środa, 31 marca 2010

Drżyjcie!

wtorek, 30 marca

Ho ho ho (św. Mikołaj podbija Marsjan), ale mnie nie było!
***
A więc tak: w piątek mini-kosz, 3/2, byłem z Krzysztofem, więc nabiegałem się, za to skuteczność słabiutka 4/20, ale zb. 10, as. 6, strat również 6 — było to o tyle ciekawe, że wieczorem, już po prysznicu w górnej części pleców wypociłem 3 koszulki, ale poza tym żadnych objawów następnego dnia. Bieganie mi służy. Co więcej, od poniedziałku mam nowe buty z grubszą podeszwą, ściśle obejmujące stopę. Drżyjcie!
***
Przy okazji — to moje pierwsze firmowe buty z klasycznej triady sportowej. Tania puma, ale za to jaka.
***
No, w sobotę i niedzielę, dzięki nieskończonemu uczuciu, wyrozumiałości i pobłażliwości Pyszczku miałem ucztę filmową. Ku pamięci sobie zapisuję:

Zabójcze ryjówki, reż. Ray Kellog, USA, 1959

Zły mózg z kosmosu, reż. Koreyoshi Kasaka, Japonia, 1964

Święty mikołaj podbija Marsjan, reż. Nicholas Webster, USA, 1964
Tureckie Gwiezdne Wojny, reż. Çetin Inanç, Turcja, 1982

Zombie pożeracze mięsa, reż. Lucio Fulci, Włochy, 1979

Glen czy Glenda?, reż. Edward D. Wood Jr, USA, 1953

Trudno mi wybrać, który był "najlepszy", bowiem każdy z nich był w jakiś sposób kuriozalny, niezwykły i przez to zabawny. Więc gdybym miał wybierać, to wybieram "Plan 9 from Outer Space", bo końcu ten obejrzałem jako pierwszy.Zabawa była przednia, śmiech był zaraźliwy, a reakcje stosowne do treści. To było wyborne.
Na tureckim filmie był też Wojt, więc fajnie. Tak było, tak było. Na samą myśl o przeglądzie mam jeszcze ciarki. I jeszcze ten fragment, że przy wyjściu z kina po każdym seansie mnóstwo ludzi uśmiechniętych.
***
W przedpołudnia pozostawały zaś rzeczy domowe (np. odsłuchiwanie plików), pieczeń, wino multivino (raczej wyszło dobre)(i słodkie), doprawienie wina truskawkowego, kapuśniak i z tego wszystkiego nie zdążyliśmy z trzecią częścią trylogii.
***
Zaś w poniedziałek (przymusowy do wzięcia, ale zawsze miło, urlop) zaliczyliśmy tradycyjną trasę wiosenną, zahaczajacą nieco o zielony szlak — choć na dworze wcale jeszcze nie jest zielono. Ale przynajmniej pogoda nie przeszkadzała. I taki spacer z reguły bywa przyjemnością. Mimo nawet pewnego zmęczenia, czy późnej pory dotarcia do domu. No ale te buty, no ale wieczorne pomysły do chill-outu Johnego, no ale kapuśniak, i pieczeń, no i 007 do snu. Nawet mogę mówić i całoweekendowym relaksie, który trochę przełożył się na następny dzień w pracy.
***
Owszem, trzeba będzie kupić słuchawki, bo kabelek już nie łączy i tak dalej, ale żby to człowiek miał tylko takie problemy, hej.

piątek, 26 marca 2010

zdjęcie z pulpitu

piątek, 26 marca

Środowy występ był niezwykły ze względu na okoliczności. Była prezentacja książki Barbary Piórkowskiej "Szklanka na pająki" — właściwie typowy wieczór autorski (nigdy nie byłem, ale to chyba to). W przerwach między czytaniem fragmentów, śpiewał pieśni ukraińskie chór Źdźbło (a w nim Fryderyk ze studiów), zaś na zakończenie, część z hałasem, szmerem i dawaniem autografów zaprezentowaliśmy jako JZTZ + chór 4 piosenki od paczki. Ale w tym fragmencie zabawa była przednia. I chyba nikt się nie przejmował nie do końca przystającymi stylistykami, w końcu Endriu był zaproszony, i to na pewno z piosenką "Trójmorski".

A w ogóle wieczór był przyjemniejszy niż się zapowiadał. Pośmialiśmy się trochę z Jurka, siedząc w trójkę w samochodzie Johnego. Przed wieczorkiem zacząłem czytać "Tygodnik Powszechny" (ho, ho, kolorowa okładka — ale faktem widziałem ostatnio, kiedy jeszcze matula po ciotce prenumerowała jakieś 20 lat temu) i zobaczyłem super ciekawostkę — dodatek "Żydownik Powszechny". Znakomity pomysł. Zaś o 21 zawitałem do jadłodalni, posiedzieliśmy trochę wśród znajomych nieznajomych i to był sympatycznie spędzony czas. Było wino, piwo, tort, śpiewy ukraińskie.

We czwartek szybki transfer do Wrzeszcza, gdzie ustawiłem sprzęcicho, potem zjawił się Marcin i zarejestrowałem solówki do ITNON. Raczej będzie dobrze, Kilka rzeczy wypasionych, których z pewnością bym nie zagrał, inne z kolei to kwestia innej wrażliwości/melodyczności — zatem włączenie takich zagrań będzie ciekawym zabiegiem. Zresztą ITNON to prawie pop-heavy-grunge momentami.

Ale już wieczorem byłem zmęczony (te czwartki jakoś?), więc piątek spowolniony. Za to w sobotę prawie na pewno wybiorę się na zestaw, być może w niedzielę również:

http://www.najgorszefilmyswiata.pl/filmy.php

czwartek, 25 marca 2010

wiosna

środa, 24 marca

A w poniedziałek byłem u Endriu, przećwiczyliśmy te 4 piosenki na środę i zdążyłem na wieczornego kolistego pioruna do snu. Fajnie.
***
A we wtorek nie jechaliśmy na salę, zatem sięgnąłem do moich ostatnich zajęć — tak więc wszystko jak w poprzednich odcinkach.
***
A we wtorek oglądaliśmy "From Hell" (2001) z Bilbo Bagginsem. Charakterystyczna twarz. Wiadomo Alien pierwszy. A właściwie, to wciąż jeszcze oglądamy. Takie to trochę bezpłciowe jest. Ot kolejny film kostiumowy z Deppem. Heather Graham gra tę rudą w wątku hollywoodzkim.

Owiane legendą legendarne Lao Che. Miałem rację, że nie słuchałem ich wcześniej. Nie spodziewałbym się, by legendarne płyty w stylu powstania warszawskiego mocno zmieniały ten wizerunek. Ogólnie to jest tak samo głupie (lub mądre) jak twórczość vreena, te rymujące się połączenia wyrazowe. Historia o stworzeniu świata jest jeszcze fajna, ale później brakuje takich wyrazistych konceptów (no, pomysł o prądzie jest ok). Najbardziej szkodliwa jest muzyka. Szkodliwa, bo celowo celująca w ustalone kanony naszego polskiego, lokalnego odbioru. Oprócz tradycyjnego hc/punk (które tutaj traktuję umownie, jako genezę zespołu), to mamy tutaj "unowowcześnione" brzmienie elektroniką polskich lat 80. — kłaniają się płyty Manaam, Kult. Ogólnie te Kazikowe zaśpiewy (elo, synimem polskiej wokalizy jest społeczno-polityczna melorecytacja!) i pidżamowe pokrzykiwania. I tak jak można nie lubić Pogodno, którzy swego czasu byli nawet w lodówce, kiedy się ją otwierało — to kurcze, to jest śpiew, to są melodie, to jest nawet r'n'roll i jakaś alternatywa dla "alternatywy". By the way — gdzie są teraz Pogodno?

W ogóle — wiosna przyszła jakiś czas temu. Teraz rozglądam się jedynie za ostatnimi kupkami brudnego czegoś, co było kiedyś śniegiem.

wtorek, 23 marca 2010

57,2

wtorek, 23 marca

Zatem w piątek był Tomek, to żeśmy sobie pograli w kosza. Była świetna rozgrzewka, a potem 2/9, 6 zb., 2 przechwyty, 5 strat — ogólnie zabawa przednia, chociaż bywało i ostro i nerwowo. Na ten przykład tacy duzi są śmieszni tacy, bo zwyczajowo bezpardonowo wykorzystują swój wzrost i masę, ale niech no tylko człowiek niechcący wybije komuś palec albo będzie ściśle krył (z faulem rzecz jasna), to od razu trzeba się nasłuchać: "uważaj, bo jak ja zacznę tak grać, to się może źle skończyć". No i gołym okiem można było wyczuć różnicę między "zawodowstwem" a amatorstwem, ambitnym podejściem do grania a graniem dla zabawy. Generalnie jestem za radosnym amatorstwem, aczkolwiek rumuńsko-arabsko-turecki Jordan i mniejsza kopia Gortata grali rewelacyjnie.

Jak zapowiadałem wcześniej, "Dwie wieże" oglądaliśmy 3 dni, następnie w sobotę jeszcze silnie jakieś 6 gozdin "popracowałem" na ITNON (efekt taki, jak wymyśliłem wcześniej: fajne to, tylko to amatorskie brzmienie; ale muza ok).
(właśnie coś takiego teraz zaobserwowałem: Endriu zrobił miks "ketus death III" — właściwie nic się nie zmieniło [sądziłem, że będzie ingerował w aranżację czy zrobi 3 i półminutowego killera], tylko zrobił mocny bas, zasygnalizował wyraźnie perkusję, przyładował wzmocnione wokale na pogłosach i różnica jest jakościowa — jedno brzmi jak popaprana amatorska piosenka, a drugie jak popaprana amatorska piosenka, ale dobrze zmiksowana — profeska).
Potem przyszedł Ojciec z Krystyną i oglądaliśmy zdjęcia. W nocy zasiedziałem się na kompie, co było dziwne tym bardziej, że w niedzielę wstałem o 7.
***
I jako że miałem pomysł, to usiadłem na zydelku i zagrałem, a potem wyciągnąłem mikrofon i nagrałem szkic piosenki pod roboczym tytułem "lebioda", który nam z Johnym posłuży do zrobienia chill-ouciku. I to było zabawne, bo w poniedziałek przyszedł Johny i mówi, że zrobił szkic na taki chill-oucik.
***
Przez cały dzień byłem śnięty, ale zabrałem się za ITNON_2. Co ciekawe, podobnie jak w przypadku ITNON wyjściowe pliki są fajne, że tak powiem, pasują do charakteru muzyki, więc właściwie mocno się zastanawiam, czy będę korzystał z presetów czy EQ (oprócz wycinania dolnych częstotliwości). Teraz "brzmi" (patrz wyżej) to "dobrze", więc po co to popsuć. I zachwyciłem się fragmentem basowym, który wrzuciłem wczoraj.
***
A potem w ramach przewietrzenia skoczyłem na sklep i upiekłem części kurczaka z ziemniakami. Po samej rybie byliśmy niedojedzeni, więc kolacja była super. Acha, ważę 57,2 kg w ubraniu, więc podobno muszę przytyć.
***
Tydzień szykuje się pełen zajętości, zajęć muzycznych, więc miksowanie znowu odstawiam na weekend, sorki Dżerdżej.

poniedziałek, 22 marca 2010

kącik czytelniczy

Skończyłem numer żydowski LnŚ, z którego na pewno zapamiętam Amosa Oza — kto wie, takie czytadło z chęcią można machnąć w ramach osobnej prezentacji. Sięgnąłem po LnŚ 7-8/2003, to ostatni z archiwalnych, jakie mi zostały nieprzeczytane. Teraz już będę mógł kupować nowe. A w niej dobrze zaczyna się pierwszy tekst — Laura Riding (i to kobieta!). Niezwykły kontrast między zdjęciem autorki (pierwsza poł. XX wieku) a "postmodernistycznym" kształtem opowieści.

Przez 3 tygodnie czytałem gazety, które leżały na pralce (nie muszę mówić, koło jakiego ważnego elementu stoi pralka).

Z wysokich obcasów o Relidze (nawet, nawet), Aleksandrze McQueenie (projektatnt mody, który strzelił samobója w wieku 40 lat - pogratulować) i Amelii Earheart (bo teraz film jest, ale to mi przypmina jeno film o tym innym pasjonacie lotnictwa, którego grał DiCaprio z przyklejonymi wąsami — bez sĘsu pomysł, po prostu chłopak za młody jest jeszcze na takie role).

Z wyborczej: turystyczna — karnawał w Lucernie, budda w Syczuanie, drewniane kościoły na Mazowszu, Beskid Śląski zimą - ponieważ czytuję przewodniki nawet nie zamierzając jeździć w pewne miejsca, to fajne. Szczególnie mam sentyment do przewodników o Polsce.

Film Polańskiego zmieniony z 4 na 5 gwiazdek (czyżby ktoś go obejrzał?), temat tygodnia — Kapuściński non-fiction (również w rzeczpospolitej) (no, to już minęło, szał trwał dwa tygodnie i po sprawie)(teraz to się będzie jeno wdowa interesować — takie czasy).

Mroczne perspektywy kapitalizmu (taki niemiecki Fukuyama)(żeby niby już na zachodzie upadł, a my się nie zdążyliśmy dorobić — cholera), dzienniki Iwaszkiewicza (oooo, to dobre było, szczególnie fragmenty w młodymi chłopcami), Tony Allen (afrobeat)(to z racji obowiązku pamiętania o tradycji), zdobywcy 8-tys. zimą (w okularach spawalniczych — taki sentymentalny fragment), o polskich bobsleistach (jeszcze bardziej sentymentalny, ile to pracy i siły potrzeba, a potem i tak jest 19 miejsce, ech)(co do sportu nie jestem pewien, czy ci z miejsc od 10 do nieskończoności powinni startować i kto ma za to płacić, skoro małe środki nie przynoszą zysków, a na duże nakłady nie ma miejsca).

Z rzeczpospolitej: ranking wpływowych Polaków (klasyczna bzdura, ale było w numerze z Kapuścińskim, za 10 lat będziemy się z tego śmiali); Grecy wypominają Niemcom wojnę (i słusznie, zawsze im się należy, ale kłania się kwestia sojuszników, że też Rosjanom nikt nieczego nie wypomina wciąż i jeszcze); postpolityczność a PO (to był ciekawy wykład, prawie teoretyczno-naukowy czymże jest owa, Bronek W. go strzelił, czytam czytam i na końcu wychodzi na to, że PO jest takim nowoczesnym zgromadzeniem medialnym, nie zaś politycznym, co właściwie
się zgadza, i to u wszystkich "firm", no ale, żeby Bronek? kto mu uwierzy); agenci Mossad (dobra, niestarzejąca się klasyka, kryminał, szpiegostwo, na szczęście z daleka od nas); gwardia rewolucyjna Iranu (troszkę, żeby nas postraszyć), Kronebergowie (czyli rzecz o nawet bogactwa przemijaniu); środowisko "Arkanów" (nie żebym wiedział co to jest, ale coś jest).

Super dodatek "Wierni wyklęci" o losach podziemnych sił zbrojnych od PKWN aż lata 57-63!, z czym akurat byłem na ciut na bieżąco (ZG Zrzeszenia WiN, Ciepliński "Pług"), ale muszę sobie wypisać co ciekawsze fragmenty wspomnień ("a wśród nich główną rolę wiedli Żydzi"), bo momentami sama opowieść niejako stawia bohaterów w niezbyt korzystnym świetle.

A na deser fragment basowy, który właśnie znalazłem, i zachwycony swoją twórczością niezwłocznie umieszczam. Do tego właśnie nadają się takie popeliny i filmiki z wakacji. Nic nie obrabiałem, więc wyjściowa klarowność tego muzycznego cudu mnie zachwyca tym bardziej.

piątek, 19 marca 2010

a Ty lubisz włochate?

piątek, 19 marca

We środę przybył Wojt i nagrywaliśmy szkicowe wokale do projektów. Łatwo, przyjemnie. Słychać wszystkie fałsze Wojta i szelest przewracanych kartek. Tak czy inaczej możliwości mikrofonu Wojtu się podobają, podobnie jak brzmienie gitary z sali, więc jesteśmy dobrej myśli co do przyszłych nagrań.
***
Czwartkowy występik był przyzwoity, choć na nas ludzi było jak na koncertach KA, hje hje. Jedyne rozczarowanie dotyczyło pizzy w mieście aniołów, o której Endriu tak opowiadał, że aż nabrałem na nią chętkę i wydawało się, że w tym bezczasie 18:30-20:00 będzie można zaszamać. Ale Endriu był zalatany i się rozeszło.
Po nas Przemas (z byłych Who Cares) występował solo z akustykiem (promował swoją epkę), a potem był niezły band: Illharmonix = na dr koleś z line-in, na basie Drewniak z who cares, gitarzysta, człowiek od scratchów, hip-hopowiec (z w-wy) na wokalu i dziewczyna, która robiła wygibasy i śpiewała chórki i okrzyki (podobno nagrywała z Liroyem) — taki rock/hip-hop/funky. Profesjonalnie to zabrzmiało. Nie wiem, jak oni (ci co profesjonalnie brzmią), ale to robi wrażenie. Najsłabszym elementem był wokalista (heh, odezwał się wokal), ale dziewczyna robiła wszystko jak na teledyskach z murzynkami. Full zestaw. No i miała klasycznie jarające mnie kozaki futerkowe (tylko białe) — takie, jakie spotyka się na filmach komediowych albo teledyskach właśnie.


Zaś dzisiaj Gortat ma zajawkę na głównej nba. Wow.

czwartek, 18 marca 2010

Abdykowałem

środa, 17 marca

We poniedziałek byłem u Endriusa i robiliśmy próbę wokalną przed czwartkowym występem. Wodotrysków nie będzie, ale coraz lepiej czuję się w repertuarze. Potańcówki dla emerytów. Przeglądaliśmy filmik, jak się robi "side-chaining", rozważaliśmy brzmienie drums by abbey road i najnowszej płyty Much. Nowy Gorillaz też nie zachwyca.

Do snu oglądałem "Goldfinger" (tvp znowu puszcza!) i bardzo mi się podobało.

Znowu jestem jednodniowym kierownikiem, ale skrótowość terminu nie obciąża mnie tak mocno.
***
A tym razem do snu oglądałem mecz Valencia FC. Od czasu bytności na meczu mam niesłychany sentyment i szacunek dla tak różnej od powszedniej dyscyliny sportowej, jaką jest piłka nożna w Hiszpanii. Poezja... i bardzo mi się podobało.

ps. z ostatniej chwili: wypisałem się z zespołu kevin arnold, właśnie złożyłem swoją legitymację. Kulisy operacji za jakiś miesiąc, sądzę.

środa, 17 marca 2010

styliza

poniedziałek, 15 marca

Zacznijmy od kosza. Było sporo. 4 na 5 — w tamtej drużynie się zmieniali. Nowe/stare twarze. Walczący jak dzikus o zbiórki Adam, Bartosz ze swoją masą, ale też techniką i jakimś doświadczeniem w kosza. Być może przegraliśmy, ale nie było zlituj, szły kontry, straty, walki o piłki — zabawa. Najzabawniejszy był gość w osobie byłego kierownika — pana Dudy — który wyszedł ubrany w spodenki w stylu Stocktona. Wersja ultra krótka. He, he. Te jego były nawet lepsze, bo miały takie zaokrąglone "lapasiki" (tasiemki czy inne takie obszycie) — mógłbym rzec, że miałem takie w pierwszych latach podstawówki. Lata 80. Styliza jak nic.

A granie? Jak w życiu: nieprzemyślane zagrania, pochopne decyzje, rzuty z nieprzygotowanych pozycji, skuteczność załatwionych rzeczy do zrobienia na poziomie 30%, byle do przodu, żeby fun był — 8/24, 2 as., 4 straty, 4 zb., jedna fajna czapa.

Rzeczywiście, ryba wyszła wspaniała. Co prawda ta miała dużo soku w sobie, ale jej to nie przeszkadzało. Zaskakujące było to, że zapodałem kawałek wina jabłkowego z 2008 (ostatnie). A Pyszczku (w ramach zgadywanki) rzekło, że to muszkat, który odpalaliśmy dwa tygodnie temu (ostał nam się z Portugalii). Takie rzeczy.
***
"Drużynę pierścienia" w wersji rozszerzonej oglądaliśmy 3 dni, hi hi. Tak ją rozszerzyli. W nocy dokończyłem mecz Utah-Portland.

W sobotę Pyszczku obdarowało mnie wolnym pokojem na pół dnia, więc "pracowałem". Sprawdziłem, czy mikrofony wciąż działają. Łał. Wreszcie słyszę co nagrywam. Mogę szeptać szeptem i to się nagrywa (nawet tło ze słuchawek). Mogę wziąć gitarę z nylonowymi strunami, zagrać na niej nie usiłując być z pudłem maksymalnie blisko mikrofonu i nie uważając, by machając ręką nie strącić go i nagrywa się. I to jak. Co ja właściwie robiłem wcześniej przez te wszystkie lata?

Dla potomnych, system na nagrywanie gitary akustycznej:
Gitara, mikrofon + kabel, ustawienie mikrofonu w odległości nie większej niż 5 cm od dziury, włączenie opcji recording na magnetofonie szpulowym (przedzwmacniacz), ustawienie poziomu głośności (buczenia/szumienia) na ustrojstwie zaprojektowanym przez Endriu (będę winny foto), komputer, a w nim noise reductor (= masa kombinowania: jak odszumić, żeby nie szumiało, ale żeby dźwięk choć trochę był klarowny) (wychodził klarowny jak źle rozmieszany kisiel). I już.
Proste, nie?
***
A, no odsłuchałem na normalnych głośnikach tę gitarę elektryczną (no fuzz), którą nagrałem w czwartek. W niektórych przypadkach odsłuch przeszedł moje wyobrażenia. Oczywiście rzecz nadaje się do pojedynczej gitary (z cyklu akustyk + el, bądź dr + el), ale słuchać gitarę z pomieszczeniem (i to jak) i to jest fajne uczucie.
***
Pyszczku zrobiła pyszną zapiekankę ryżu z jabłkami.
***
W niedzielę jeszcze robiłem w odosobnieniu w kuchni. Wyskoczyłem "na miasto" po jabłka. Bawiłem się, bawiłem po kolei. I uwaga — pierwszy malutki sukces. Bez istotnych problemów decyzyjnych, "itnon" na malutkich gówienkach jakoś brzmi, włączona wiolonczela nadała temu klimat, słyszalny nawet na tym co wcześniej określiłem. Co prawda problemem w tym numerze jest kwestia mojego zauroczenia riffami, melodią czy wiolonczelą właśnie, więc nie patrzę nań pod kątem "jak to powinno być zrobione", tylko robię czytelny "czysty" miks, że niby takie oryginalne brzmienie IN THE NAME OF NAME. Zatem, nie jest to podobne do niczego, co profesjonalnie zostało kiedyś stworzone, ale w końcu nie o oryginalność w muzyce się rozchodzi. Ale kiedy już usłyszałem efekt moich zabaw na dużych głośniczkach, to było naprawdę coś.

wtorek, 16 marca 2010

ta dam!

piątek, 12 marca
Strach trochę był, ale co tam. Transfer do Wrzeszcza odbył się sprawnie, nawet szybciej niż zazwyczaj. Mikrofony działały, zakup dokonał sie sprawnie. Następnie dzierżąc ostrożnie nabytek przeszedłem drugie pół Wrzeszcza do dziupli. Spokojnie, niespiesznie ustawiłem wszystko, podłączyłem tamto i owamto. Na zasłużonego sennheisera (to jednak dobry mic) nagrałem powtórnie partię "czystej" gitary do "fu fajters". Ustawiłem statyw (na szczęście gwint pasuje), umocowałem i zarejestrowałem. Działa! Głos wypróbowałem tylko w kwesti czy cokolwiek zbiera, bo skupiłem się na gitarze. Stanowiło to dla mnie zaskoczenie, bo gitara rysowała się całkiem niezwykle (w konsekwencji myślę, że to po prostu znakomite uzupełnienie dla brzmienia z mic ustawionego przy głośniku) — słychać pomieszczenie, gitarę — jest nad czymś siedzieć. Pierwsze wrażenie jest ok. Następnie zacząłem grać dodatki do Wojta2, potem przeskoczyłem na nowy gitarowy pomysł, by nagle jakoś opaść z sił i, mimo że miałem jeszcze sporo czasu, zebrałem się spokojnie do domu, nawet zapomniałem o 551 i próbie perkusji. W dodatku zostawiłem werbel na stołeczku. Jak usłyszałem nagranie gitary z pomieszczenia przyszło mi do głowy brzmienie
pierwszych płyt Black Keys.

Pyszczku mówi, że ryba też się sprawiła. 4-0 dla patelni.
***
Ależ mam "zsiad". Nie wiem, czy to dlatego, że nie zjadłem wczoraj obiadu, czy raczej kwestia "zadymki" na 3 skrzynki pocztowe i dwa stanowiska. Pewnie przez ostatnie 5 dni człowiek dostawał takiej "spinki" i wykonywał w szaleńczym opętaniu "zadania" od telefonu do telefonu. Oczywiście nie pragnę, żeby teraz ktoś podniósł mi ciśnienie, ale wydaje się, że chyba to nawet nie byłoby w stanie wyrwać mnie z posłusznego otępienia. A może to po prostu piątek.
***
Śmiesznie, wydawało mi się, że umieściłem post (ten o metrze str.), a on był tylko w kopiach roboczych.
***
Wes Montgomery kładzie leniwy mjut na moje niekumające teraz zmysły.

poniedziałek, 15 marca 2010

czym się różni wróbelek?


1,49 zł — Orunia, w sklepie dla biedaków

0,30 euro — Walencja, w hali targowej w centrum starego miasta (ps. to jest mała pietruszka, były też duże za 0,40 euro, taką jedlibyśmy chyba 2 tygodnie, ta starczała nam na tydzień do każdego posiłku)

portfel: 15,5 x 9,5 cm
***

Mamo, dlaczego w Polsce?

czwartek, 11 marca 2010

między Berlinem a Wenecją

czwartek, 11 marca

Myślałem, że we wtorek pojadę złożyć cześć kolegom z zespołu, ale skoro miało być to o 21, więc przełożyłem zabawę, ale udałem się do sklepu, żeby porównać brzmienie mitycznej 990 z 550. Początkowo wszystko wskazywało na to, że 990, mimo że ciemniejsza, nieco lepiej zbiera dźwięk z oddalenia. Aczkolwiek różnica była wyraźna dopiero na średniej jakości podglądzie w audacity. Zdziwienie nastąpiło, kiedy się okazało, że parametry techniczne obu mikrofonów teoretycznie są takie same. Nadszedł pan nr 2, przymocował inny kabel, powiedział parę słów swoim radiowym głosem i wyszło na to, że różnicy nie ma. I już była 18, więc trzeba było wychodzić.
Interesujące doświadczenie.

"Metro strachu" cz. 2, kawałek o oceanie południowym (a jest taki?). Wkurza mnie ten obraz, bo sądziłem, że to będzie encyklopedyczna podróż po zwierzętach i roślinach morskich, a tu znowu (w dodatku bałaganiarski) wykład o tym, jak to fatalnie wpływają nań zmiany klimatyczne. No to nie do mnie te słowa, ja kupuję chińskie patelnie i jem zepsutą wędlinę z masarni janza, bo nie stać mnie na inne.

O, to będzie fragment, który mnie właściwie rozśmieszył. W wyborczej było o ludziach, którzy wracają z Irlandii (czy nikt im nie powiedział, że nie mają wracać? Rodziny powinny wysyłać telegramy: "Nie chcemy was więcej widzieć. Nie wracajcie.") i są zszokowani warunkami tutaj panującymi, a dokładniej stosunkiem cen do zarobków. Oczywiście są też brutalne fakty, że pracowali fizycznie, poniżej skali swojego wykształcenia, ale też, że ich znajomość angielskiego jest przesadzona, bo pracowali u swoich albo innych Słowian. Więc w niedokładnym cytacie "Ania rozpłakała się, kiedy zobaczyła swoją wypłatę 1800 zł..." — tutaj robię wielkie buchachacha, które powinno ciągnąć się przez następne dwie strony, a że co państwo sobie myślieli. Litości. Trzeba było nie wracać.

Tak oto mój drogi pamiętniczku...

Rozszalałem się w swojej niemocy decyzyjnej i sam już nie wiem, jaka ma być perkusja. Aczkolwiek mam podejrzenia. Na pewno nie taka, jaką (nie)potrafię wyprodukować. Ale coś tam niby skrobałem wieczorami. Widziałem nawet jak "Runy" strzela bramkę Milanu.
Zauważyłem nawet pewne różnice w numerach, w zależności od kolejności pracy nad nimi. Pierwszy ("muud") jest tzw. tradycyjny, robiony na ucho, żeby nie daj boże tylko nie przesterowywało i jakoś było słychać. No tak jakoś jest. Czeka na lepsze czasy. "Brainstorm" poleciał z presetów, później doznał przemeblowania i w konsekwencji wygląda "prawie jak". I to nawet nie jest takie najgorsze. Całkowicie się rozsypałem przy "fu fajters", gdzie jestem w połowie i stoję na rozdrożu i nie jest to wybór między Berlinem a Wenecją (?) (Indiana 3). Dla kurażu wziąłem na tapetę numer tytułowy i — żeby było konsekwentnie — zmieniłem metodę pracy. Używam obecnie ustawień w mikserze (które przy lada okazji mogą się wywalić), ale ich nie zachowuję ostatecznie w oczekiwaniu na lepsze czasy (co do których nie mam złudzeń, że nadejdą). Teoretycznie znowu jadę na ucho, przy okazji szukając "atrakcyjnych" częstotliwości, żeby trwało to jeszcze dłużej niż mogło. Nie muszę dodawać, że nie zachowuję zmian na stałe, bo nie wiem na które się zdecydować. Śmieszne jest to, że i tak wyjdzie jak wyjdzie, czyli "co, znowu ci nie wyszło".




środa, 10 marca 2010

patelnia

wtorek, 9 marca

Zacznijmy od kosza: 6/19, 2 as., 6 zb., 2 straty. Ale źle rześmy rozegrali swój pojedynek, bo było nas trzech małych + Arek na trzech dużych i powinniśmy ich rozjechać, ale z litości nie biegaliśmy wciąż do kontrataków, tylko uskutecznialiśmy atak pozycyjny, co nie zawsze było nomen omen skuteczne. Czasem ładnie piłka chodziła po obwodzie.

Zaczęliśmy oglądać Harry'ego Pottera 6, dokończyliśmy w sobotę. Ponieważ niczego się nie spodziewałem (poprzedni był nudny), ten zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Głównie nastrojem, klimatem i faktem, że nie jest dla dzieci małych, tylko większych — takich jak ja. Mroczny. Oczywiście wizualnie i technicznie jest oszałamiający. Fabuła taka tam smarkata, ale przecież nie po to ogląda się filmy. Zakończenie otwarte, ale już od pewnego momentu wiadomo, że jest to raczej film/serial dla fanów. No i ten Snape jest żydożercą — nieładnie.


W sobotę masarnia. Odjechały chomiki przyjechała matula. Na zdjęcia. Mieliśmy dłuższy spacer po Dolnej Oruni. Okazuje się, że mamy nawet wspólny temat, polegający na dziwieniu się, że dom taki, a taki jeszcze stał w tym miejscu ostatnim razem. A Pyszczku kupiła sobie fantastyczne klapki do domu. Nawet w tunelu pod dworcem takich nie mają!
***
Przebój dnia to patelnia. W Hiszpani mieliśmy 3 takie wsiuńskie, a smażyło się na nich jak marzenie. Wszystko. Ryby się nie rozwalały itd. W domu mamy żeliwną, która daje radę, ale pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Pani w sklepie podpytana przez matulę mówiła, że patelnia to musi być taka fest. Ale te w Hiszpanii były takie leciutkie, że się same obracały na blacie. Więc kupiliśmy taką wieśniacką, lekką, za 20 zeta w pepco. I na razie daje radę! 3-0 dla patelni. Jajecznica, mięso, ziemniaki ok. Teraz pora na test rybą.
***
W niedzielę mała powtórka, tym razem zaszli do nas Adams Family (Ola Maj) z dziećmi. Było trochę zabawy.

Pożyczyłem takie wieśniackie kolumienki creative, co sobie ludzie stawiaja na biureczku. Dźwięk z tego jest masakryczny. Nie wiem, jak można z tego słuchać muzyki. W każdym razie ITNON na tym nie brzmi. Więc sam już nie wiem, aczkolwiek, aczkolwiek na monitorach Endriusa słychać dobrze i wyraźnie, na moich podobnie (tzn. że mam monitory? hłe hłe), ale przecież cała reszta ma kolumienki. Takież to artystyczne wojaże.
***
Nawet Pyszczku musiało wyrazić swoją opinię w tym względzie, ale jej odczucia nie pokrywają się z moimi. Po co się w ogóle tym zajmuję, zmiksowałbym numery miesiąc temu i miałbym z głowy.

Pandorum (2009) sf oglądaliśmy w niedzielę, ale nie było to coś, co trzeba obejrzeć. Raczej taki miks sf z horrorem. W poniedziałek zaczęliśmy "Pelham 123" remake z Travoltą i Węzłem Waszyngtonem. To taka tradycyjna dyskusja, po co robić remake dobrego filmu. Tak jak z "Psychozą", kiedy oglądaliśmy Hitchcocka, a przed snem w tv zobaczyliśmy toczka w toczkę takie same obrazki, tylko w kolorze. Ano pewnie po to, by skłonić ludzić oglądających nowości filmowe do zapoznania się z klasyką, do której pewnie by nie zajrzeli, bo jest niewyjściowa. Owszem, "Pelham 123" da się oglądać (polski tytuł "Metro strachu"), ale bez muzyki Davida Shire ten film jest pozbawiony emocji, mimo że Travolta sobie pokrzykuje.

***

Z okazji 8 marca nie było lodów sernikowych na dolnej Oruni, ale pogoda była sympatyczna, spacer też.

wtorek, 9 marca 2010

bossa Bossa

piątek, 5 marca

Niewyspanym. I jeszcze kolejne zastępstwa w robocie — jazda. Ale dzisiaj na kosz.

No wczoraj było fajnie. Pojechałem do Endriusa i wymyśliliśmy basy do vreena3. Nawet poszło to sprawnie, choć w niektórych momentach dźwięki nas zaskakiwały swoją nieprzystawalnością. Nagraliśmy podstawy (zwrotka, refren, mostek), a Endriu zapisał sobie dźwięki w notatniku. Teraz basy, gdzie bas ma być elektryczny Endriu nagra na czysto, zaś tam gdzie ma być kontrabas — zagra jakiś kontrabasista — na to liczymy. Wokal damski jest już nagrany i bardzo ładnie się składa do mojego, w niektórych fragmentach jest wręcz genialnie. Z tego też względu końcowy fragment piosenki będącej bossanovą, a zwącej się "samba1" uważam za najpiękniejszy w mojej dotychczasowej karierze.
Tak myślę. Ogólnie pierwszy szok związany z brzmieniem wokalu jest do przejścia, a potem można już słuchać.
Ciekawe wrażenie, bo troszkę już zapomniałem, co to są za piosenki, więc z lekkim zainteresowaniem słuchałem fragmentów. Uznaliśmy, że tekst, zaczynający się od słów: "dziiiisiaaaaaj, znów obudziłem się..." byłby idealnym wstępem do poprawin, kiedy czujemy się wiadomo jak, ale w końcu jest impra, więc panie proszą panów i powoli rozpoczynamy zabawę w rytmie walczyka.

czwartek, 4 marca 2010

ejże parówki

czwartek, 4 lutego

No się kręcą te wahania emocjonalne z górek na dołki.
Przynajmniej na marzec są jakieś plany występowe JZTZ, co zawsze jest okazją do checy.
***
Na podstawie nagrań ze studia przekonuję się, że głośniki naszej wieży nie są takie złe, przynajmniej nie mają tych samochodowych mega-boostów. Co nie znaczy, że to dobrze, bo teraz chyba już wszyscy słuchają muzy albo w samochodzie albo z małych pierdolników z internetu.

Ale też miałem okazję zweryfikować swoje umiejętności jako producent — to nie wypada dobrze wobec standardowych oczekiwań. Uszy mnie oszukują i łatwo przyzwyczajam się do swoich brzmień. Tym niemniej zabrałem się do swoich parówek. Postanowiłem (wbrew obowiązującym regułom) zmasować brzmienie gitar w "brainstorm" (żeby bardziej buczało); podciągnąłem wokale w "fu fajters"; przygotowałem pliki "ketus death III" dla Endriusa; obejrzałem drugą część pierwszej połowy meczu Polska-Bułgaria i bramkę Błaszczykowskiego — tu było jak zawsze, łącznie ze stanem boiska; popłakałem trochę nad klawiaturą i udałem się na spoczynek.

środa, 3 marca 2010

który ładniejszy?

środa, 3 marca
Oglądałem "moje" mikrofony. Bardzo ładny kolor. Być może na wniosek Pyszczku kupię je właśnie dla koloru. W końcu mają cieszyć. Duży wygląda solidnie i ładnie. Mały mnie trochę rozczarował, Ale zaskoczyła mnie pani w sklepie, która powiedziała, że one są średnie, więc jak sprowadzą MXL 990, to sobie będę mógł porównać i wtedy zdecydować. Bo wieszczę sobie, że być może jakość 990 jest rzeczywiście zauważalna, wtedy może sprawię sobie pożądany zestaw "paluszek plus głowka" (990/991) za kwotę zbliżoną do wymarzonego zestawu.

Joanna Newsom — Have One On Me (2010) pierdolnęła 3-płytowy album, prawie 50 min każdy. Za dużo, za dużo. Już teraz naprawdę słyszę tylko Kate Bush i nic ciekawego. Harfa jednak była lepsza.
***
Byłem też na "próbie", które to wrażenia umieszczę w późniejszym suplemencie do KA. Wróciłem późno i tyle z tego było.

wtorek, 2 marca 2010

Ten Years After now

wtorek, 2 marca

Niezła heca zrobiła się w związku z nową książką — dotyczącą Kapuścińskiego. Afera jest, wiadomo. Ale wielce potencjalne jest zdanie bodaj Stasiuka: "A jeżeli on to wszystko wymyślił?". Aż poprosiłem Pyszczku o kupno sobotniej wyborczej i rzeczpospolitej — tam jakieś felietony i inne.

Koncert Ten Years After (now) + Easy Rider — nie był jakiś taki wsteczny. Choć być może już wiek sprawia, że inaczej patrzę na podrygiwania techniczne muzyków.
Zaskakująco dobrze polski band (byliśmy w uchu ok. 20:40, więc załapaliśmy się na support, a nie musieliśmy czekać) — technicznie bez zarzutu, żywo, aczklowiek dość tradycyjnie. Zresztą to było mankamentem całego koncertu, że po pewnym czasie miało się wrażenie, że gitarzysta gra po raz kolejny tę samą solówkę. Dziadkowie na scenie żywiołowo (szczególnie basista), sprawni, odegrali stare i nowe numery dobrze, było solo na perkusji, dwa przeboje, nawiązanie do rocka psychodelicznego (chyba najsłabszy numer) oraz wiązanka starych przebojów. Zdążyliśmy na kolejkę przed północą.
To było na zasadzie miłego zaskoczenia, ale nie wstrząsającego przeżycia. Czy koncert Pavement może takim być? Być może ze względu na zaangażowanie emocjonalne — tak.
Fajnie było, że staliśmy przed samą sceną i wszystko widzieliśmy dokładnie (słyszeli też), basista gitara i brzmienie identyczne z naturalnym, gitarzysta miał jakiś wypasiony piec, zaś perkusista grał na (własnym) mapexie, co mnie zdziwiło.

Wczoraj wpadł Wojt i zaskakująco, jak dobrze (i zaplanowanie) idzie nam szykowanie się do drugiej płyty. Już nawet część piosenek rozpoznaję z pamięci, część czeka na pomysły aranżacyjne. Ale podoba mi się porządek w folderach, ustalone tempa, nagrane podkłady akustyczne — no i niezłe zajawki, które nagraliśmy sobie na sali: nic nie słychać, ale od czego jest wyobraźnia. Marzy mi się minimalizm totalny w kilku numerach, taki Black Keys, naprawdę tylko perkusja, gitara i wokal.

poniedziałek, 1 marca 2010

Gortat +23

poniedziałek, 1 marca

W piątek może orłem nie byłem, ale wygraliśmy, a ja nie miałem żadnych objawów przetrenowania następnego dnia. "Młody" mi cały czas uciekał i rzucał swoje kosze, ale pod koniec gry albo faulowałem albo zaliczyłem dwie udane obrony co pozwoliło naszej drużynie na odskoczenie na kilka punktów: 2/10 z gry, 6 strat, 1 as., 7 zb. (z czego 4 w ataku, śmieszne). Grał Duszek i ogólnie nerwy były między dwójką głównych antagonistów, ale ja się z tego śmiałem — fajnie się grało.
***
Patrzę na dzisiejsze staty i oczom nie wierzę. Ładnie się trafiło Gortatowi, napisali też o nim.
Sobota i niedziela rozwalona przez zakupy, odkurzanie, obiady i miksowanie (w sobotę na głośnikach, w niedzielę na słuchawkach). Robię ITNON i jestem opętany.
Ogólnie jestem zadowolony z postępów, ale nie z faktu, że całą robotę i tak będę musiał odfajkować na głośnikach, bo efekty są różne od oczekiwanych. Aczkolwiek sporo drobiazgów już ułożyłem, przebrałem, usunąłem zbędne elementy, które zakłócają mi rejestry, więc szlif zostanie na koniec. Udało się znaleźć satysfakcjonujące brzmienia perkusji i basów, "brainstorm" to niezły killer (2,5 minuty) "fu fighters" zaczyna wyglądać, na solo zrobiłem perkusję w mono — taki zabieg w stylu lat 60., ale wyszedł z tego masakryczny power, jakby wściekły perkusista
grał, co jest śmieszne podwójnie:
— wściekłość i brud nie są najbardziej pożądanym elementem w tym fragmencie numeru
— w innych częściach — gdzie byłoby to wskazane — nie udało mi się zrobić takiego mocnego brzmienia.
Cóż. Powinienem zrobić perkusję w mono? Eee.
***
Taki sympatyczny dialog (?) na forum porcys widziałem:
08.05 Oxford pierwszy wspólny koncert Dinozaurów i BtS plus ja!!! sorki, ale musiałem
–fuks, 28/2/2010 13:21
--------------------------------------------------------------------------------
22.75 L mówię Wam przeprowadzajcie się do UK
–fuks, 28/2/2010 13:25
--------------------------------------------------------------------------------
i chuj tam, że jest jedna pora roku, ciągle pada, brak jakiejkolwiek przestrzeni, obrzydliwe
żarcie... sobota Dinosaur Jr. + Built To Spill, wtorek Pavement, piątek Broken Social Scene
kuuurwa
–fuks, 28/2/2010 13:35
--------------------------------------------------------------------------------
żeby ci kurwa rybka zdechła.
w męczarniach.
–17, 28/2/2010 14:30