środa, 31 lipca 2013

Odcinek z pracą i pracą



14 lipca, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca udajemy, że nie potrzebujemy odpoczynku.

Ty pracujesz i zarabiasz, ja pracuję i nadrabiam muzycznie pliki.
W sumie ciężko, ale relaksacyjnie.
Zasadniczo po pewnym czasie jestem zadowolony, oczywiście nie jest to studio, ale udało się wyjść nieco poza. Przyrównałbym do smażonych klusek ziemniaczanych: miękkie, tłuste, sycące, ale dobrze przyprawione. Ja lubię. Okazało się, że koledzy w dużej mierze też.

==============================
15 lipca, poniedziałek

Odcinek z p.o.

My drogi i Miłościwie Nam Panująca u progu wielkich tygodni

Zarobieni, a jednak próba Umpy się odbyła. Ponadto czasopisma wiszą nad głową, bo nie wiszą na stronie.
I napisałem socjalistyczny raport z zebrania. To było nawet coś.

==============================
16 lipca, wtorek

Odcinek z p.o. cd.

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zanurzeni w letnim klasyku.

Zabawiamy się w listy recenzenckie.
Wszystkim życzymy ciężkiej i bardzo ciężkiej pracy. Słowo ciałem.
Kolejne Stogi na 3, ale wracam i jestem i przywożę. I tyle mnie było.

==============================
17 lipca, środa

Odcinek z p.o. cd. jw.

My drogi i Miłościwie Nam Panująca przesyławszy uściski w opresji drugiej stronie.

Osiągamy sukcesy www i dalej w tym trybie na 4 ręce. Wraca lato.
Ja wracam do domu, robimy przemarsz przez las, jemy, pracujemy, robimy. Ja na przykład grzyby z jajkiem na kolację, a potem surówkę z białym pieprzem.

Zachęcony ciepłym słowem i efektywnością działań w czarnych parówkach dokańczam kolejny numer (zadowolony) i pora. Wszystkie plany zaplanowane, szykuje się wyjazdowy weekend.
Mam teraz uczucie, że jeżeli chodzi o kolejne pełnoprawne wydawnictwo Where is Jerry, to — prócz dotychczasowych wyskoków piosenkowych ("wściekłość & gniew"), których nie przekuliśmy w płytę — ta EPka będzie zaskakująco miła.


wtorek, 30 lipca 2013

Odcinek z Krzyżakami



12 lipca, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jedziemy a ja wracam autem po nocy.

Tak, to było w czwartek, kiedy już niby przygotowani, okazało się, że trzeba tam przyszyć, tu zaszyć, a przecież to nie robota na moje nerwy. Siedziałem, szyłem, palce bolały, czaszka parowała. Ale się chyba udało.
Na Witokomunie wszystko po staremu, "dlaczego wy zawsze siedzicie w kuchni", tym razem wypadło na mnie, więc nie piję, ale kanapki też już nie zjadłem. Nie wiem czemu. Afer nie było, nikt się nie trzaskał po ryju, raz strzaskało się wino, pora była już.
Oni nie zdążyli na skm, ale jest super kierowca rajdowy, który zajechał i dowiózł wszystkich po nocy na miejsce, z przystankiem na Sopot, Oliwę i Strzyżę. Taki miszcz. 
Krzyżacki.

==============================
13 lipca, sobota

Odcinek z kacem, ślubem i zakupami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca skończyliśmy o 21 i wydaliśmy dużo pieniędzy.

No oczywiście, że nie ja.
Jakoś żeśmy się zebrali, zaliczyli obowiązkową godzinę, trochę ploteczek, wsiadamy i jedziemy.
Było tego tak strasznie dużo, że nawet nie wiem na ile razy chodziliśmy.
A racja, do tego była pompka i etui (jeden sklep) oraz wiaderko na mokre śmieci (drugi sklep), a zakończyliśmy w tym trzecim. I wtedy zrobiło się późno właśnie.



poniedziałek, 29 lipca 2013

Odcinek z foczakiem




8 lipca, poniedziałek

Odcinek ze świętowaniem/odpoczywaniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zakończyliśmy przygodę z letnim festiwalem.

Robię budżety w chwilach NIEwolnych. Nie mieliśmy umpy, bo były Zawory, a przecież koncert w piątek widzieliśmy. Tymczasem podwyższony poziom pulsowania był zapewniony wobec budżetów i takich tam. Zdaje się, że do środy miałem jeszcze jeden ogarnąć, tyle że w poniedziałek kończyłem jeszcze książkę, więc zajęty.

Na szczęście (w tzw. trakcie) się sprawiłem i foczaka załatwiłem.
Ty ciasto zaś i nawet 2 razy pół gościa było na chwilę. I jeszcze szykowanie przebieranek.
Wszystkiego najlepsiejszego!


9 lipca, wtorek

Odcinek ze Stogami i ciotką

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spotkaliśmy się jak zwykle wieczorem.

Poszedłem, otwierałem piwo i jakoś minęło. Matka ma ten fajny otwieracz — to nas bardzo ubawiło.

==============================
10 lipca, środa

Odcinek z próbą wspominkową

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wywołaliśmy temat dyskusji przyszłej.

A skromność.

==============================
11 lipca, czwartek

Odcinek z... z?

My drogi i Miłościwie Nam Panująca w szale dyskusji zapewne.

Coś tam zrobiłem, że nadpisałem nieco kalendarza, ale to wszystko już minione przecież. Gdzie Rzym a gdzie 11 lipca.



piątek, 26 lipca 2013

Odcinek z "bo odwołam"

6 lipca, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca bawimy się na ostatnim dniu openera.

Ta dam i fanfary i pidźnsz!


Tradycyjne otwarcie, potem grał jakiś wieśniak, słyszeliśmy go ze strefy gastro. Obejrzeliśmy kilka nudnych piosenek QUEENS OF LIONS, ludzie walili na to tłumnie. A my poszliśmy zarezerwować sobie dobre miejsca na DEVENDRĘ. Warto było. Skromnie wizualnie, muzycznie rewelacyjnie, chłopak się potem rozszalał, robił miny, gesty i odgłosy. Zespół zagrał bardzo dobrze. Zabrzmiały "przeboje" oraz prawie cała nowa płyta. Było dużo basów, niewiele sopranów, lata 70, bossanova, był najbardziej ekscytujący riff z jego twórczości, naprawdę dojrzał w porównaniu ze smętnym występem z Malty. Najdłużej fetowany wykonawca przez prawdziwych psychofanów, przynajmniej jakieś 5 min, ale bisów prawie nigdzie nie było.


Na końcu widzieliśmy trochę Lao Che, a na zakońCHEnie było UL/KR w namiociku oraz "no chodźmy na piwo k...".
Acha, no i jeszcze jakiś cham się wepchał w kolejkę po hamburgera. A hamburgera to był chyba kulinarny przebój tego roku.
A Przem chwalił węgierskie ciastka.
Kolejny powrót o świcie, a ptaki już śpiewają.


7 lipca, niedziela

Odcinek z diabelskim młynem i Barbadoską

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wybieramy się jeszcze nań, bo skoro w cenie, poza tym miały być tańce i zabawa.


A tymczasem guzik — kto wie, co myśmy tam wyrabiali w ciągu połowy dnia — bo ona się spóźniła godzinę, nie było ciepło, impreza już wyglądała na zakończoną (tak smętnie i opustoszale trochę), dobrze, że chociaż ten cyrk zaliczyliśmy. I do domu. Odpoczywać. Niektórzy mogą w pracy. Inni nie. Strasznie byłem zmęczony tym weekendem, a Przema to nawet nogi bolały jeszcze w środę.





czwartek, 25 lipca 2013

Odcinek z weekendem trwającym od dwóch dni



5 lipca, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca po hotelowej nocy spędzonej w domu wracamy do świata zombie.

Czułem się gorzej niż jak na mega kacu po co najmniej 6 piwach, a wcale że bo nie, i  nie miałem wrażenia, że byłem po szałowej imprezie. Niemniej po śniadaniu na obiad jedziemy i kontynuujemy naszą nasiadówkową tradycję z cydrem.
Zahaczamy o SKUNK ANANSIE, przynajmniej kolejny wykonawca (wykonawczyni) zadowolony z publiczności w naszym kraju — był szał na publice.
Spotykamy się przypadkowo z Przemkiem w kolejce (to wykracza poza granice prawdopodobieństwa), a potem Wojtem i Co. (jedynie przypadek jest możliwy, spotkanie w innym umawialnym zakresie nie skutkuje). Wojt był już w nastroju przebojowym, więc dokonawszy skutecznych lokalizacji przedzieramy się pod scenę. Więc dzięki niemu (a raczej chwytności za jego kurtkę) przeżyłem pierwszą godzinę, a potem już dałem radę samodzielnie, kiedy ten wyczerpany zapodział się w tłumie. Walka o życie była jednym z głównych elementów tego występu, do tego muzyka, która nie rozwalała bębenków, do tego widok muzyków wchodzących na scenę, do tego dobre przyjęcie i aplauz, do tego zagrali przeboje jak trzeba, do tego byłem potem mokry i z zewnątrz i od środka, do tego nie zgubiłem okularów, więc podsumowując, koncert QOTSA to może nie spełnienie marzeń, ale jedna z niewielu okazji by jeszcze zaszaleć, choć w tym wieku to już nie przystoi. Acha, byłem niejako w trzecim rzędzie i wszystko w bliskim zasięgu wzroku. Fajnie. (
http://www.youtube.com/watch?v=Bun5HzkwvrU)
Mokry, spocony, gorący.


Jemy, pijemy, idziemy oglądać pana od historii. THE NATIONAL bardzo przyzwoicie. Do tego jemu się chyba podobało, widać go było w tłumie. Pokrzyczał trochę, zbił lampkę wino, resztkę wina wylał. Pograli, wszystko jak trzeba, zadowolony byłem.
Na koniec, do snu (
"a siende se i pośpię") Rykarda Parasol.




środa, 24 lipca 2013

Odcinek z walką o nie upadnięcie ze zmęczenia



4 lipca, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca niemal radujemy się pełnym dniem festiwalowym.

Nie zwlekając nabrałem dzień wolny na następny dzień, po czym, w obliczu domniemanego urlopu jak w ukropie uwijałem się nad tabelkami i ogarnianiem, trochę w tyle, ale jakoś udało się z nerwem połatać dziury i podreperować zadania, napięcie temu towarzyszące nie pozwalało mi zasnąć w pracy.
Potem już prawie relaks (gdyby nie nieznośny telefon), na TAME IMPALA, byłem strasznie zadowolony: wygląd, muzyka, nastrój, drive, tym razem nagłośnienie rewelacyjnie, zespół na niebotycznym poziomie w kwestii przekładania muzyki z przełomu lat 60/70 na współczesność.


Picie jedzenie i oglądamy kawałek ARCTIC MONKEYS, co do nudności którego utrwaliłem się w przekonaniu, żadni tam Beatlesi, jedyne interesujące rozwiązania, kiedy zaczęli podrabiać QOTSA.
NICK CAVE pierwszy czy drugi numer grali bardzo nierówno, do tego teatralność gestów i już można było udać się na ŁĄKI ŁAN, którzy, obnażywszy swoje braki wokalne, zapodali zamiast muzyki dwugodzinną dyskotekę, z czego poziom nagłośnienia (HAŁAS!) wewnątrz, w wyrzucającym poza nawias tłumie, następnie na przeciwko głośników był nie do zniesienia i powodował ból uszu. Dalej słuchalnie, ale z kolei zimno. No nie było to spełnienie marzeń. Senny na stojąco pociąg o 3:20, powrót o świcie i to było już właściwie niemożebne. Wystałem, ale nie miało to wiele wspólnego z przyjemnością korzystania z festiwalu muzycznego. Ale już na plus w porównaniu z poprzednim dniem. Oraz CYDR!

a to jest mezalians:




wtorek, 23 lipca 2013

Odcinek z powrotem do pracy



2 lipca, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wracamy do swoich działań.

Tutaj nowe wyzwania, z tych niezwykle atrakcyjnych — kontynuuję swoją ścieżkę strachu, drażniącej niepewności i innych codziennych przyjemności. Ale — ponieważ to jednocześnie początek, środek i koniec tygodnia, to przed ważnym spotkaniem jutrzejszym szykujemy wersję relaksacyjną na wieczór. W ogóle wolny wieczór, a przed nocą "Tomorrow Never Dies". I ładnie tytuł w temacie. To była dobra rozrywka, zaliczone i przez chwilę do tego odcinka nie muszę już wracać.

Peter Ustinov, Monsieur Rene — zacząłem jeszcze na wschodzie i po początkowym dobrym wrażeniu ustępowało ono coraz bardziej, aż zniechęcony dotarłem w końcu do końca fabuły.

Czytam stare gazety weekendowe (straszne rzeczy w tej polityce i społeczności naszej). Potem sięgnę po konkret: Janusz Pajewski, Historia Powszechna 1871—1918.


3 lipca, środa

Odcinek z dniem wyzwań i napięć

My drogi i Miłościwie Nam Panująca rozpoczynamy kolejne trudne nocne przedsięwzięcie.

Praca, praca, wykończyłem tabelki dzięki koleżeńskiej pomocy, co się odwlokło to nie uciekło i w 15 minut miałem podsumowane, teraz była pora na pokłosie tegoż (cd. następnego dnia).
Jadę, wymierzam i zmierzam. Jest upaaalnie. Gdynia żyje: sklepy z alkoholem i kebaby mają obrót jak nigdy w roku. Więc my też. Jemy, idziemy, znajdujemy małpkę. A w niej letnią niespodziankę: cydr. Napoczęliśmy kolejną wakacyjną tradycję.
Trochę jest strach: jak to będzie, jak to będzie. I jeszcze tę wodę trzeba wypić przed wejściem.
Opaski raz, wejście dwa i... i już zdążyłem zapomnieć, jak wielkie odległości należy pokonywać. To może nie jest minus, ale pierwsze poważne rozczarowanie: strefy spożywcze — no jak to! nie móc pić piwa podczas koncertu? to po co jest ten festiwal?!
Nieważne, drugie rozczarowanie: biegamy po caaaaałym polu, nie znajdujemy alter sklepu, by na końcu się dowiedzieć, że karnetów skm już nie ma. W tym czasie umyka nam muzyka. 
Potem jeszcze jedzenie i picie na zapleczu i muzyka znowu nam ucieka. EDITORS widzieliśmy i słyszliśmy tylko z daleka. Choć to nudziarze (popłuczyny po Interpolu, który kopiuje Joy Division).
Zobaczyłem kawałek SAVAGES i one, z tym ostrym brzmieniem w pogłosach były okropne. Ledwośmy się znaleźli i na BLUR, którego, choć 15 lat za późno posłuchaliśmy z radosnym zainteresowaniem (bardzo słabo nagłośniony koncert), po czym znowu całą szerokość boiska na ALT-J


Ścisk i duszno i potem trudno się było znaleźć, ale muzycznie przyzwoicie, przeboje były, i kiedy jak nie teraz, bo aktualnie hype (publiczka), a za 2 lata może ich nie być. Mimo że było dużo za głośno. To mi przypomina jeden pobyt sprzed wielu lat, kiedy ZNANY brytyjski zespół (którego nazwy już nie pamiętam, bo go nie ma) grał w pełnym namiocie ku radości zgromadzonej gawiedzi, a myśmy z kilkunastoma ultrasami czekali na PAVEMENT, i w porównaniu z dzisiejszymi czasy to był znakomicie nagłośniony występ i można było pić piwo.
Zagrali, znaleźliśmy się (cudem) i można było iść iść iść do domu. Wciąż jednak mogę pochwalić transport festiwalowy. Do snu ok. 2:30 i to był początek ciężkich czasów.


Acha, no bo ATL-J to odkrycie Paryż—Sierpień—2012. Jakby co.



poniedziałek, 22 lipca 2013

Odcinek z wakacjami



1 lipca, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wracamy z krótkich a jakże długich wakacji.

Spakowawszy się, oglądamy jeszcze park, jemy prawie angielskie śniadanie w kawiarni niemal literackiej, gdzie odbywało się takież spotkanie.
Białystok szczególnie w słońcu wciąż ładny i odkrywa przed nami niespodzianki.
Pociąg spóźniony, ale miejsca wolne, jedziemy, przez długi czas sami w przedziale.
Późny powrót do domu, na chwilę przed spaniem.
Klasyk pkp. Dworce, perony, jadłodalnie. Wzruszenie: obok hot-dogów, hamburgierów można również dostać kiszkę ziemniaczaną!

 
 
 
 
 
 
 
 



czwartek, 18 lipca 2013

Odcinek z kolejną rocznicą w okolicznościach festiwalowych



30 czerwca, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca tym razem już w pełni festiwalowego lata.

Bawimy się latem, dobrym nastrojem i szczęściem.
Śniadanie w barze + mega omplet. A piwa to się można napić przy stoliku już od 9.
Zwiedzamy park i pałac Branickich (Akademia Medyczna) — klasa.
W muzeum w ratuszu pełny przegląd polskich malarzów
kończymy Witkacym w stylu pop.
Modernistyczny niezwykły kościół aż łapie nas deszcz.
W esperanto jemy kolejne kartacze i babki i boimy się, że nie zwrócą 50 zeta.
Zwracają.
Ponownie leżakujemy drzemiąc. Takie leniwe wakacje.
Drugi dzień festiwalu ładnie się zwieńczył: GinGa, Emiliana, Local Natives. Bigos, piwo, zimno, miętowa kawa, całą dobę czynna jest apteka.
Kolejna noc. Późno już.


GinGa trochę oszukali organizatorów festiwalu, bo miast delikatno-rockowej-folkowej-nieco muzyki z "They Should Have Told Us" (2011), zagrali głośną mieszankę współczesnego "alternatywnego" gitarowego disco-rocka, w dużej mierzez opartego na modnych bitach, ale energia i żywiołowość grania zacne, wokalista z charyzmą, granie na 3 gitary robiło bardzo dobre wrażenie, jednak ekspresja grania chyba ciut przesadzona.

Emiliana zagrała jednak wcześniej, bo pewnie gwiazdorzy chcieli grać na końcu. Zespół zagrał wspaniale, choć gitarzysta wyglądał, jakby strasznie mocno pracował. Głosowo bez zarzutu, zeszyt z tekstami, choć i tak jeden pomylony, a psychofani z Polski nie pomogli za bardzo, ale kamyczek do legendy festiwalowej jest. Były stare smętne numery, były przeboje, były whisky i wzruszenie, przyjęcie, nastrój i klimat wszystko bez zarzutu i bardzo bardzo. 


Local Natives wcale nie było jakoś mega głośno, zwieńczenie całkiem ok, mimo że to przeboje bez przebojów. Wokalnie wypasione, choć trochę przesadzają, płyty "Hummingbird" (2013) da się słuchać, chociaż uważam, że wobec brzmienia koncertowego jest to realizacyjna porażka. Poszaleli, pogibali się, wyglądali jak Ormianie czy inni Rumuni, mieli wąsy, trochę szpanowali ubiorem. Prawdopodobnie dawno nie grali tak małego koncertu.


Byłbym zapomniał o Domowych Melodiach dobrze siedzieliśmy i wszystko widzieliśmy. Może się podobać, chociaż zachowanie wokalistki w przerwach (MODULACJA! głosu) naganne i dyskwalifikujące. Psychofani zadowoleni, wykonawcy również.




środa, 17 lipca 2013

Odcinek z polskimi kolejami państwowymi



29 czerwca, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mimo wczesnej pory jedziemy do Białegostoku, po drodze do kolejowej przeszłości.

Claudio Emilio Gadda, Pożar na ulicy Keplera (1974)
Peter Ustinov, Monsieur Rene (1998)

Białystok na plus, problem ze znalezieniem akademika, ale rezerwacja i reszta ok.
Jemy co prawda tylko jednego kartacza, ale do tego babka i zakwas.
Sklepowe bułki.
Pierwszy dzień festiwalu: Soley, SoKo, Sivert Hoyem.
Noc.

nasze
ich

Soley — muzyka jak na płycie "We-Sink" (2011), słaby angielski w mowie i kontakt z publiką (chociaż ta wybaczała wszystko), wygląd angielskiej guwernantki, kaczy chód przy szeroko rozstawnych nogach — odzwierciedlenie specyfiki festiwalu.

nasze
ich

SoKo — muzycznie jak "I Thought I Was an Alien" (2012), prymitywizm z graniu, ale urozmaicone muzycznie i stylistycznie, epatowanie odmiennością seksualną, zachwyt odbiorem — wyszło na to, że ktoś ją tutaj zna, gwiazda wieczoru gwiazda ekspresji.

nasze
ich
Sivert Hoyem — muzyka na płycie "Long Slow Distance" (2011) zdecydowanie lepsza, bo z perkusją, straszył potężnym głosem, ale akustyczne numery Madrugady wyszły smętnie i mało interesująco, występ się dłużył.

http://halfwayfestival.com/



wtorek, 16 lipca 2013

Odcinek z zajawką



26 czerwca, środka

Odcinek z przygotowaniem na inkwizycję

My drogi i Miłościwie Nam Panująca deszcz, zakupy, sałata i brzuszki. Oraz mandaryńska składnia.

Uwolnić popcorn!
Popcorn dla wszystkich.
(równie tajemnicze, co nieodgadnione już dzisiaj)

==============================
27 czerwca, czwartek

Odcinek z uwolnieniem z gułagu

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jemy ciasto i free popcorn.

Rano, a nie spisz, tylko mnie wieziesz. Ranek zapowiada się chłodny. Więc tutaj mamy kolejne pożegnania (z konspirą i takimi tam), jemy ciasto, robimy budżety, oczy migają po cyferkach, a jeżeli on nie naprawi w raporcie wszystkich projektów, to można wziąć z B80 rocznika — tam są planowane przychody. Tak się teraz pracuje w redakcji.

Film, szampan, popcorn i futurystyczne wizje.

(co to był za film, to już nie pomnę, któryś z mojej niekończącej się kolekcji mkv,  szampan z likierem poziomkowym był z tych najlepszych, bo likier, pełne kieliszki, które swoim niemal półkilogramowym ciężarem niemal wyginały szklane nóżki)

(to był jakiś ostatni z Russellem Crowe
źle wyglądał oraz Marc/kiem Walbergem taki polityczny dreszczowiec). Broken City (2013).

==============================
28 czerwca, piątek

Odcinek jak przed urlopem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca już się pakujemy, już szykujemy orzeszki, już zawijamy w sreberka, w pazłotka.

Ranne wstawanie z zapomnianym budzikiem. W piątek człowiek czasem daje radę.

Wygenerowałem kilka raportów, co to nie wiadomo, gdzie się klika i już po 8 godzinach było wolne! 
(po czym już uwolniony, mogliśmy się pakować do wyjazdu, i tym razem nie zajęło nam to pół soboty, bo to piątek był)

Zajawka/zagadka:




czwartek, 11 lipca 2013

Odcinek z dłużej w pracy



22 czerwca, sobota

Odcinek z pochlajem i najebką, a nawet graniem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca świętowaliśmy najdłuższy dzień w roku, a nawet był występ.

Ho ho ho.
Że tak napiszę.
I jeszcze ho ho.
Nie mówię, że będzie lepiej czasowo. No ale.
(w pracy byłem/jestem/będę).

No więc z kronikarskiej niemożebności: dźwigałem gitarę (przez pół nocy zresztą). Piliśmy pierwsze bardzo dobrze rewelacyjnie smakujące piwo.
Pograliśmy sobie tak se:
https://www.facebook.com/wojtivreen
Potem piliśmy i bawiliśmy się trochę. A okulary to akurat nie moja wina.

==============================
23 czerwca, niedziela

Odcinek ze szczęściem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zwiedzaliśmy Żabiankę, Letnicę, a potem Nowy Port. Wycieczki takie.

Wstajemy (ledwo), zwiedzamy peron bardzo dokładnie, nie wpadamy pod pociąg. Są!
Potem jazda nowymi trasami niedziałającymi.
Wycieczka kulturalna po Nowym Porcie:
http://ibedeker.pl/spacery/gdansk-nowy-port-czerwcowy-spacer/#axzz2YkCTUskM

==============================
24 czerwca, poniedziałek

Odcinek z dłużej w pracy

My drogi i Miłościwie Nam Panująca, a Ty później w domu, bo spotkania po latach.

Ach, bo ja byłem tego dnia u pani dohtur i nic się nie wydarzyło.

==============================
25 czerwca, wtorek

Odcinek z próbą we wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca oglądaliśmy teledyski (własne).

Cokolwiek by ten zapis miał znaczyć.

No to na pamiątkę taki cud myśli technicznej: