piątek, 11 kwietnia 2014

Odcinek z bardzo nietypowo wolną środą



26 lutego, środa

My drogi i Miłościwie Nam Panująca obżarliśmy się niemożebnie.

Dzisiaj -1 i opanował mnie Lizard (to jest straszna, ale intrygująca, bardzo dziwna, trudna płyta, którą się słucha z niepokojem), ale ruskich czyta się dobrze. Rozpakowuję kilka rzeczy na raz i trochę zwolnił komp. Gortat po I kwarcie 8 pkt. i 3 zb.
***
009 The Man with the Golden Gun (1977) Blu-ray 33.2 GB — witaj na pokładzie!
*** 
Al Harington wrócił. Ciekawe na jak długo. On kiedyś miał być gwiazdą, w "Magic Basketball", legendarnym piśmie, opisywany jako młody, obiecujący, pod opieką starszaków, Daviesów, z Indiany. Nie od dzisiaj wiadomo, że Wizz nie są pewni. Równie łatwo zdobywają przewagę (14 pkt), jak ją tracą (6 pkt). Na szczęście Orlando nie zależy i skończyło się 115-106. Gortat 21 pkt i 10 zb (5 double-double z rzędu), jego vis-a-vis Nikola Vucevic 19 pkt i 14 zb (4 w ataku), Andre Miller +12, zaś Al Harrington 3-7 z pola i 1-3 za 3.
***
Potem się rozproszyłem i nie słyszałem co tam wyprawia Evan Turner w Indianie ani Kent Bazemore w Lakers, trochę biegania było i napisało do mnie dustygroove i prawdopodobnie wydałem 100 dolców, choć mam wrażenie, że jednak "Octopussy" po 9 godzinach przestała być dostępna. 98-118.
***
Wypełniłem zatem wyjściówki na czw/pt i okazało się, że wieczór wolny. Planów żadnych. Zupełnie z głupia frant zajeżdżam do UM i jest wolny numerek! Na nowym dowodzie nie wyglądam aż tak strasznie, jak sobie wyobrażałem. Ponadto rysują nam się ciekawe plany na czwartkowy ranek. Tymczasem wypaliłem, że pizza, Ty że znowu ukradłem pomysł, tramwaje nie jeżdżą, ale udało się busem.
***
W lokalnej pizzerii zjedliśmy prawie po małej (30 cm) pizzy, ona wciąż mi nie smakuje bardzo.  Po piwie stałem się rozmowny i zrelacjonowałem wszystki wieści koszykówkowe. Po ostatnim kawałku do domu na jutrzejszy obiad (drugie danie). Plan się wykrystalizował, zatem, żeby wstać po ludzku o 8, to trzeba późno pójść spać. Męczyłem się męczyłem, ale prawie przed 24 się udało. Plus prysznic, plus dokończenie lektory, plus szukanie skarbów, plus jutrzejsza prasówka. I jeszcze cały wieczór szło Rogue Wave. Nietypowy wieczór kanapowy, żeby tylko wstać później, ale...


27 lutego, czwartek

Odcinek z "odbieraniem dowodu"

My drogi i Miłościwie Nam Panująca opychamy się pączkami.

...nie udało się, 7:14. Poranny zestaw obowiązkowy, bułki i pączki już są, siedzę i oglądam "Rzym" Felliniego. Tym razem fragmenty o burdelach w wersji ekskluzywnej i tej żołniersko-ulicznej oraz o wizycie w budującym(kopiącym) się metrze. Skończyłem chwilowo na zwietrzałych freskach. 8:40 — śniadamy! Po czym jadę, słońce atakuje jasnością, aż dziwacznie się czyta.
***
LAC-Houston 14-2 po 4 minutach. Ale Houston okazało się twardsze i również trafiające — dogonili. Nooo, ale ja powiem, że grali rzut za rzut, ale nie było takiego szału jak z OKC, tudzież specjalnych spięć. Owszem, Glen "Big Baby" Davies zadebiutował w Clippers uprzednio wykupiwszy się z Orlando, ale jak to on, dużo wygląda, ale popełnia te same błędy co zazwyczaj. Bo tymczasem rezerwowi się rozstrzelali: Collison v. Hamilton. Skończyło się ciuchutko 101-93.
***
Chicago-Golden State. Razem na parkiecie Bogut i O'Neal. GSW dostosowali się, wszyscy grają jak w błocie i okładają się ramionami pod koszem. Znamienne, że GSW mają tyle talentu, ale przegrywają z determinacją i maksymalizacją (wyżymaniem do cna) właściwości każdego gracza od brudnej roboty w Chicago: Noah, Heinrich, Gibson, Butler, Dunleavy, Boozer, D.J. Augustin, Snell, Mohammed — tych jakiś 9 co ma na ławce trener Thibbs. Nie mają szans na finał, ale wyrwą parę zębów i połamią trochę kości w II rundzie play-off. Jeszcze komuś zrobią krzywdę. Patrz: Warriors 45 po I połowie. I ten mecz trwał tak strasznie dłuuuugo. 80-59 po III kwartach, smutne. 32% (nie)celności. Skończyło się na luzaku 103-83. Darmowy bigmac.
***
Nieco przeładowany jestem drobnymi wrażeniami (dobrymi jednakowoż), że nawet zdążyła się ode mnie oddalić wizja kasetowo-przyrodniczego wtorku, tradycyjnie śpię w drodze powrotnej. Głowa się kiwie. Wniosek ogólny: nieważne czy 6 czy 8 ha — męczące. Wniosek ogólny dwa: praca od 10 do 18 nie byłaby fajna — dzień stracony.
Ale popołudnie dość pracowite, odsłuchałem co trzeba (wnioski podobne, Antoniemu zepsuł się samochód pod palmą). Okazało się, że nie wypaliłem jednego poważnego zestawu Barry/Previn, gdzieś to przepadło, ale chyba nie bezstratnie. W drodze powrotnej jeszcze dwa (wypełnione miłością) pączusie i wieczór. Z tych przedweekendowych. Arcydzieła malarstwa: Watykan — do obejrzenia.



Brak komentarzy: