wtorek, 7 stycznia 2014

Odcinek w którym zaszkodził Ci jazz


 


9 listopada, sobota

Odcinek ze światowym dniem gry wstępnej

My drogi i Miłościwie Nam Panująca bawimy się na występie

Wyjątkowo obudziłem się o 9:50. Być może dlatego, że z tego wszystkiego (wyciskanie noska) poszliśmy spać ok. 1:30. Nie było zajęć indywidualnych. Były zajęcia grupowe i znowu Bavarskie kiełbaski. Z tego wszystkiego trzeba było pójść na zakupy. Są jakieś widoki na rolety — resztę trzeba obdzownić.
Będzie kurczaczek (pierś), Gortat tym razem dobrze, wygrana z Broklyn Nets. Jeszcze nie zrobiłem do końca prasówki, bo muszę obejrzeć w tym celu dokładnie 4 strony i 4 różne relacje. Te mecze teraz strasznie wolno się ściągają: po 4-5 godzin.
Myjesz włosy. Przy okazji. Przed obiadem.
Idziemy niby na tego Medeskiego, ale przecież co oni są wobec ostatniego występu. Już nigdy nie będzie takiego koncertu, jeszcze mi się nie zdarzyło iść na koncert bez takiego braku przekonania, chyba że na własny.
Dobrze (albo niedobrze), że zrobiliśmy sobie u-booty, trasa była chłodna. The Neck długo się rozkręcali. Właściwie przez cały koncert. Jakkolwiek Twoje prawie omdlenie wywołane jazzem było trochę niepokojące, ciało bezwładne, trudne do wyprowadzenia, ale po tym dramatycznym początku występu musiało już być tylko lepiej. RAW trochę "pograli" na perkusji i laptopie, mi tylko było szkoda, że nie dorwałem w tym czasie Ożogowskiej albo że w ogóle nie zagraliśmy w osadników, jaaaaakoś minął ten czas, szczególnie po drugim piwie. Wszystko przez ten Berlin — być może to mógłby nawet być nienajgorszy koncert, ale teraz to mi już tylko został Jon Spencer — nikogo innego w pobliżu nie widzę.
Zatem "pieprzeni gwiazdorzy" Martin, Medeski i Wood, choć nie zagrali "Let's Go Everywhere" to zagrali niemal "same przeboje" i nam się to podobało, tak mi przyszło do głowy, że oglądanie niegdyś na żywo The Nice czy Deep Purple dla umiejętności mistrzów hammonda musiało być ekscytujące. Zatem my, jako mniej wyrobiona publiczność z zadowoleniem przyjęliśmy występ, w którym ewidentne solówki były wtłoczone w ramy rytmu i niezłych partii basowych. Sztandarowe, ale na wysokim poziomie technicznym. Po tym występie mam przekonanie, że twórczość Jak Zwał Tak Zwał jednak ma sens.


10 listopada, niedziela

Odcinek po dniu, w którym zaszkodził Ci jazz

My drogi i Miłościwie Nam Panująca robimy domowe zabawy

Ennio Morricone — Danger Diabolik (1968) — i to nawet z dialogami. Ogólnie słabe,nieciekawe, ale melodia przewodnia jest jak trzeba. Filmu zapewne nie trzeba oglądać.
Od końca to już przed północą byłem śpiący, ale dograliśmy grę do końca.
Bo już nie chciałaś oglądać kolejnego top chifa.
Już był późny wieczór, więc obejrzeliśmy master chifa dzień wcześniej niż zazwyczaj. Miło.
Doobejrzeliśmy pierwszy oglądany współnie odcinek top chifa — równie gupie, ale z jedzeniem.
Zjedliśmy granata i byłem najedzony przez całą noc.
Odcinek serialu na raty, bo tata przyjechał.
NYK dostali strasznie w dupę od Spurs. Śja nie wiem o czym myśleli właściciel i generalny menago, ale to jest ewidenta katastrofa nawet nie na miarę LAL 2012-13, bo tam mogło wyjść, a tu nie ma z czego. To już nawet nie są koszykarze. Nawet jeżeli świetnie wyglądają te ich pomarańczowe ti-szerty.
Italian Job (1969) ma świetną jakość, "On Days Like This" Mata Monroe, szybkie samochody, Michaela Caine'a, widoki z Turynu, Benny Hilla, parę gagów, przeuroczy wizerunek systemu penitencjarnego w Wielkiej Brytanii. Zresztą wygląda to na lekko pretensjonalną reklamówkę Anglii i mini morrisa, ale okraszoną poczuciem humoru. Nie wiem czy angielskiego. Kręcenie konkretnych wypasionych remake'ów, jak ten z Jasonem Stathamem ma sens. Jakkolwiek nic nie zabierze półtorej godziny radości z oglądania staroświeckiego filmu w staroświeckim technicolorze, zwłaszcza podczas filmowania górskich zakrętów w Szwajcarii podczas jazdy samochodem jak najbardziej osobowym (Goldfinger). Muzycznie Quincy Jones się sprawił, a jakże — czy ja tego słuchałem?
Na wczesny obiad jemy wczoraj zrobione danie z brązowym ryżem, który dzisiaj jest miększy.
Ponieważ wczoraj wykończył Cię jazz i alkohol, na imprezę rodzinną jedziesz tatobusem i w dodatku przywozisz wiele skarbów. Mniam.
Wypadamy na chwilę na dwór po 4 rogale z białym makiem. Bo przecież dwa to za mało.
Odrobiłem wszystkie poranne wiadomości z nba. Czuję się nasycony, mimo że poszczególne kwarty ściągają się masakrycznie: 4 godziny ściągania, pół godziny oglądania.
Dokończyłem ten mega długaśny "Zero Dark Thirty" i się okazało, że moje przekonanie co do okoliczności pojmania OSBN były mylne, może widziałem nie te wiadomości? (tak, to nie był Osama a Saddam) Niemniej — film trzymał w napięci a ostatnia akcja jak dobre podchody. Tylko odgłosy zamiast muzyki oraz wiele innych elementów scenariusza, które mogłem opowiedzieć.
Lepiej ogląda się filmy wieczorami, bo tego poranka wyjątkowo jasno było, może to dlatego, że drzewa pogubiły liście.
Zlałem kolejny garniec wina, odniosłem rower na balkon.

 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 



Brak komentarzy: