wtorek, 30 listopada 2010

Enrico Palazzo nie zaśpiewa nam już hymnu

poniedziałek, 29 listopada

Leslie Nielsen (1926-2010)

Ciekawe, co by powiedział prezydent Ford.

poniedziałek, 29 listopada 2010

Day of the Triffids

piątek, 26 listopada
Ej, słuchałem Toro Y Moi — Causers of This (2010) już drugi raz. No taki mikstape jak dla mnie. Walić niuanse. W sumie dobrze, że nie zdążyliśmy na "koncert" (?) w BCN, bo byśmy się nacięli, choć cena nie była zaporowa (15 ełr). I jak na złość kolejne mistrzostwo świata sobie zapodałem: Twin Shadow Forget (2010). Gdzie ja wyczytałem takie typy?
***
Ależ dzisiaj mam dzień: Woman Public Strain (2010) wczesne rzężenie Sonic Youth tylko bez melodii i bardziej transową motoryką. Chyba wrócę do Jamiroquaia.
***
Było nieźle, nieźle. Mocniejsza walka, bezpośrednia rywalizacja punktowa (3 drużyny po 4) (szkoda, że do 10 koszy - zbyt długie leżakowanie na ławce), ambicja, mnóstwo przestrzelonych rzutów. W związku z całością, nie każdy oddał ich po 40. 5/20 (w tym 3 zablokowane), 4 przechwyty, 7 strat, 5 zb. (3 w ataku). Mocarnie było, daliśmy kopa, choć teoretycznie staliśmy na przegranej pozycji.
***
Machete (2010) w sumie lepiej niż ostatnio, señor Rodriguez.



sobota/niedziela, 27/28 listopada
Gdyby nie nocne wymyślanie (nietypowo), to miałbym poczucie zmarnowanego weekendu. Szczęśliwie wymyśliłem 4 melodie (co ciekawe, dwie miałem już nagrane wcześniej zapomniałem o tym) i dopisałem 2 teksty do JZTZ 2. Pościelowe popierduchy, ale będzie w klimacie.
***
6 razy w eurobiznes, "Starcie Tytanów" i 3 średnie pizze w telepizzy. Te ostatnie dużo i dobrze. Godziwa promocja. Nawet przenikliwe zimno w niedzielę nie pozwoliło cieszyć się początkiem naszej niekalendarzowej zimy. Śnieżek, śnieżek.
***
Day of the Triffids (1962) z serii "wcale nie taki najgorszy". Może scenografia i naiwność filmu nie były jego mocnymi atutami. W tym kontekście "Dr. No" (1962) jest ekstra nowoczesnym obrazem.

ps. nie mogłem znaleźć zdjęcia Connery'ego w takiej czapeczce. Bo podobne to było. Ot, małe zboczenie. Wkładasz czapeczkę i już jesteś maryzian.

piątek, 26 listopada 2010

podjarka

wtorek, 23 listopada
Perkusja w nowych Black Keys oraz Jamie Lidellu jest unowocześnionym zmasakrowanym garażem. Nie wiem, czy to w ogóle jest możliwe do osiągnięcia i nie wiem, czy na Wojt 2 tak powinno być. Może warto spróbować, gdyż mimo fascynacji aktualnym brzemieniem naturalnej perkusji (ej, jeszcze nigdy takiej fajnej nie mieliśmy), komuś może wydać się to po prostu zwyczajne. = my (ja) zwyczajne rzeczy przy nagrywaniu osiągamy po wieloletnich działaniach, próbach i błędach (w większości to ostatnie).
***
Nawet zdążyliśmy. Granie z Przemasem bardzo wesołe. Chłopak bez zahamowań. Gra, śpiewa, zna covery. Znakomicie, że zrobi wokal do "wavves". I aż szkoda, że okoliczności nie pozwolą nam raczej na długofalową współpracę. Grunt, że Johny załapał podjarkę "a może jednak zdążymy zagrać występ?".

środa, 24 listopada
Nieważne, co by napisali: Jamiroquai — Rock Dust Light Star (2010) jest znakomite na wieczór w pracy, zmęczenie, oczka i misie. Milusio zrealizowany kawałek słuchadła. Dzisiaj odwalam robotniczą 12.
***
Wróciłem po 20 do domu i sądziłem, że się zrelaksuję meczem. Ale nie. Nieopatrznie włączyłem "Rossiya 88" (2009) i to był koniec relaksu.

czwartek, 25 listopada
Pierwszy śnieżek na wietrze. Zmęczony jestem, jakby był piątek.
***
A u nas znaleziono bombę na dzielni.

I przez to ledwo dojechałem do Wrzeszcza. To było zupełnie luźne spotkanie, które zakończyło się kilka oryginalnymi brzmieniami gitary (mam pewien niedosyt, że nie do każdego numeru wykorzystaliśmy wszystkie możliwości) (ale to w końcu ja byłem zwolennikiem minimalizmu — nawet basu nie miało być w niektórych piosenkach) oraz wokalem Wojta do "becka". Da się to dobrze przypasować. Melorecytacja oraz refren są jak trzeba.

Foto remanent.

czwartek, 25 listopada 2010

z podziękowaniem dla 10 fucking stars


Tu już raz byłem:


http://10fuckingstars.blogspot.com/2010/09/in-name-of-name.html

ale nigdy nie zaszkodzi więcej:
http://10fuckingstars.blogspot.com/2010/11/krotko-o-polskich-pytach-2010-cz-iii.html

Tym razem komentarz odautorski i cyferki. A ja lubię cyferki.
(pamiętajcie: 19 as.)

środa, 24 listopada 2010

Wenezueli już nie ma

sobota, 20 listopada
"Brutti sporchi e cattivi" (Odrażający, brudni i źli) (1976), a wcześniej jeszcze "Gomorra" — he he, nie ma to, jak dobrze wprowadzić się w klimat kraju, który zamierza się wkrótce odwiedzić.

Oprócz tego warto było pójść na przegląd filmów dokumentalnych "Watch docs" w Kameralnym (to tam ze skrzypiącymi drewnianymi fotelikami) (pewnie jedna z ostatnich okazji doświadczenia starych czasów w starym kinie).
***
Nasi, Holandia (2008). Letni obóz treningowy putinowskiej młodzieżówki. — trochę straszne i trochę śmieszne. Mi wrogowie też podrzucili dziurawe skarpetki. Tyle, że mnie na palcach.
Aló Presidente! Włochy (2008). Za kulisami talk-show Hugo Chaveza. — Że w ogóle Wenezueli już nie ma (Boliwariańska Republika Wenezueli). Litr benzynki — 70 bolivarów, 1,5 litra wody — 1500 boliviarów. Nawet jeżeli pomyliłem jedno zero, to i tak nie rozumiem.
Królestwo zdechłych myszy, Białoruś (2009). Propagandowe ekscesy reżimu Łukaszenki. — mogło być lepsze w szczegółach.
Walc, Białoruś (2008). Wiejski lekarz pomagający białoruskim staruszkom. — krótkie.
Zaginieni, Rosja, USA (2008). Zaginięcia w Czeczenii — relacje świadków. - i dobrze, że takie są w ramach przeglądów.
Bez słów, Gruzja (2009). O wojnie w Gruzji — bez słów. — bo inaczej byśmy ich z własnej woli nie obejrzeli.
211: Anna, Włochy (2008). Anna Politkowska — 211 dziennikarka zamordowana w Rosji w 1991 roku. — mocny akcent na zakończenie. Jednakowoż misja dźwigania na sobie "całego" bagażu konieczności dochodzenia prawdy wydaje mi się jednak postawą dość arogancką.

Wobec takiego zestawu (od 14 do 20) wyjątkowo nie oglądaliśmy do snu filmu.

niedziela, 21 listopada
Mały spacerek. Nowe kasety z Barrym są całkiem przejmujące. Prawie jak 007. Nogi kurczakowe w tygodniu pyszniutko mięciutko nam wyszły. Zadzwonił Przemas, więc wieczorem skupiłem się na ogarnianiu "wavves" na czysto, co by podesłać mp3.
***
"Killer inside me" (2010) — niewiele rześmy zrozumieli po tym południowo-zachodnim języku amerykańskim, ale historyjka mocna. Film może nie do końca, ale samochody z lat 50 bardzo dobrze. Zaskakująca Kate Hudson w roli kobiety o kwadratowej twarzy.

poniedziałek, 22 listopada
dĘtysta. Lewa górna. W następny poniedziałek znowu się spotkamy.
***
Endriu. "national" — dalsza zabawa w tomy prowadziła nas coraz bardziej na manowce, konieczna była drastyczna decyzja rzemieślnicza: kopiujemy udanego toma. Robótki ręczne. Zadziałało od razu. Resztę zrobiliśmy niemal z rozpędu i na tę chwilę numer odstawiamy do zamrażarki, niech nabierze wartości urzędowej. Tym razem wziąłem pędraka. Ale bez numeru.

wtorek, 23 listopada 2010

reminiscencje de BCN #2

Zakupy.

Bo zdjęcia obce, w książkach, są lepsze (i "większe") niż nasze. Zatem w takiej książce lepiej widać. A my i tak robimy po prostu dom po domu.

Bo album, a my umiemy już czytać.

Bo na razie umiemy czytać słabo.

I lubimy kolorowe obrazki w temacie.

poniedziałek, 22 listopada 2010

rondem go

piątek, 19 listopada

IN THE NAME OF NAME na nowej składance WAFP — vol. 7!
Dobra okładeczka.


Tymczasem w meczu, w którym każdy rzucał po 40 razy i trafiał połowę: 4/21, 6 zb. (2 w ataku), 19 as., 3 przechwyty, 6 strat. Powinienem sobie zapisać 20, nawet jeżeli było tylko 19, to prawie jak 20. Nawet jeżeli po prostu pozbywałem się piłki, to i tak jest prawie 20. Ogólnie było bardzo nieźle, gra była wyrównana, serwowaliśmy szybkie ataki. Mimo ze raz miałem założoną piłkarską siatę, to raz zaliczyłem ładne podanie między nogami przeciwnika. Wynik pewnie mieliśmy jak Golden State v. Phoenix. No, ale my gramy 80 min.

piątek, 19 listopada 2010

A Single Man

poniedziałek, 15 listopada
Miało być krótko, więc wybrałem się bez klucza domowego do Endriu. Posmyrgaliśmy beczki w "ślimakach" i zaczęliśmy perkusję w "love is stranger". Dużo pracy przed nami.

Wcześniej zapomniałem: Colin Firth i film "A Single Man" (2009). Klasowe w formie, obrazie, wizerunku (wymuskane), nie najgorsze w treści, aktorsko dopracowane.

wtorek, 16 listopada
Lalo Schifrin — Once a Thief (1965). Jazz sobie gra, a panie śpiewają. A "The Venetian Affair" (też soudtrack tegoż) z chęcią bym sobie obejrzał. Szpieg i Wenecja — czegóż chcieć więcej?

Z Johnym "wavvesy" uporządkowane na format zwrotkowo-refrenowy: 4 x 2,5 min = dobrze.

środa, 17 listopada
I nagle skończyły się wyjątkowo ciepłe dni. Obudziła nas w nocy liściospadziowa słota.
Lalo Schifrin — Sol Madrid (1968). Crime + Telly Savalas. Też do obejrzenia.

Kręgle. 6 partii. Rekord wewnętrzny: Jerzy — 143 pkt (pst, nie mówić nikomu); 12,4 km/h. Pyszczku 1 miejsce ex aequo, i dwa razy miejsce drugie!
***
Telepizza — taki obiad mieliśmy. Maksa połykamy na poczekaniu.

czwartek, 18 listopada
Wieczór analogowy. Przegrałem 3 kasety na Barry'ego. Obróciłem zdjęcia z Barcelony (ta dam!) oraz dokonałem wyboru z podziałem na zwyczajnie brzmiące foldery (np. jeszcze inne).


czwartek, 18 listopada 2010

Faster Pussycat! Kill! Kill!

piątek, 12 listopada
Koszelak tym razem słabiutko. Biegaliśmy jak banda baranów, zero obrony, mnóstwo przestrzelonych rzutów. Oczywiście każdy oddał ich po 40, ale oni trafiali. Powiedzmy, że ciut lepiej: 8/24, 5 zb. (2 a ataku, jak zwykle ładne), 3 as., 3 przechwyty, 6 strat. Wcześnie spać.

Wall street (1987) zdaje mi się naiwnym, uproszczonym obrazem z szablonowymi postaciami i czasem bardzo średnią (Daryl Hannah) grą aktorską. To podobno był klasowy film w tych wspaniałych latach 80. To chyba jednak po prostu Stone.

sobota-niedziela, 13-14 listopada
Mimo porannego budzika jednak nie jadę na etno-records. Pyszne kotły zrobiłem do "wściekłość & gniew", z przejściem już mi tak nie wyszło. Na szczęście Pyszczku była na mieście i przyniosła mi wieści:
http://www.najgorszefilmyswiata.pl
Ufff!

Zatem sobota i niedziela moja.
Robot Monster (1953) — pod względem kuriozalności scen wyjątkowy.
Blue Demon contra los cerebros infernales (1970) — stosunkowo słaby, chociaż umieszczenie cyklopa i mumii w jednym filmie ma swój smaczek.
Faster Pussycat! Kill! Kill! (1965) — coś, co rozpaliło moją wyobraźnię. I film, który zdecydowanie da się oglądać jako film po prostu.

Blacula (1972) — szlachetność czarnych bohaterów rozczulająca.

Bride of the Monster (1955) — czyli witamy w magicznym świecie kina lat 30, mimo że są już 50.
Tarantula (1955) — zaskakująco profesjonalnie zrobiony film klasy B. Oczywiście potwory, które z racji niedostatków technicznych nie mogły wyjść dobrze. Ale ileż to takich jurasic parków z 2012 roku łykamy teraz nawet nie pochylając się nad szablonem scenariusza i kanicznie rozpisanych ról (szalony naukowiec, prostoduszny szeryf, dociekliwy młody przystojny badacz, piękna kobieta). To po prostu kino.



środa, 17 listopada 2010

wydarzeń moc + "las" II

poniedziałek, 8 listopada

Konfrontacja oczywiście nie była tak straszna, jak sobie to wypotworzyłem. U Endriusa miksowanie i śpiewanie. Musiałem odwołać środowe kręgle. Nie jestem pewien, co do refrenu "ślimaków", a nie mogę posłuchać, bo zostawiłem pędraka. Dżdżyście.

wtorek, 9 listopada
Dzisiaj dla potrzeb nastrojowo-energetycznych wymagałbym jakichś słodyczy. A w pracy nie mam. Dupa.

Haute Tension (2003). Slasher. Dla niepoznaki.

Zajrzałem na poważnie do "wściekłość & gniew". Na poważnie skończyło się "na poważnie", bo gitara była nagrywana najpierw, potem perkusja. Trochę przyciąłem. I w gruncie rzeczy riff jest tylko tłem do melodii i ogólnie wszystko ładnie się pokrywa.

środa, 10 listopada
Prawie piątek. Nastrój nieco nerwowy, ale co tam.
***
"# dodano: 10 listopada 2010 10:27
Doskonały tekst o meczu Miami - Utah. Gratulacje. Ja kibicuję Chicago i Utaho oraz Orlando. Kibicuję także Miami, ale nie wtedy jak gra przeciwko którejś z wymienionych 3 drużyn. Jak gra Utah z Orlando to kibicuję Orlando, jak gra Chicago z Utah to kibicuję Chicago, a jak gra Chicago z Orlando to kibicuję Chicago. Tyle może o sobie na początek.
autor: kolaszusza"

***
I jeszcze zacząłem trochę "Elankę" ciąć. Powolutku można się szykować do rzeźbienia czarnych parówek.

JAK ZWAŁ TAK ZWAŁ w klubie Buffet (teren Stoczni Gdańskiej), "wieczór" artystycznych doznań „Alchemia” pt.: „Anioły i diaboły”. Trochę się bałem o dojazd, ale spokojnie. Podobno fałszowaliśmy z Endriusem — ale ja w to nie wierzę. Agnieszka ("Źdźbło") i Gosia. Bębniarze byli. Właściwie mogłem wracać nocnym, ale postanowiłem sobie zrobić pieszy rajd do domu. W końcu byłem po piwie i miałem walkman. Euforycznie. Postanowiłem "zaliczyć" zdezelowany most na kanale Raduni ("co, je nie przejdę"). I oczywiście wrypałem się w dziurę. E, tylko jedną nogą. Euforycznie. Z innych przygód, postanowiłem sprawdzić los przy sklepie nocnym w tunelu w towarzystwie stada młodzieży w krótkich fryzurach (mieli też krótkie rękawki, ot wyskoczyli na chwilę z imprezki).

czwartek, 11 listopada, że wolne
Miami-Nets było proste i nudne. Thunder-Clippers (Durant v. Griffin) jest duuuużo lepsze, ale obraz haczy i nie zgadza się z dźwiękiem. Nie wiem kiedy obejrzę następny, bo zamknęli mi źródełko.
***
Kolejne fotki z ostrego cięcia na dzielni. (marnotrawstwo) (drewna). Nawet słońce wyszło na chwilkę. Pyszczku zrobiła placki ziemniaczane. Wypad plomby. Nie, nie od tego.


poniedziałek, 15 listopada 2010

"las"

czwartek, 4 listopada
Wojt przywiózł basa od Endriusa i jechalim. Wciąż mam niepokojące uczucie, że demo na tym etapie brzmi tak przyzwoicie, że szkoda będzie coś equalizować, żeby nie popsuć. Ładne foto z BCN, jednak to lustrzanka.

piątek, 5 listopada
No, to pierwszy kosz. 5/25, mnóstwo strat (10?), 2 przechwyty, 4 zbiórki, z czego 2 w ataku, z których byłem bardzo zadowolony. Mecz niemal w chodzonego, gra głównie podwórkowa: wszyscy lecą do ataku i każdy chce strzelić bramkę. Ale mnie tam się podobaaało. Z tymi przestrzelonymi asystami czułem się jak "pomylonym Rondem", piłka leciała szybciej niż moja myśl. Zdarzało mi się świetnie podać, po czym okazywało się, że to przeciwnik. Zabawa. Oczywiście najlepiej czułem się wyprowadzając szybki atak, kiedy sunąłem po parkiecie jak krążownik (?!?), wzrokiem ogarniając niemal otwartą przestrzeń i lukę między zawodnikami, w którą miałem się skierować. Co na pewno jest inne od letniej gry 2/2, w biegu łatwiej mi mijać, można nawet uprawiać jakiś slalom, by potem zupełnie zgubić się w gąszczu kolan.

sobota, 6 listopada
I tak to jest z ludźmi. Nic tylko kosz i zabawa.
A w piątek byłem na pogrzebie Ryśka. Tylko, że za dużo spraw dookoła (p.o.; autobus; korki; makieta; do druku), więc wspomnienia będą w wolnym czasie (którego nie będzie). Ten z piątku może zmarnowałem, a weekend własnoręcznie zatrułem się trudnym formalnie wyjściem z pracy w godzinach pracy (na dywanik->nagana->zwolnienie->proces->spalenie przez powieszenie->konfiskata dóbr materialnych).

Przed południem tytan pracy domowej. Była matula, foto, obiad z dwóch dań, spacer, bo aż musiałem się przejść.

Poranna masarnia — kolejny szok. Zmarł jeden młody lekarz (40 lat), co się go znało telefonicznie (jeszcze piątek). Miałem przejść uroczo przez 5 metrów "lasu" opłotkami, a "lasu" już nie ma: wycinają krzaki pod pętlę tramwajową por la nowa Łódzka.

Bullit. HD. Już nie mogę oglądać avików, bo mnie się nie podobają. Klasyk. I te San Francisco takie śliczniunie. I z muzyką na bieżąco — 40 płyt Lalo.
***
Musta jää (2007). Intryga wciągająca i sprawnie zrealizowana. Najbardziej: Finlandia? prawie jak u nas, zimno, ponuro i betonowe konstrukcje mieszkalno-szpitalne.

niedziela, 7 listopada
Rozluźniający spacer nie do końca spełnił swoje terapeutyczne działanie. Może wtedy, kiedy skupiałem się fotograficznie na rudościach traw. Schyłkowa jesień. W sobotę spady pobuczynowe wyglądały mokro i genialnie. Teraz nie.

Gomorra (2008). Odnoszę wrażenie, że jest to jest temat "społeczny", który niewiele ma wspólnego ze sztuką filmową. Ale ja nigdy nie widziałem i nie chcę oglądać "Złodziei rowerów". Z kolei daję plus, za to, że nie mam kolorowych herosów na ekranie. Z innej kolei, po prostu odrzucam (tutaj brutalność) elementy rzeczywistości, które mi nie pasują.