w szafie



21 grudnia, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca z choinką nr 2.

Potrzeba była, więc kupiliśmy małą choinkę. Nerwy podczas ustawiania były, ale mimo jednej straconej bombki cała reszta poszła w miarę sprawnie. Zgrabna jest.
Kapuściane cebularze wyszły bardzo smaczne (ciasto drożdżowe), wreszcie pepsi-cola do picia (z rumem) i przez resztę dnia przeglądam płyty i wyszukujemy piosenki na sylwestra.
I jeszcze z rana dokończyłem kolekcjonowanie tych nowych filmów i one ładnie wyglądają, nawet na nowym lapsie (odtwarza!). Późno spać, skończyłem Themersona.


22 grudnia, niedziela

Odcinek z niesłuchaniem winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca i przedświąteczna niedziela.

Bo znowu stare mp3. Do tego święto: pojawił się "In like Flint"! W sam raz na święta, co za emocje. W dodatku druga nowela z Ieri, oggi, domani (1963) rozpoczyna się jazdą autem po Mediolanie i to była ładna wycieczka przypominawsza.
Poszliśmy po bilet dla mnie. Ni to zima ni to jesień czy wczesna wiosna. Ale świat wygląda dziwnie, kiedy jest jasno.
Pierniczki zrobione, brukselka zjedzona i z przerywnikiem poniedziałkowym już czekamy na święta. Co prawda czeka jeszcze jedno ubieranie choinki, ale pomysł na naleśniki z kapustą i grzybami spadł mi z nieba.





wtorek, 28 stycznia 2014

Odcinek ze snoooooow!



18 grudnia, środa

Odcinek z zawożeniem... a nie, płyt

My drogi i Miłościwie Nam Panująca prawdopodobnie spędzaliśmy środę po próbie.

Mass — Back To The Music (1977), bo zaraz wykasuję. Nie było złe, ale jak już mam mieć kilka staroci, zostanę przy ulubionych zespołach hard-rockowych.
***
Chwilę dłużej i na salę. Tam mamy więcej miejsca, bo nie ma perki Marcinów. Płyta jak trzeba, zmiany w pracy, australijskie wizyty i problemy z brakiem premii świątecznych.
Tak mnie wzięło, że słucham kaset The Doors.

==============================

19 grudnia, czwartek

Odcinek z rozważaniem winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca pilnie oczekujemy na wizytę, Ty pakujesz prezenty.

Ściągam buty 24 sekundy, akurat tyle i trwa pierwsza tura dostępu, ze zmianą skarpetek nadążam niemal w 15 sekund, ale z przerwą na wpisanie kodu. Idzie 6 dużych partii w ciągu dnia, ale 31 jest niepodzielne przez 6. Znaczy się jest, ale niedokładnie. I rozpoczynam dzień pracy. Dzisiaj zero stopni.
***
Adrian Younge Presents the Delfonics (2013) — głównie ze względu na Sharon Jones i może falsecikowe zaśpiewki z płyt Zappy. Nie zagości długo.
***
Wojt nie przychodził, nie przychodził, a jak już przyszedł do skończyliśmy na dworze przed północą. Wszystko przez te winyle.

 
 
 
 
 
 
 
 
 

20 grudnia, piątek

Odcinek z dniem po słuchaniu winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już w nastroju świątecznym. Snooooow!

No to ja swoją wigilię pracowniczą mam za sobą i to bez rzygania. Nawet bez jedzenia po 19, więc mam cudownie pusty brzuszek. Najebka była dobra, choć zmarzłem na końcu potwornie. No i przez cały wieczór słuchaliśmy w Wojtem winyli i gadaliśmy o muzyce. Znowu jestem młody. A on nie wierzy, że sam gryzdnąłem wybielaczem tę koszulkę.
***
Nie mówię, że dzisiaj z rana jestem gotowy do pracy, ale mam dobry nastrój, dwa ostatnie napisane teksty, a trasa piesza od czasu do czasu bywa odświeżająca. Prawie najkrótszy dzień w roku, potem będę się cieszył każdym fragmentem pojawiającej się dłuższej jasności. Na spacer! Do lasu. Dłuuuuugi!
***
Sir Lord Baltimore (1971) już miałem wywalić po przesłuchaniu, ale "Man From Manhattan" ma całkiem nowowczesną i bardzo śliczną melodię, niemalże emo-rockową, takie cuda.
***
Firmówka (nie idę), będzie robota na święta, bo nikogo nie ma, a pisma trza zrobić.
***
Na koszu się styrałem, wcale nie zdrowo. Ale kanapka ze świeżym chlebem znakomita. I świąteczna niespodzianka przeszła: oglądaliśmy White Christmas (1954) i śpiewał sobie Bing Crosby. I to było wcale miłe (kiedy to odkryłem istnienie tego filmu) i całkiem kolorowo-pretekstowe, kiedyśmy to oglądali. W sumie po to są musicale (nie Mary Poppins).





poniedziałek, 27 stycznia 2014

Odcinek z winylami



15 grudnia, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jeszcze nie wiemy, że wkraczamy w strefę przeklętych winyli.

Tym razem nie nurzałem się — po zrobieniu prasówki/wynikówki zajrzałem do włoskiego filmu Ieri, oggi, domani (1963) z Zośką i Marcello. Włoski film po rosyjsku z angielskimi napisami. Musicalowa scena ciążowa — słodka.


==============================

16 grudnia, poniedziałek

Odcinek z pożyczaniem winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jeszcze nie wiemy do końca, że wkraczamy w strefę przeklętych winyli.

Po pracy poszedłem do Wojta pożyczyć "L.A. Woman", bo on ma, a ja mogę posłuchać. Taki deal. Słuchanie fajoskie. A to oryginalny oryginał.
Aczkolwiek współczesne zespoły są nagrywane jeszcze lepiej.

==============================

17 grudnia, wtorek

Odcinek z szukaniem winyli

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wiemy, że wkraczamy w strefę przeklętych winyli.

Strasznie się męczę czytając Themersona w ostatniej LnŚ. Nie wiem czemu dokładnie to robię (czasem coś zrozumię) (chwilami!), ale brnę. Co gorsza, miałem ochotę na literaturę, a tu mi zajechało filozofią.
To może teraz coś, o czym notkę mam z zeszłego roku?
***
Tomasz Swoboda, Historie oka (2010)
Trochę zawstydziłem się tekstem na skrzydełku. Jakby tu... no ja ostatnio zrobiłem wołowinę. I byłem na spacerze. Szkoda, że przypisy na końcu. Zresztą same przypisy są już wciągające. Nic z nich nie rozumiem, ale czyta się dobrze. Marynowane grzyby — trafienie. Wprowadzenie 35 stron, 131 przypisów — brawo! Najładniejsze: "Ponieważ ten i tak już rozrośnięty przypis..." (bagatela, trzy strony).
Minęły trzy tygodnie i 20 stron i wciąż nic nie rozumiem. Drugi najładniejszy przypis — prawdopodobnie nic go już nie przebije:
"(...) Na polski tekst przełożył Bogdan Banasiak w 'Tygodniku Literackim' 1991, nr 11. Z tłumaczenia tego nie korzystam".
Kładę to na karb tego, że pojedyncze sztuki ukazywały się uprzednio — pojawił się ponownie zwrot "genialny w swej intuicji". A nawet po raz trzeci.
***
Oczywiście przeczytałem do końca, bo ja karny jestem w czytaniu i w życiu. Ale to i tak było chyba bardziej intrygańwsze, bo przecież o odbytach. No i zapamiętałem "kruchtę ud". Taka wartość dodana obła.
Niemniej jestem pod tym oszałamiającym wrażeniem całokształtu wiedzy i elokwencji, która — mam wrażenie — w tym przypadku dociera pewnie do 40 osób.
Niemniej niemniej, wydaje mi się, że przede wszystkim brakuje mi tam refrenów.
***
Zajeżdżam na stogi i zabieram winyle, bo potrzebne mi są na podorędziu.


piątek, 24 stycznia 2014

Odcinek z Budgie



12 grudnia, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca szykujemy się do lokalnej impry.

Moim kluczowym posunięciem jest dzisiaj, że bluzę wsunąłem sobie w gacie, a nie w spodnie, dzięki temu nie wyłazi.
Darwin Deez — Songs For Imaginative People (2013) — bardzo rozczarowująca płyta po tym, co widziałem na teledysku. Myślałem, że będzie jakiś indie-Pavement, a są dziwaczne popierduchy na gitarach z falsecikami jak TCIOF. Czy zespoły już nie umią normalnie grać?
No to zapuściłem sobie BUDGIE.
Cały wieczór styrałem się na ciastach, chociaż relaks z kwartą nba też był.
Mimo późnej pory totalnie przerżnąłem w kości.
Skończyłem TEGO Brysona, odkryłem, że okapi wciąż żyje, a lista gatunków zagrożonych jest specyficzna. Zobaczyliśmy diugonia — i to było dziwne.

==============================

13 grudnia, piątek

Odcinek z dostawaniem flaszek i prezentów bo

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wieczorem też świętujemy.

Pobudka o 6:20, pakowanie, piekarnia, a potem szarżuję na drogach. Ciasta dla ludności ledwo starczyło, aż miałem wyrzuty sumienia z tego powodu, bo się wykosztowali. I jeszcze Maciej z walkerem. Wracam na pokład z 3 flaszkami.
Wita mnie google.


Po wczorajszym dniu przypomniałem sobie, że nie należy go chwalić na zaś. Ale co tam — dzisiaj świętuję.
Give it a year (2013) — trochę dobra komedia, trochę komedia romantyczna. Natężenie patosu (?) nie było takie nieznośne, a i sam film przyjemnie się oglądało.

==============================

14 grudnia, sobota

Odcinek z przejmującą wilgocią szarości

My drogi i Miłościwie Nam Panująca świętujemy dalej na bogato.

Wintersleep, Resuscitate — piosenka miesiąca.

Obudziłem się, wstałem w miarę. Wrodzone poczucie porządku kazało mi umyć twarz.
Odsłaniam pana plisa, za oknem szarość, trochę też czuć wilgoć w powietrzu. Sobota, co robić w sobotę?
Krótkie zakupy pod blokiem.
Zrobiłaś grillowaną pierś kurczaka. Przeglądam książkę, czekamy z niepokojem na esemesowe wieści wieczorne. Nie ma. Znaczy się są, ale nie będzie wyjazdu. Zaczęłaś już wieczór. W zastępstwie idziemy do garnizonu kontynuować wczorajsze urodziny. Jedzenie, deser, piwo, wino, obszernie. Gramy/oglądamy?


czwartek, 23 stycznia 2014

Odcinek z domowym majonezem



9 grudnia, poniedziałek

Odcinek z poniedziałkową premiową telepizzą

My drogi i Miłościwie Nam Panująca znowu pół wieczoru przy garach.

Raport pogodowy: rano zmrożone i ok. Jak wracałem nawet jasne chmury i światło księżyca bardzo ładnie odbija się w resztkach śniegu. Zima, lubię.
Coś tam popracowali pilnie nawet, nie było zaglądania.
Było osso i pizza (też przywiozłem, podobno dzisiaj chciałaś). Wiele książek (i filmów) mógłbym nakupić, ale powstrzymałem się i dokonałem słusznych wyborów.
Ja pizzę zawsze. I popcorn.
Zatem była zapiekanka ziemniaczana z sosem beszamelowym, zakląłem przy zgryzionym kamieniu w sałatce, zmywanie, przejrzeliśmy kałamarnice i trylobity. Włosów mycie i fantazje z turbanistką. I już do łóżeczka chłopaku! Przyjemny wieczór.

==============================

10 grudnia, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca w trybie wtorkowym.

Raport pogodowy: wieczorne -2 i poranne -2. Pasuje.
Javier Di Granti, Cena Per Due, Lounge Cinematica Series Volumen 21 (2013) — niezwykle kojące i łagodne easy-listening. Odkryłem ostatnio ten volume i się zasłuchuję.
Przez te dwa dni z tej aktywności wieczornej mam wrażenie, żem się nazwiedzał. Park jak park — cokolwiek w nim było widać i od razu lepiej!
(prawie) wszystkie przesyłki przyszły jak trzeba. Oj jak miło, oj jak jestem przygotowany na zaś. Wypiłem piwo, zjadłem czipsy, zapakowałem się i siup. Wiozę dobry chleb i dobrą sałatę.
W domu dużo dużo dużo do opowiadania (Ty), jeszcze picie, jedzenie i kręcimy domowy (prawie) majonez — do sałatki świetnie się wpasował. Finiszuje faza grupowa ligi mistrzów — tak się zorientowałem właśnie.
Chyba nie do końca się wyspałem.

==============================

11 grudnia, środa

Odcinek z blankiem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca na pewno jedziemy do pracy, a potem?

Raport pogodowy: poranne +5. Pasuje.
Jedziemy razem do pracy ("też się cieszę"), bus mi umyka, ale poza tym relaksacyjnie dzisiaj. Ufok już z książką (to wczoraj było).
Ale że próba, czy coś?



środa, 22 stycznia 2014

Odcinek z Barbórkowym obiadem



7 grudnia, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mamy drugi krótki spacer zimowy tej zimy.

Wstaję rano, trafiam na tramwaj, czytam (bez czytania ani rusz), a oni sami mówią: "no co można powiedzieć". Jesteśmy zwyczajnym alternatywnym zespołem, a cios przyszedł zupełnie z nieoczekiwanego miejsca. Tym bardziej poszukaliśmy innych pozytywów, np. skończyło się wcześnie, osso zamknięte, ale Twoje zakupy w madisonie udane, moje w sowie również.
Trafiamy jak bozia kazali na 12 i choć z tym domawianiem się znowu nie wyszło, to wyszło prawie na zdrowie, gdyż przeszliśmy się dookoła stawu (przyroda pięknie), zaliczyliśmy biedrę (uwaga: książęce ciut oszukane, waży tylko 440 ml). Na Stogach jeszcze słonecznie, stare książki wciąż są stare, a obiad wyszedł niespodziewany i smaczny. Albo się poprawiło albo mi się standardy zaniżyły. Niemniej: bardzo dużo jedzenia ziemniaków, rosołu i nadziewanej mielonym papryki.
Obowiązkowe ciasta (do oporu, uff), obowiązkowe piwa i karty 3-5-8 — nie wydaje mi się, że można by jeszcze jakoś inaczej przyjemnie spędzać czas. Nie mam do tego głowy i nawet im wybaczę, że oszukali mnie z Hansem Klossem i musiałem doczekać do konkursu skoków.
Wracamy tramwajem spokojnie, trochę zamieszany ten czas, bo przecież nie święta, a jakby święta na Stogach, a święta za pasem. Obiad trzeba będzie wymyślić, nową grę do grania, nocleg jakoś, taki klasyk, powtarzalność, obowiązkowa rutyna, ale pogodnie.
Poszło o filmy, w końcu są ważniejsze niż seriale, ale master of sex w ogóle nie przekonuje, ciekawe czy coś w ogóle wypali z sylwestrem, skoro ja nie mam znajomych, to znaczy mam, ale pilnujących dzieci.




8 grudnia, niedziela

Odcinek z niedzielą jakoby

My drogi i Miłościwie Nam Panująca kończymy weekendowy trip spacerowy.

Wpadłem w szał, aczkolwiek zimno było w prawą dłoń, pociągnąłem dalej serial, może się przyda, i jeszcze jeden z lat 50., oszukanych takich, przecież one nie były takie, te lata. Więc zamiast nadrabiać włoskie kino zużyłem energię. (prasówka zrobiona, Diablo Włodarczyk, Manny, skoki narciarskie, jak wypadłem w ogóle z tych wiadomości).
Przez chwilę byłem nawet przekonany, że jakoś przyzwoicie zmarnowałem czas do obiadu, ale chyba nic z tego. Poszedł za to kawałek ciasta z kremem.
Mieliśmy fart z obiadem na dzisiaj, smażone ziemniaki jeszcze bardziej.
Potem zimowy spacer, to już trzeci tego weekendu, w głowie się kręci, więc musiałem doładować ciastkiem, z kremem.
Indiana rządzi na parkietach, co to będzie?
Jacek Dehnel, Młodszy księgowy — ponieważ nie da się tego w całości (jest tak słabe), to po kawałeczku. Nie wiem co to za pomysł, żeby się zajmować www-literaturą. Chyba nuda i za dużo czasu w garści. A już drwiny Dehnela z wystylizowanych fotografii Tomasza Sobieraja — toż to samobój.
Nie chodzi tyle o niezdrową fascynację złymi filmami (literaturą), jeno o stosunek. Ja mam dobry.



wtorek, 21 stycznia 2014

Odcinek z zapomnianym Mikołajem



5 grudnia, czwartek

Odcinek ze zmywaniem ociekacza

My drogi i Miłościwie Nam Panująca z uroczym wolnym popołudniem.

Bill Bryson, Krótka historia prawie wszystkiego (2009) obszernie intrygująca. Ciekawe, że nawet część spraw mi się obiła o uszy. A reszta jest niezrozumiała, ale ma zabawne fragmenty. Przyjemność.
A on nawet po starości miewa czar:


Już wcześniej miałem to napisać — świetnie sobie przedłużyłem wakacje tą sesją zdjęciową na blogu. Trwało i trwało, a ja wciąż wakacyjnie.
Wracam, mamy kolejne wolne popołudnie, wypalanko, odcineczek, zmywanko, amerykańskie reklamy, grzane wino, Thorgal. Świetnie się przemarnowałem, aż w nocy po zimny nosek.

==============================
6 grudnia, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca rozpoczynamy weekendowy trip spacerowy.


Wstaję i śnieg! Huragan od biedy. Spóźnienie 48 min. Jak jest taka pogoda (pierwszy tru śnieg tej zimy) to powinno się obejrzeć "On Her Majesty's Secret Service" albo "The Spy Who Loved Me" z początku. Ale już zaliczone.
No, ale pięknie na świecie, choć trudno z komunikacją. Godzinę krócej w tyrce!
A Bryson straszy Yellowstone w zimnym autobusie — bardzo na czasie.
Wcale nie odczułem, że byłem krócej, ale wracałem normalnie, wspomogłem komunistyczną cukiernię znowu (marcello, be rewelacji). I tak już miałem postanowione, że nie jadę w tę śnieżycę, ale gdybym się wahał, do "motywujący" e-mail/apel kolegi Koszykarza z pewnością by mnie odwiódł od tego.
Zrobiłaś bardzo dobre mięso do makaronu. Ty z pomocą bibliograficzną, ja z zabawiam się z The Colony (2013), mającym tyle samo wspólnego z sf, co..., nie oszukujmy się, nic nie wymyślę, film, którego nie trzeba oglądać (fabuła, pomysł), ale nałóg nie wybiera.
Laurence Fishburne jest już na etapie, kiedy gra w trzeciorzędnych produkcjach i robi za nazwisko. Co dziwne, w tym przedsięwzięciu brało udział wielu podwykonawców, pewnie od komputerów. Efekty miłe do oglądania, aktualne zwłaszcza w tej śnieżnej aurze.
Pijemy piwo, grzane wino, jest dobrze. Oklahoma-Golden State — mistrzostwo ofensywy, wrzucali ile wlezie. Zdążyłem się jeszcze zachłysnąć poczuciem humoru twórców "Ipcress File" z początku i wybraliśmy się na szalony zimowy spacer do przystanku skm i z powrotem. No to przyszła zima, zimowe, buty, zimowa kurtka i zimowe zmęczenie spacerem powrotnym — zbyt szybko i pod górę.


poniedziałek, 20 stycznia 2014

Odcinek z zamieszaniem



2 grudnia, poniedziałek

Odcinek z borowaniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca trochę później niż zazwyczaj, bo ja po przerwie (tym razem) (że nie po dzwonku) i po wtorku.

Miłego borowania. (pożyczył mi Wojt)
Myślałem, że się machnąłem, ale środa mi się upiekła.
Więc miałem wtorek w poniedziałek. Chłodno, ale kanał Raduni się ładnie skuł.
Rzadko wykonywane zakupy w polo. Ciemno, za ciemno w tym parku.
Potrzebuję zatem mroźnego spaceru ale za dnia.
Ostatni master szef jakoś nieatrakcyjny.

==============================
3 grudnia, wtorek

Odcinek z "Pustynią Tatarów"

My drogi i Miłościwie Nam Panująca z zamieszaniem czasoprzestrzeni.

Zgryz mi trochę nie pasuje, ale czasu czasu.
Dino Buzzati, Pustynia Tatarów (1940) — egzystencjalna, smętna, smutna, trochę ciekawa,  na pewno dołująca, chyba niezła. Chyba obejrzę film.
Wintersleep — Hello Hum (2012) mi pasuje do tego.
Odrabiam zaległości. W kolejce będą włoskie filmy, angielską komedię zostawiamy na próbę na kolejny seans filmowy.
Pocieszyłem się naszym człowiekiem w hd, trochę papierkowej roboty teraz będzie, może chwilowo nie oddam czegoś do druku, dzisiaj wyjątkowo próba.

==============================
4 grudnia, środa

Odcinek z home alone

My drogi i Miłościwie Nam Panująca z bardzo nietypową środą.

Coraz mniej możliwości do wpisywania czasu pracy. A tyle się człowiek nastarał przez lata! Liczyłem oryginalne i poglądowe. To przynajmniej spoko.
Zatelefonowałem jak trza, jesteśmy umówione na sobotę (choć z komplikacjami czasowymi może być różnie). Pan z tupecikiem na zakończenie.
Wracam, relaks. Wybywasz, relaks. Trochę pobiegałem sobie do kuchni po snaki. Wracasz, relaks. Odcineczek do łóżeczka.
Podobno ma nadejść huragan.