wtorek, 30 kwietnia 2013

Odcinek ze złymi filmami



26 kwietnia, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca troooochę się najedliśmy. Porter dobry.

Tutaj sennie i nieco przyciemnawo. Wiosenne deszczyki. W oczekiwaniu na filmowy weekend. I kebab. Kebab nawet bardziej.

Opaska/bransoletka dla pana i pana koleżanki. No chyba, że to nie jest koleżanka.

Najgorsze filmy świata, edycja szósta, piątek godzina 18, po kebabie, dużym kebabie.


Target Earth (1954) — tekturowy robot, opustoszałe miasto (podobno Chicago), facet po imprezie, kobieta po próbie samobójczej, wieloletnia para zaopatrzona w bar i fortepian, "czy mogę z tobą iść?", "tak, ale bądź cicho", armia znajduje robota, jego szybka nie jest podatna na dźwięki o wysokiej częstotliwości, robot nadludzkim wysiłkiem wchodzi na czwarte piętro i na szczęście ginie w ostatniej chwili. Ach, był jeszcze morderca, syn producenta-lekarza, z trzecią ręką, który zapalał świeczkę. "Ach więc to tak działa, na prąd!". Dużo biegania z po opustoszałych ulicach, gdyż film kręcono w soboty z rana.

 
 
 

Cat-Women of the Moon (1953) — "Wszechświat kiedyś zostanie zeksplorowany, dlaczego nie tera...zzzziuuuuum!". Pozdrowienia dla Alfy, wysiadka, ujęcie księżyca z księżyca, gumowy pająk atakuje raz, deja vu z gumowym pająkiem atakującym raz. Kobiety w czarnych trykotach, układ choreograficzny, sceny uwodzenia i mamienia, odpowiedz na trzy najważniejsze pytania: 1. czy kochasz Lairda? 2. czy Alfa ma nad tobą kontrolę; 3. kogo kochasz? Zabite poza kadrem, twardy wzruszony kapitan, wracamy. Nie zapomnieć o wystroju pałacu (grecko-rzymskie stylizacje + budda) oraz o papierosie, który beztlenowo płonie po jasnej stronie księżyca.

Zabójczych ryjówek nie oglądaliśmy tą razą.

27 kwietnia, sobota

Odcinek ze złymi filmami 2. Trzema

My drogi i Miłościwie Nam Panująca budziliśmy się późno (ja), jedliśmy klasykę, czekaliśmy, znosiliśmy szafki (ja), przygotowaliśmy obiad (Ty), sprawdziliśmy wyniki (ja), zobaczyliśmy dworzec, kupiliśmy słodką wodę i bardzo udanie znieśliśmy filmy, za to w knajpie było okropniemasakryczniegłośnożejaniewiemżetamłodzieżpotrafisię"bawić"wtensposóbbezsensu.

 
 
 

Them (1954) — inaczej rzecz ujmując: Atomic Ants! Bardzo porządne długometrażowe kino z zawiązaniem akcji, akcjami doprowadzającymi i wielkim finałem. No bo z Warner Bros. Od prowincji, do dużego miasta, bohaterowie i bohaterki. Tajemnicza kradzież cukru. Kanały LA, armia i miotacze ognia w akcji. Podobnie jak w "Obcym" (JEDNA WIELKA WSKAZÓWKA, czytaj, JEDNA WIELKA INSPIRACJA = ZRZYNKA) życie dzieci przede wszystkim. Mrowisko, zejście do wnętrza ziemi, gniazda/siedlisko z jajami (jajo!), cyjanek, Krystyna Czubówna, apokaliptyczne odwołania do biblijnych plag. Właściwie nie było się z czego śmiać, chyba że patrząc na cukier w kuchni będziemy pamiętać o TA DAM!!!

 
 
 
 

Day The World Ended (1955) — to było dramatycznie słabe, bezcelowe, niekończące się — dosłownie i w przenośni. Jak obsługiwać licznik Gigera (007 też to umi, takie czasy, tylko technicolor lepszy). Jak przechodzić koło tej samej gałęzi. Jak mieszkać pod jednym dachem otoczonym skałami z ołowiu. Pędzący bimber Piotrek z osłem i inne polskie imiona. Początek — wielki wybuch atomowy, a potem coraz gorzej. Trzy razy zanosiło się na deszcz, a kiedy już miał spaść to film się zaciął. Idź się umyć, idź spać, idź się przebrać — wszystkie ubranka pasują na dużą panią, pani mała z atrakcyjnym koko-loczkiem nad czołem. Emocje interpersonalne w małej przestrzeni oraz odrobina raju w oczku wodnym z wodospadem. Zmutowany drzewiec z kurzymi łapkami na ramionach, arka Noego, a na końcu The Begining. (ale najlepsze było jeszcze przed nami).

 
 
 
 

Invaders from Space, czyli Starman 2 (1964). Zacznijmy od Rady Międzygalaktycznej. Przewińmy do Salamander i Wiedźmy. Wspaniała choreograficznie walka na moście — pierwsze spotkanie oponentów. Mężczyzna/jaszczur w kapeluszu (patrz Joker oraz V jak Vendetta), japoński teatr tańca, dzieci, gaz (kapary i woda), padający od gazu ludzie (tramwaj, plac zabaw). Kilkukrotne przeniknięcie doń i walki w statku kosmicznym. Niekończące się (nie-koń-czą-ce) loty, przeloty, gonitwy, podniebne figury Starmana (wciąż pociągający fizycznie mężczyzna), zzzzz oraz ziiiiii, zzzzz oraz ziiiiii, zzzzz oraz ziiiiii i tak przez parę minut. Najdłuższe w historii kinematografii dobijanie się do drzwi ("słyszysz dzwonek?"). Starman macha dzieciom na pożegnanie. Przedtem zdążył uratować bardzo długo wiszącą dziewczynkę nad bagnem pełnym kwasu. Bardzo długo. Zaginione w tłumaczeniu.

ps. 888. może jakiś jubileusz?


poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Odcinek z kosmicznymi tulipanami



24 kwietnia, środa

Odcinek z tranportowaniem się bezcelowym nieco

My drogi i Miłościwie Nam Panująca szczęśliwie spotkaliśmy się wieczorem.

Strasznie się sfrustrowałem tym telefonowaniem, ani połączenia, ani komfortu, ani czytania (pół godziny!). W końcu jak się udało, to zarejestrwałem się na 18:25, be-ze-dura. Tym bardziej, że do tego loga nie trzeba skierowania, hje hje.
Więc kiedy już spokojnie nadeszło popołudnie, pojechałem pół godziny w jedną stronę, wróciłem, zrobiłem naprawdę porządne zakupy w tesco (popcorn!), zdążyłem na wizytę, spociłem się, zaliczyłem i powróciłem, znowu nieco sennie, ale to już wieczór był. I włożyli nam włosy oraz smarki do nosa, ale daliśmy radę, przynajmniej ja.
Fe-ta Fe-ta Re-zul-ta-tu!
Zrobiłem kompletną zrzynkę jakieś wersji środka okładki JZTZ, potem przyszło mi do głowy, żeby sprawdzić jaki jest wynik meczu Real-Borussia. No to sprawdziliśmy i się zdziwiliśmy.
Nowy podzwyczaj: dokonuję wieczornych czynności wcześniej, bo wtedy (na chwilę) przestaję być martwą naturą.


25 kwietnia, czwartek

Odcinek z tranportowaniem się celowym

My drogi i Miłościwie Nam Panująca szczęśliwie spotkaliśmy się wieczorem ponownie.

Prawie jakbym się wyspał. Jadę, siedzę, robię, czytam. Senność w środku jak co dzień, ale ciepło mamy na dworze (i w pokoju) przynajmniej. I nowe kible.

Jeździłem. Przygody.
To znaczy przewiozłem kawałek szafy (na dachu) fiatem. Dobrym starym rozwalonym fiatem transportowym (coś między busem a kombi) (żart, trzeba zabaczyć). Sprzęgło wciskało się ok, gaz był bardzo czuły, Oliwa-Borkowo-Chełm, zgasł mi tylko dwa razy, nieco szarżuję na zakrętach (ale kto nie szarżuje), doję krowę, nie zahaczam o ludzi czy słupki czy miejsca, ostre starty i ostre hamowania, miałem świetnie wyrozumiałego naczuczyciela/kontrolera. Dużo przyjemności jazdy. Oczywiście, że nie umiem jeździć, ale się naumiem.

A wieczorem odebrałem nową wtyczkę/kabel od E., ale jeszcze nie wypróbowałem. Późno było.


piątek, 26 kwietnia 2013

Odcinek z sofą



22 kwietnia, poniedziałek

Odcinek niejako zwieńczający weekend

My drogi i Miłościwie Nam Panująca nie mieliśmy za wiele dla siebie, ale wciąż.

Siedzę, robię, po takim weekendzie, jest extra.
Jest taki dzień, że nawet pizzy za 50% nie muszę zamawiać.
A potem dopadła mnie potworna senność, którą musiałem odrobić w pół godziny w domu. Dopiero po tej wymuszonej drzemce udałem się na próbę Umpy. Gramy, tworzymy, w dół me konie.
Oni ją przywieźli, ale myśmy nic sobie z tego nie robili. Do ogarnięcia sporo, Ty ogarniasz.
Ach, zapomniałem o niedzielnym sadzeniu ziół, bo one powolutku się puszczać będą wzbudzając nasz zachwyt. Mały taki.


23 kwietnia, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca rozpakowaliśmy pokoik

10 stopni, ale bez słońca. Spokojnie sobie pracujemy, oboje. No to jest co najmniej niezłe. W nba play off, śledzę, nie typuję.
Zaszalałem z francusko-niemiecką brioszką, dowiozłem ją na Stogi, stamtąd zabrałem różności oraz najbardziej radującą pieczeń z boczku. Taka wymiana. Nie oglądałem 1/10, odebrałem ekuz (szybko), pojechałem, poczytałem, przysnąłem i wtedy zabraliśmy się za kolejne przemeblowanie.
Oddajemy dwie szafki, dwie zostają — przestrzeń.
Rowery gracą, ale co zrobić, jeden to można nawet do piwnicy, jeno trzeba te pół opony wyrzucić.
Sofa nam się wpasowała, dociągnie się nieco kółeczka i śrubki i będzie chodzić jak trzeba. Kwiaty w doniczkach do przetasowania. Butla szpeci. Ale pracuje. Tym razem składzik mamy ponownie w dużym pokoju.


czwartek, 25 kwietnia 2013

Odcinek z lampą, a co



20 kwietnia, sobota

Odcinek z zamkiem i basztą

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zabawiliśmy się ze skyfolowymi spodniami oraz takimi na święta i inne okazje

Pobudka niewymuszona z całotygodniowym odespaniem, ale też okołodziesiątkową koniecznością. Tradycji stało się zadość, tyle że tym razem antycypując długotrwałość procesu oraz szybkość działań potem wyjechaliśmy po kawie.

Sklepy, niewiele, aczkolwiek szczęśliwie i w sam raz zaopatrzyły nas w pożądane spodnie dopasowane w rozmiarze dziecięcym. Czyli poniżej 46. Czy jakoś tak.

Zrzekłem się srebrnych butów ze względu na inną wyraźną korzyść finansowo-prezentową z Twojej strony (dziękuję!), a one pewnie na mnie zaczekają. Nikt nie nasza takich małych numerów.

Skorośmy już się nauczyli, to będziemy pamiętać, że słowo klucz to: nie za duże, nie za małe (to się raczej nie zdarza). Słowem: dopasowane. Eleganckie to swoją drogą. Cenowo do udźwignięcia, przecież nie można wciąż kupować ciuchów za 30 zeta lub 1-2 euro. Okazje owszem, ale ze słowem.

Jedne panie niemiłe, inne miłe (tam kupiliśmy), acha, no i trzeba pasek skórzany, taki elegancki też trochę. Nadmienię, że wszystkie (oba dwa) zakupy pasują bardzo dobrze do TYCH butów.

 

Zatem jestem bardzo zadowolon. Do tego świetnie trafiliśmy z parkingiem, szybki przemarsz przez okolice lamp (ale innych) oraz innych noży i już mogliśmy jechać się najeść przed wyjazdem.
Powtórzę.
Mogliśmy jechać się najeść przed wyjazdem.
Ty zakupy, ja pesto i tak żeśmy zdążyli, ja na pakowanie, Ty na spotkanie (wiem, to potem, ale pasowało mi do rymu), a E. pojechał z nami jako groupie. Specjalnie pod niego układaliśmy sprzęt w wozie. Udało się.


Potem spotkanie z starymi czasy, ze starą muzyką, ze starym piwem, ze starą basztą zamkową (bo to Malbork był). Daliśmy radę, czadu i hałasu i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku mogliśmy rozjechać się do domu. Tak się kiedyś grywało/jeździło w latach 90. Nie musi to koniecznie wracać. Wystarczy od czasu do czasu.


21 kwietnia, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca odpoczywaliśmy po wydarzeniach

Długie wstawanie, Ty robisz śniadanie. Wybraliśmy się pomyszkować po dzielni w poszukiwaniu zakamarków. Kilka było zaskakujących. Z ulic to dzielnica malarzów. Lubieżnie czytaliśmy lektury. Kotlety schabowe były wyborowe. A "Super" (2010) wcale nie było super. I jeszcze w ramach Twojego nagłego pomysłu obżarliśmy się pizzą. Indiana (na żywo!) rozwaliła Atlantę i od razu włączyli się Spurs z LAL, ale myśmy już zabrali się za kinotekę.
To był weekend!




środa, 24 kwietnia 2013

Odcinek z nba-owym niemal początkiem weekendu


Sheed, wrócił, zagrał, pokrzyczał, znowu było fajnie i musiał się połamać i odejść, znowu
19 kwietnia, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy i ruchu i powietrza.

No zadziwiony jestem. 5 i pół godziny snu, a lepiej niż w dniach indeksowanych. Wciąż oczarowany pakunkiem śniadaniowym, który mi przygotowałaś. Fakt, że się oszczędzałem. I jeszcze z rana słucham akustycznych wersji Wojt&Vreen oraz Where is Jerry z zeszłego tygodnia. Jestem zadowolony. Gadda jak zwykle wymaga uwagi skupienia. No pięknie się nam zaczął ten dzionek.
Potem słuchałem słuchałem i niczego się nie bałem.
Wszystko wpisane i rozpisane. Ano miałem plany popołudniowe wobec Twoich, ale Gadda mi je popsuł, więc teraz nie wiem, ale chyba szkoda rezygnować z atlasu chmur, nawet jeśli to nie jest wczoraj 24 stopni.
Trafiłem z czasem, trafiłem z doborem ekip, my (słabsi) wygraliśmy z nimi (lepszymi) dzięki ambicji i poświęceniu trafiając 53 rzuty wobec 51, z czego ja (wyjątkowo) trafiłem 8, a to był prawdziwy mecz na całym boisku i miało to zupełnie inny, prawdziwszy wymiar:
— duże boisko, gra się 3 x wolniej
— istnieje coś takiego jak ustawienie
— mamy centra!
— center ów zbiera!
— gramy w dużej mierze przez centra
— czasem ktoś trafi z półdystansu, z rzadka z dystansu
— ale zdarzają się kontrataki
— żal każdej straconej piłki
— bronimy jak dzicy
— żeby nie mieli łatwych rzutów
— no, się grało!

Wszystko już wiesz, było co wspominać.
TEN (wczorajszy) odcinek i do snu.

I powtórka:

John Wall 47 pkt.
J.R Smith ponownie — gamewinnery i takie tam
Chicago zatrzymali Miami na 27 wygranych z rzędu
zmiana warty, bo...
...LAC wyrośli i latają
laurka
27
Monta Ellis — własna kategoria, Bucks (nie)chcąc są w playoff
najgorzej wydane blisko 17 milionów dolarów w historii ligi
nate-robinson-emo-35
właśnie, Kirk również wrócił do formy i zespołu
Raja Bell — jego już nie zobaczymy
a oni kiedyś razem tam grali
Vince Carter odnalazł chyba to samo źródło młodości, które przed nim odkryli Garnett i Duncan — 36 lat
Tayshaun opuszcza Detroit — o tym już miałem wstawkę
Stephen Curry 54 pkt.


wtorek, 23 kwietnia 2013

Odcinek z JZTZ


Kedziersky (git, wokal, przycisk play), Grzegorz Pachla (bandżo). Wszystkie foto Rafał Nitychoruk
17 kwietnia, środa

Odcinek ze spa

My drogi i Miłościwie Nam Panująca podsumowujemy wydarzenia i przegrupowujemy się przed sobotą.

Wróciłem do świata żywych. 2602 odnośniki do haseł to jednak nie przelewki. Cztery wieczory wyjęte z życia. Ale jestem tak do przodu, jakbym nawet w tyle nie był. Od razu się lepiej czuję.

Potem szczęśliwa godzina z państwem polskim: odebrałem prawo jazdy, zdałem pit w urzędzie.
Zjadłem krosou.
Na próbie oczywiście dużo treści i wreszcie mogliśmy porządnie połomotać na instrumentach. Wreszcie!

Pogoda nas rozpieszcza, ale wcale nie od tego jedziemy łomotać w sobotę do Malborka. My co prawda nie, ale inni zrobią sobie sesję na zamku. Zatem uwaga, Where is Jerry ma mini "trasę":
20.04.2013 Malbork Pub Baszta
07.05.2013 Gdańsk Klub Kwadratowa
10.05.2013 Nowy Dwór Gdański Żuławski Ośrodek Kultury (koncert charytatywny)
09.06.2013 Pruszcz Gdański Stadion Miejski 'Dni Pruszcza Gdańskiego'

Wieczorem przed snem otrzymałem od Ciebie fantastycznie kojące spa dla skóry i twarzy (na twarzy nie ma skóry, są worki) (jak na tamtym zdjęciu), już spałem na siedząco (choć leżałem) od godziny, aż udałem się definitywnie do snu (zahaczając o półnagość).

Justyna Kupidura (wiersz)
Wawro (wizualizacje — diaskop)
Marzena Sikała (skrzypce)
Iza Jabłonowska (wokal)
Wawro (wizualizacje — diaskop)
Wawro (wizualizacje — diaskop)
Vreen
Krzysiek Sarnek (kocioł)
Wawr
Wawro (wizualizacje — diaskop)

18 kwietnia, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mieliśmy pierwszą domową imprezę. I nie mów, że to nie byli Twoi znajomi.

Było ciśnienie pogodowe, zmęczenie i ból głowy. Zahaczyłem o sklep i dokonałem transakcji. Dom, kanapki na wieczór (aczkolwiek potem i tak głód, więc zostały pestki z dyni).
Próba i już spokojnie, mimo braku pamięci w kilku kwestiach słownych (duże oczy na foto) i mało szampańskiego nastroju E., to jednak atrakcji muzyczno-słowno-przebierankowo-wizualnych było bardzo wiele i mamy z tego kolorowe zdjęcia, trochę mniej satysfakcji (klub gdański żak, mimo że jest instytucją miejską i stamtąd bierze kasę, to nie płaci, a w barze ma do zaoferowania napoje bezalkoholowe, z czego z zimnych można dostać wodę, nie że gazowaną albo inną do wyboru — taką z baniaka), poczucie wspólnotowej zabawy i udanej imprezy po fakcie. Na szczęście nie trzeba było po nocy dymać do domu.

ps. lampa wymaga osobnego odcinka, więc do zobaczenia w następnym odcinku z lampą