czwartek, 10 kwietnia 2014

Odcinek z wolnym wieczorem yei



24 lutego, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jesteśmy w mini-ciągu odcinkowym.

Busy się spóźniły. LeBron jednak nie gra. Przymrozek. Do połowy II kwarty Miami i Chicago mieli po 0-6 każdy. Wynik 20-24. Panie "sprzątające" poprzestawiały na biurkach. Musiałem kwiaty dostawić w swoje miejsca. Strasznie ciężki mecz, Bulls grają tak brzydko dla oka. Rekordu na na najniższy wynik nie było, 40-40 w połowie, a Wade bywa mistrzowski. Ładna była sekwencja dobrej obrony, przechwytów Chalmersa i 11-0. Można nie lubić Chalmersa, ale w tym sezonie widzę, że to jest właściwie druga opcja napędzająca po Jamesie. Co ciekawe, Miami pokonali ich obroną — 7 x przekroczony czas akcji. 93-79.
***
Cavs-Wizz to oczywiście pojedynek dwóch młodych rozgrywających gwiazd. Na nich będą zwrócone kamery i statystyki. Posłuchamy zatem. Nene — kontuzja = niedobrze. Nie był to piękny mecz, ale Wizz udowodnili, że mogą przegrać z każdym, więc zwycięstwo 83-96 cieszy. Gortat 13 pkt, 13 zb., mimo 5/14 to +14 w plusominusach.
***
No proszę, Henry Mancini — Breakfast at Tiffanys (1961) — nie jest aż takie wspaniałe, by zajmować się tym, jeżeli będzie droższe niż 3,99, za to Jerry Goldsmith — Capricorn One (1978-2005) zrobiło na mnie wczoraj bardzo dobre wrażenie. A tymczasem zgapiłem się i w jeden dzień wykupili mi "Liquidatora". Trza czekać na nowe dostawy.
***
1969 In The Court Of The Crimson King (Japan HDCD Original Master Edition)(320)
— no tak, absolutnie na pamięć każdą nutkę.
***
Popołudniem nowy Jon Spencer jest nieprzekonujący, a Roger Moore strasznie stary.
Ale jest słońce, dużo zaskakującego słońca.
No wreszcie, zabranie reszty książki w transport okazało się bardzo skuteczne, skończyłem, choć ostatki były nie dla mej leniwości. 262 skutecznie mnie usypiał — wysiadłem wcześniej, potem znowu wysiadłem wcześniej, zrobiłem trasę spacerową (Zamenhoffa, plac, Chrzanowskiego przecięcie, kościół, nowy wał, las, okrąglak) i już jestem w domu, a czas bardzo dobry.
***
Federico Fellini Roma (1972) — fragment z rewią, czyli znowu powrót do przeszłości. Szalenie rozbrajające zestawem postaci oraz ich zachowania. Bardzo mi się podoba ten przerost, wulgarność i brzydota. To już drugi plus z tego filmu i asumpt na więcej i lepiej. Te tyłeczki.
***
Tymczasem  dalszej części wieczoru, kiedy absolutnie nie muszę ale to nic robić skupiam się wyłącznie na "Capricorn One", bo to wymaga i się nadaje. Ciekawe ile z tego jest w wersji LP.
***
Z cyklu pożegnanie z kasetą:

Czerwone Gitary — nr 1 i 2 (1966 – To właśnie my; 1967 – Czerwone Gitary 2) — to się zna na pamięć, to jest źle nagrane, ktoś tam skrobie na tej 12-strunówce jak ja usiłowałem, gimnazjalne teksty, ale piosenki jednak się bronią i przywołują klimat filmów z lat 60, zatem ponownie bym mógł skarb templariuszy, wojnę domową, kiedyś też bywało takie słońce wieczorami, zdaje mi się, aczkolwiek nie pamiętam, jak traciłem czas w te wolne wieczory, taki jak ten, gdzie nigdzie się nie wybieram.

Iron Butterfly — Heavy (1968) — to wyraźny przykład, że część muzyki z zachodniego wybrzeża jednak się zestarzała definitywnie. Owszem, zostanie "In-a-gadda...", może jeszcze chwilami "Ball" (ciekawe, czy gdzieś to mam), ale reszta jest do zakopania.

King Crimson — Lizard (1971) — skoro mi tak dobrze idzie, a jest na podorędziu. Sam jestem ciekaw jak będzie. Tak sobie teraz, leniwym wieczorem, antycypuję.

***
Pora będzie na LnŚ. + prenumerata.



25 lutego, wtorek

Odcinek z Lizardem na Stogach

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spokojnie i planowo pracujemy, a wieczorem spokojnie zjeżdżamy.

Nie ma słońca. Jest chałka. Mecz bez historii, przewinąłem. NOP-LAC 123-110. Tyle że zombie Hedo przywrócony do życia trafiał trójki (4/7).
***
Wyjątkowo były emocje w Detroit, kiedy Golden State nie dawało rady z dużymi. Tych Pistons w ogóle nie znam prócz opinii i plotek o nieprzystawalności składu, błędach (a wręcz głupotach) generalnego menago Dumarsa. Owszem, bywały newsy o dobrych występach Jerebko, Singletona, Drummonda, Monroe czy Stuckeya, ale ponowne zatrudnienie chronicznie kontuzjowanego Billupsa, transfer Josha (9/24) i Jenningsa (4/13) (mistrzowie skuteczności) to ciąg pomyłek od czasu Darko Milicica. Dzisiaj było łeb w łeb, punkt za punkt, mecz zacięty, z walką pod koszami, Jermaine walczył (16 pkt/10 zb.), były efektowne WSADY. Ale pod koniec Detroit grali głupio, nie trafili 7 rzutów, Curry robił co chciał i skończyło się 96-104. Steve Blake 2/5 i 2/5 za trzy, tylko 6 pkt i 2 as., ale +17.
***
"Metta World Peace i Beno Udrih zostali oficjalnie zwolnieni przez New York Knicks" — proszę, taki koniec szaleńca. Łał, mówią o Mario Chalmersie. Ale to nie znaczy, że się znam. "Millerocentryzm = to nie Andre Miller dopasowuje się do zespołu, tylko zespół dopasowuje się do niego. W jakiejkolwiek koszulce by nie grał, to widać, że po prostu gra koszykówkę. On tak tam stoi, klepie, klepie tę klepkę, wszyscy się ustawiają, jest gra".

 
***
Dzień minął spokojnie, spojrzałem na pośladki Grace Jones, wybrałem się przez park, gdzie jeszcze było jasno.
Update: In the Wake of Poseidon — nie będzie pożegniania, wraca do domu.
Było luzacko, aż furczało, kiedy przerzucałem i chowałem kasety, wymoszczałem stanowisko pod winyle gazetami, magazyny stoją, książki i Parnickie również, podłoga chwilowo prawie wyczyszczona. Dobra robota. Do tego spokojnie się ululałem i uruchomiłem kasetę. Ponieważ wracałem przez Gdańsk, to przeszedłem wzgórzem (ostatnio robię takie pętelki) i przyjrzałem się oświeconemu, nie, oświetlonemu miastu. Przyjemny wieczór, potem również. Andre Previn tak przyjemnie przygrywa.
***
King Crimson — Lizard (1971) — z tym wcale nie poszło tak łatwo.
No i jest taka scena, matka na łożu, niewydolność nerek, zawał, zawód, sercowo-naczyniowy, biel, kieł, mysz, ja siedzę, tak, czułość i opieka, i pytam:
— Ale gdzie jest ta kaseta?
Ależ synuś, ja niczego nie ruszałam. Wszystko zostało tam, gdzie położyłeś.No tak, ale nie mogę jej znaleźć. Przeszukałem wszystko. (ta, śjasne)Naprawdę synuś. Wszystko co było, tam jest. Może poszukasz jeszcze raz.Już szukałem. I nie ma jej.
Jednym słowem: dramat.
***
Zatem, drodzy koledzy, kto umówi się ze mną na piwo?
ps. ale kaseta musi się znaleźć, ni chuja.



Brak komentarzy: