28 lutego, piątek
My drogi i Miłościwie Nam Panująca w piątkowy wieczór z piwem i żel-Pittem (i Wałęsą).
Tak, już od początku widać, że Toronto jest mądrzejszą drużyną, zaczęli 7-0, a Gortat z Valanciunasem nie trafił pierwszych 3 rzutów, to by było tyle w kwestii dominacji. Na szczęście nie położyli się. Miller pograł, Wall trafiał, zaczęła się walka na kilka techników, widać było, że to ciut ważniejszy mecz. 54-57 po I połowie. Szybko słucham, bo mi się spieszyło. No no, dawno nie widziany dunk Gortata. 4 minuty przed końcem III kwarty było 12 pkt przewagi dla Wizz, ale Raptors wracają. Ciekawe jak będzie. 102-102 na 1,21 przed końcem. 5 s — trener rozrysował, Gortat trafił z faulem. Wolnego już nie trafił. Potem, uff, na 5 s przed końcem zebrał na atakowanej i trafił. Lowry nie trafił i dogrywka! Gortat dał się zablokować, 110-106. Atmosfera. Vasquez dzisiaj trafiał. Wow, ale końcówka. Remis na 114-114. Ostatnie 5 s wstaję z krzesła i oglądam na stojąco. No ej, druga dogrywka?! Co tam się działo: straty, przechwyty, niepotrzebne dobitki. Szczęśliwie Gortat trafił dwa wolne (on nie jest w tym mocny). Była strasznie emocjonująca akcja (foto Gortat), ale po czasie i jest 3 dogrywka! Jak już za faule było wyautowanych 3 zawodników Toronto + nie grał Terrence 51 pkt Ross, to mogło się już wydawać, że Wizz mogą wygrać. Na 56 s przed końcem Gortat też złapał 6 faul. Ale miał mega mecz: mam na to foto. Uff: 129-134 wygrali na wyjeździe.
50:48 minut; 12/23 z pola; 7/11 wolne; +1; 12 zb. (7 w ataku); 6 fauli; 4 bloki; 31 punktów — rekord kariery.
***
Miami u siebie z NYK. Tak z ciekawości. LeBron i J.R. Smith w maskach. Biegają i się ścigają. Carmelo żartuje z chłopakami z Miami, też tak by chciał. Oczywiście mecz był popisem strzeleckim Wade'a, MeBrona i chłopaków. Mecz się po prostu skończył w III kwarcie.
My drogi i Miłościwie Nam Panująca w piątkowy wieczór z piwem i żel-Pittem (i Wałęsą).
Tak, już od początku widać, że Toronto jest mądrzejszą drużyną, zaczęli 7-0, a Gortat z Valanciunasem nie trafił pierwszych 3 rzutów, to by było tyle w kwestii dominacji. Na szczęście nie położyli się. Miller pograł, Wall trafiał, zaczęła się walka na kilka techników, widać było, że to ciut ważniejszy mecz. 54-57 po I połowie. Szybko słucham, bo mi się spieszyło. No no, dawno nie widziany dunk Gortata. 4 minuty przed końcem III kwarty było 12 pkt przewagi dla Wizz, ale Raptors wracają. Ciekawe jak będzie. 102-102 na 1,21 przed końcem. 5 s — trener rozrysował, Gortat trafił z faulem. Wolnego już nie trafił. Potem, uff, na 5 s przed końcem zebrał na atakowanej i trafił. Lowry nie trafił i dogrywka! Gortat dał się zablokować, 110-106. Atmosfera. Vasquez dzisiaj trafiał. Wow, ale końcówka. Remis na 114-114. Ostatnie 5 s wstaję z krzesła i oglądam na stojąco. No ej, druga dogrywka?! Co tam się działo: straty, przechwyty, niepotrzebne dobitki. Szczęśliwie Gortat trafił dwa wolne (on nie jest w tym mocny). Była strasznie emocjonująca akcja (foto Gortat), ale po czasie i jest 3 dogrywka! Jak już za faule było wyautowanych 3 zawodników Toronto + nie grał Terrence 51 pkt Ross, to mogło się już wydawać, że Wizz mogą wygrać. Na 56 s przed końcem Gortat też złapał 6 faul. Ale miał mega mecz: mam na to foto. Uff: 129-134 wygrali na wyjeździe.
50:48 minut; 12/23 z pola; 7/11 wolne; +1; 12 zb. (7 w ataku); 6 fauli; 4 bloki; 31 punktów — rekord kariery.
***
Miami u siebie z NYK. Tak z ciekawości. LeBron i J.R. Smith w maskach. Biegają i się ścigają. Carmelo żartuje z chłopakami z Miami, też tak by chciał. Oczywiście mecz był popisem strzeleckim Wade'a, MeBrona i chłopaków. Mecz się po prostu skończył w III kwarcie.
***
Ha! Kiedy człek już zna The Cheerful Insanity Of Giles, Giles & Fripp (1968) to The Brondesbury Tapes już nie są takim zaskoczeniem, jedno przed/wtórką. Ale psychodeliczny klimat Londynu tamtych czasów (patrzaj Syda z Floydami) musiał być niesamowity. I do tego pajączki na gitarze klasycznej potem tworzące nową muzykę art w wykonaniu King Crimson. Przypominam sobie dzisiaj tę krótką książeczkę. (aż jestem oburzony, że wczesnym płytom poświęcono raptem 2 strony).
Bo na przykład jedna piosenka z "Islands" ma melodię z "Why Don't You Just Drop In" jak nic. Podobnie "I Talk To The Wind" jest ewidentnie TĄ piosenką. Gdzieś słyszałem również "Passages of Time".
***
Wpisany za cały luty, miałem jeszcze coś podziarać, ale 12 arkuszy o Barrym ma jakby za dużo stron, więc zacząłem to edytować — fajna zabawa. W ogóle po 16 czas strasznie szybko minął (nie żebym chciał tak pracować, ale jak nie ma luda jest taki spokój!)
***
Pętelka po ciemku od kościoła zrobiona (usunęli płot) i gramy w kosza 7/7. No, zmiany były — mniej biegania, ale bardziej intensywne. Nawet ze 3 trafiłem ciekawe, głównie przepychałem się i symulowałem grę w ataku. Dobra wataha.
***
Ha! Kiedy człek już zna The Cheerful Insanity Of Giles, Giles & Fripp (1968) to The Brondesbury Tapes już nie są takim zaskoczeniem, jedno przed/wtórką. Ale psychodeliczny klimat Londynu tamtych czasów (patrzaj Syda z Floydami) musiał być niesamowity. I do tego pajączki na gitarze klasycznej potem tworzące nową muzykę art w wykonaniu King Crimson. Przypominam sobie dzisiaj tę krótką książeczkę. (aż jestem oburzony, że wczesnym płytom poświęcono raptem 2 strony).
Bo na przykład jedna piosenka z "Islands" ma melodię z "Why Don't You Just Drop In" jak nic. Podobnie "I Talk To The Wind" jest ewidentnie TĄ piosenką. Gdzieś słyszałem również "Passages of Time".
***
Wpisany za cały luty, miałem jeszcze coś podziarać, ale 12 arkuszy o Barrym ma jakby za dużo stron, więc zacząłem to edytować — fajna zabawa. W ogóle po 16 czas strasznie szybko minął (nie żebym chciał tak pracować, ale jak nie ma luda jest taki spokój!)
***
Pętelka po ciemku od kościoła zrobiona (usunęli płot) i gramy w kosza 7/7. No, zmiany były — mniej biegania, ale bardziej intensywne. Nawet ze 3 trafiłem ciekawe, głównie przepychałem się i symulowałem grę w ataku. Dobra wataha.
***
Killing Them Softly (2012) — kryminal z Pittem w ogóle nie wyglądał. To znaczy się było staroświeckie kino, z brzydkimi aktorami, gdzie więcej gadano niż strzelano. Toczyło się wolno (no właśnie takie coś bardziej dla mnie), cała ta gangsterka była rozmemłana (Gandolfini!) i antybohaterska, celowo skonfrontowana z kryzysem Ameryki jako takiej. Powiedzmy, że była to jakaś krytyka systemu, mi zaś pasował ten nastrój pesymizmu, zniszczenia, starości, bez koloryzowania (ok, fury wypasione), film taki w kontrze do współcześnie musiejącego się dobrze sprzedać szybkomontażowego sensacyjniaka. Ustawił bym go obok bajkowej story "London Boulevard" (przeczucie nieuniknionej porażki/beznadzieji), rzucające się w oczy (prócz porowatej twarzy Raya Liotty) zdjęcia przedmieść jakby wyjętych z lat 70 w czasach Obamy (+ dobrze jest pomylić Chicago z Detroit) (a Osamę z Hussainem).
Zimne piwo pyszne. Do tego jeszcze odcinek z rudym, ale scenarzyści rozpaczliwie chwytają się nieprawdopodobnych motywów by przedłużyć opowieść, a nie wyjawić wątków za wcześnie. Słowem: czwarty na minus.
Do snu 1:25.
Do snu 1:25.
1 marca, sobota
Odcinek z "co chcesz ze sklepu"
My drogi i Miłościwie Nam Panująca trenujemy mambo do samby
Zasadniczo nie wyszło na złe, ale ten dziad mnie obudził z rana, co mnie wyrwało ze snu i nieco zdenerwowało. W końcu to 7 z minutami była. Poszedłem na net itepe. OKC wygrało se z Memphis (starszy kolega Mike Miller porzucał sporo trójek). Zająłem się King Kongiem Deluxe, ale chyba nawet bardziej porwały mnie nowe filmy, zatem na pokładzie "American Hustle" i kolejny fantastyczny film z Jasonem Stathamem oraz duży Arabian Nights (1942) — rozpoetyzowałem się, więc do rogala/chleba/piekarni/śniadania stanąłem pełen werwy.
***
Przeniosła się ona na 20-minutową podróż na Stogi (tak jakoś wyszło), tyle że sikać się chciało sporo. Outlet bezpiecznie, bardzo szybkie zakupy butów, nie narobiliśmy sobie z matką wstydu, pani była uprzejma, a sklepy wciąż są ładne i kuszą aksamitnymi spodniami, kolorowymi garniturami i butami. Ale byłem dzielny. Teraz na co innego wydaję pieniądze.
***
Zatem symulacja spaceru, w dół do zbiornika retencyjnego — ależ tam się pozmieniało! wybudowali drogę, asfalt, rondo, nowe bloki, wyczyścili brzegi strumieni, uregulowali je, podobnie zrobili z tym czarownym w czarownej dolince, co aż tak bardzo mi się nie podoba, bo połączono to z poszerzeniem i uregulowaniem ścieżki, ale grunt, że tereny zielone jakoś się ostały. Zatem niezwykłe to bliskie mi miejsce wciąż jest i choć było przenikliwie zimno, szaro (i sikać) to mile wspominam. Reszta transferu do Gdańska, a potem do domu bez historii i zameldowałem się na drugie śniadanie i książkę.
***
W okresie obiednim i po (schab w sosie strogonow) ze świetnie pasującym fałszywym winem byłem nieco śnięty i otumaniony (za mało snu/niezdrowe emocje związane z jazdą wciąż/zakupy — taki z tego martwy ciąg wyszedł) za dużo czytania nie było, tak jak za dużo nie było światła dziennego. Odnalazłem się na wczorajszym filmie (chwyć klatkę jest), po czym wsiąkłem w wyszukiwanie skarbów, co mnie skutecznie pobudziło.
A zatem, jest niemal wszystko co sobie mógłbym wymarzyć, tyle że w większości za duże pieniądze (od 70 wzwyż). Tymczasem dowiedziałem się, że Pontiak wydał nową płytę, singel Black Keys/Stooges ładnie pomarańczowo wygląda, coś tam się zaciąga.
***
Trenujemy sambę. Potem okazało się, że to kroki do mambo, ale mamy nagrania bossanovy/samby i do tychże szybko przebieramy nóżkami, nawet się zmęczyły.
***
Będzie wojna? (niedobrze)
***
Odcinek z "co chcesz ze sklepu"
My drogi i Miłościwie Nam Panująca trenujemy mambo do samby
Zasadniczo nie wyszło na złe, ale ten dziad mnie obudził z rana, co mnie wyrwało ze snu i nieco zdenerwowało. W końcu to 7 z minutami była. Poszedłem na net itepe. OKC wygrało se z Memphis (starszy kolega Mike Miller porzucał sporo trójek). Zająłem się King Kongiem Deluxe, ale chyba nawet bardziej porwały mnie nowe filmy, zatem na pokładzie "American Hustle" i kolejny fantastyczny film z Jasonem Stathamem oraz duży Arabian Nights (1942) — rozpoetyzowałem się, więc do rogala/chleba/piekarni/śniadania stanąłem pełen werwy.
***
Przeniosła się ona na 20-minutową podróż na Stogi (tak jakoś wyszło), tyle że sikać się chciało sporo. Outlet bezpiecznie, bardzo szybkie zakupy butów, nie narobiliśmy sobie z matką wstydu, pani była uprzejma, a sklepy wciąż są ładne i kuszą aksamitnymi spodniami, kolorowymi garniturami i butami. Ale byłem dzielny. Teraz na co innego wydaję pieniądze.
***
Zatem symulacja spaceru, w dół do zbiornika retencyjnego — ależ tam się pozmieniało! wybudowali drogę, asfalt, rondo, nowe bloki, wyczyścili brzegi strumieni, uregulowali je, podobnie zrobili z tym czarownym w czarownej dolince, co aż tak bardzo mi się nie podoba, bo połączono to z poszerzeniem i uregulowaniem ścieżki, ale grunt, że tereny zielone jakoś się ostały. Zatem niezwykłe to bliskie mi miejsce wciąż jest i choć było przenikliwie zimno, szaro (i sikać) to mile wspominam. Reszta transferu do Gdańska, a potem do domu bez historii i zameldowałem się na drugie śniadanie i książkę.
***
W okresie obiednim i po (schab w sosie strogonow) ze świetnie pasującym fałszywym winem byłem nieco śnięty i otumaniony (za mało snu/niezdrowe emocje związane z jazdą wciąż/zakupy — taki z tego martwy ciąg wyszedł) za dużo czytania nie było, tak jak za dużo nie było światła dziennego. Odnalazłem się na wczorajszym filmie (chwyć klatkę jest), po czym wsiąkłem w wyszukiwanie skarbów, co mnie skutecznie pobudziło.
A zatem, jest niemal wszystko co sobie mógłbym wymarzyć, tyle że w większości za duże pieniądze (od 70 wzwyż). Tymczasem dowiedziałem się, że Pontiak wydał nową płytę, singel Black Keys/Stooges ładnie pomarańczowo wygląda, coś tam się zaciąga.
***
Trenujemy sambę. Potem okazało się, że to kroki do mambo, ale mamy nagrania bossanovy/samby i do tychże szybko przebieramy nóżkami, nawet się zmęczyły.
***
Będzie wojna? (niedobrze)
***
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz