6 marca, czwartek
My drogi i Miłościwie Nam Panująca widzimy się w domu.
Człowiek się wyspał (po ludzku o 22:30), więc jakby od razu lepiej — po wczorajszym wieczorze, też ma znaczenie — nawet jeżeli jest sie w trakcie czytania o przesłuchaniach i zsyłce Oberiutów (LnŚ). Z tą liryką i analizą to się męczę (ale obowiązkowo od deski), więc fragmenty prozą są jak wytchnienie.
Najlepszy był ten o lokalnym Petersburgu po rewolucji i przeniesieniu stolicy.
***
Z tego wszystkiego nawet nie wiem, jaki był wynik meczu: wczoraj zabawne były zajawki rondo-palmą.
***
Wizards-Jazz. Kwiatkowski śmieje się z Drew Goodena (wrócił do ligi), ale on dobrą brodę ma. I rzucił punkty. Wizz się nie zmieniają, łatwo uzyskują prowadzenie, po czym łatwo je tracą poprzez niepilnowanie strzelców za 3 i głupie straty pod koszem przeciwnika. Ale ponieważ to Utah, to chwilowo są 10 do przodu. No ale poszło stosunkowo łatwo: 104-91. 7/11 na 16 pkt., 9 zb., 4 as. Drew zaś 6/7 na 12 pkt., 3 zb., 2 as.
***
Do płyty zbierającej należy dołożyć "Swellę", zeszłe rano nawet ją sobie nuciłem.
***
"Trener wschodu powiedział jeszcze, że stroje jego zawodników można kupić na każdym bazarze. Ja się pytam, co z prawami autorskimi!!!" (Lanfaust, szostygracz.pl)
***
Cressida — Trapped in Time The Lost Tapes (1969) — miało być kingcrimsonpodobne, ale jednak rozczarowanie w stylu typowych lat 60/70. Może inny album?
***
Hoover — The Lurid Traversal of Route 7 (1994) — wiedziałem, że to będzie dobry wybór. Nie wiem czemu leżą mi bardziej niż Rodan. Mimo dużej ilości sopranów.
My drogi i Miłościwie Nam Panująca widzimy się w domu.
Człowiek się wyspał (po ludzku o 22:30), więc jakby od razu lepiej — po wczorajszym wieczorze, też ma znaczenie — nawet jeżeli jest sie w trakcie czytania o przesłuchaniach i zsyłce Oberiutów (LnŚ). Z tą liryką i analizą to się męczę (ale obowiązkowo od deski), więc fragmenty prozą są jak wytchnienie.
Najlepszy był ten o lokalnym Petersburgu po rewolucji i przeniesieniu stolicy.
***
Z tego wszystkiego nawet nie wiem, jaki był wynik meczu: wczoraj zabawne były zajawki rondo-palmą.
***
Wizards-Jazz. Kwiatkowski śmieje się z Drew Goodena (wrócił do ligi), ale on dobrą brodę ma. I rzucił punkty. Wizz się nie zmieniają, łatwo uzyskują prowadzenie, po czym łatwo je tracą poprzez niepilnowanie strzelców za 3 i głupie straty pod koszem przeciwnika. Ale ponieważ to Utah, to chwilowo są 10 do przodu. No ale poszło stosunkowo łatwo: 104-91. 7/11 na 16 pkt., 9 zb., 4 as. Drew zaś 6/7 na 12 pkt., 3 zb., 2 as.
***
Do płyty zbierającej należy dołożyć "Swellę", zeszłe rano nawet ją sobie nuciłem.
***
"Trener wschodu powiedział jeszcze, że stroje jego zawodników można kupić na każdym bazarze. Ja się pytam, co z prawami autorskimi!!!" (Lanfaust, szostygracz.pl)
***
Cressida — Trapped in Time The Lost Tapes (1969) — miało być kingcrimsonpodobne, ale jednak rozczarowanie w stylu typowych lat 60/70. Może inny album?
***
Hoover — The Lurid Traversal of Route 7 (1994) — wiedziałem, że to będzie dobry wybór. Nie wiem czemu leżą mi bardziej niż Rodan. Mimo dużej ilości sopranów.
Shot (1996) Jesus Lizard okazał się bardzo nowoczesny (choć prosty) w nowych czasach. Głównie chyba ze względu na jednolitą techniczną perkusję i jej brzmienie. Ach, kaseta Hoover, to teraz rozumiem, czemu było więcej basów. Lata mijają, a ja wciąż bardziej pamiętam okładkę kasety, listopadowe sobotnie zakupy spożywcze, las koło niż układ mieszkania na Dębcu i inne okoliczności, w sumie czemu nie. Kasety zostają z ludźmi na zawsze.
***
Hoover — Hoover (1997) — ciekawe, czemu już tak dobrze nie wyszło.
***
Ha, wychodzi na to, że moja pierwsza ogólna wiedza na temat rzewnego Barry'ego pochodzi ze składaka "John Barry — Loneliness Of Autumn" = pełna kaseta. Leandro Barbosa złamał rękę, a szkoda, bo Suns, bo on ma jeden z najciekawszych ruchów w bieganiu. No i wreszcie, wraz z odpowiednim wydrukiem 12 arkuszy tekstu mogę się zabierać za porządki w plikach/płytach Barry'ego, ot co. "Stringbeat" już wykupili.
***
Setting The Woods On Fire (2009) trochę mnie rozczarowało. To że winyl i to że Chris Crisci to naprawdę ok, ale zachowawczość perkusji w "You Started The Fire I Was Burnt Alive" nagrywanej na konsolecie pana Ryśka jest tak wstydliwa (weź tę blaszkę + syntetyczny kociołek/przejściówka), w gitarach czasem więcej grunge-punka niż emo, a prócz niedostatków wokalnych całość nie jest jakaś taka przejmująca. Owszem, naparzają ja trzeba, ale nie ma "moich" melodii.
***
Po przekąsce przepalam. Acha, jest nowy gość w ramówce domowej: bitwa o dom — oglądasz całkiem zajęcie.
***
Chybaśmy rudego ze dwa razy obejrzeli, bo tak wypadło, a scenarzyści kręcą, ale coś tam się dzieje.
***
Hoover — Hoover (1997) — ciekawe, czemu już tak dobrze nie wyszło.
***
Ha, wychodzi na to, że moja pierwsza ogólna wiedza na temat rzewnego Barry'ego pochodzi ze składaka "John Barry — Loneliness Of Autumn" = pełna kaseta. Leandro Barbosa złamał rękę, a szkoda, bo Suns, bo on ma jeden z najciekawszych ruchów w bieganiu. No i wreszcie, wraz z odpowiednim wydrukiem 12 arkuszy tekstu mogę się zabierać za porządki w plikach/płytach Barry'ego, ot co. "Stringbeat" już wykupili.
***
Setting The Woods On Fire (2009) trochę mnie rozczarowało. To że winyl i to że Chris Crisci to naprawdę ok, ale zachowawczość perkusji w "You Started The Fire I Was Burnt Alive" nagrywanej na konsolecie pana Ryśka jest tak wstydliwa (weź tę blaszkę + syntetyczny kociołek/przejściówka), w gitarach czasem więcej grunge-punka niż emo, a prócz niedostatków wokalnych całość nie jest jakaś taka przejmująca. Owszem, naparzają ja trzeba, ale nie ma "moich" melodii.
***
Po przekąsce przepalam. Acha, jest nowy gość w ramówce domowej: bitwa o dom — oglądasz całkiem zajęcie.
***
Chybaśmy rudego ze dwa razy obejrzeli, bo tak wypadło, a scenarzyści kręcą, ale coś tam się dzieje.
7 marca, piątek
Odcinek z prawie tańcami
My drogi i Miłościwie Nam Panująca śmy mieli wieczorne niezaplanowane wyjście.
Znowu 0 stopni. Dobrze mi idzie czytanie. Mam wrażenie, że Miami i Spurs to "stare" drużyny, które gorzej sobie radzą z młodymi, rozbieganymi graczami. Tyle, że ich rywalizacja jest jakby klasykiem, to w końcu oni występują w tych finałach, a nie młodziaki, więc tamci — mimo że teoretycznie lepsi — muszą się jeszcze trochę nauczyć. Z kolei bezpośrednia rywalizacja zawsze przypomina fale dużych przewag, a mecze nie są na styku, tylko jakby jedna drużyna wygrywała przez totalną dominację, co przy pewnej dyspozycji dnia nie jest już do zniwelowania. Zobaczymy. Spurs idzie wszystko, 37-22 po I kwarcie, 66%. Zasadniczo do końca meczu daleko, wszyscy się zmęczą, nie będą trafiać. Miami jeszcze nie przegrało. Zaczynają się problemy z faulami. 62-51 po II kwarcie. Kilka gwizdków przychylnych dla Spurs, ale Miami dochodzi. Ciekawe, że od III kwarty nie widać wyniku. Ale co za mecz. 82-74. Miami się zgrzali, 7 strat w IV kwarcie, Spurs odjechali na 15 pkt (ale mniej uważałem), nie poszło. W końcówce rozjebali ich na 111-87.
***
Wciąż nie uważam, ale Suns doszli OKC i już mi mignęło, że rekord i najlepszy mecz. Potem posłucham. Niesamowite jest to, że Phoenix wyglądają na niebojących się nikogo. Tacy GSW z zeszłego roku. Końcówka III kwarty była łał. I koniec meczy też kłejzi. 128-122. They mighty, they powerfull.
***
Aż niemal do końca roboty się zrobiło, wysyłam-przesyłam-dostaję. Jeden warning z tekstem, który doczytam w weekend. Kwiatkowski się emocjonował meczem mocno aż + diagnoza zNYKa o polskiej piłce. Wszystko owocnie, gdyby nie to zmęczenie potem tygodniem i dniem pracy.
***
Fragmenty o Igorze i Skrawku to sam smaczek w książce. Kawa, kanapka, 2 x Where is Jerry z występu (źle plik przyciąłem) i z powrotem. Niesamowite odkrycie kasetowe!
Cell — Slo-Blo (1993) — ależ oni świetnie grali! A jak to znam na pamięć! A jednak amerykanie dobrze się nagrywali.
Ożywiłem się dopiero na koszu (bieganie i skakanie), 4/5 dostaliśmy w dupę, odkuliśmy się w drugiej połowie. Udawało mi się pobiegać i kilka (dosłownie) razy trafić. Ciekawe, czy jak będę miał szkła, to będę lepiej widział/trafiał.
***
Się dziewczyny nie zorganizowały, ale było piwo, był hamburger przed północą, było też dramatycznie zimno wietrznie przejmująco i potwornie chciało się sikać na nawrocie.
Już musiało być bardzo późno, ale piątek jest piątek. Ty śpisz, ja film, rum, nachosy, się wciągnąłem znakomicie i skończyłem chyba o 3:30, co mi się nie zdarzyło het het.
Odcinek z prawie tańcami
My drogi i Miłościwie Nam Panująca śmy mieli wieczorne niezaplanowane wyjście.
Znowu 0 stopni. Dobrze mi idzie czytanie. Mam wrażenie, że Miami i Spurs to "stare" drużyny, które gorzej sobie radzą z młodymi, rozbieganymi graczami. Tyle, że ich rywalizacja jest jakby klasykiem, to w końcu oni występują w tych finałach, a nie młodziaki, więc tamci — mimo że teoretycznie lepsi — muszą się jeszcze trochę nauczyć. Z kolei bezpośrednia rywalizacja zawsze przypomina fale dużych przewag, a mecze nie są na styku, tylko jakby jedna drużyna wygrywała przez totalną dominację, co przy pewnej dyspozycji dnia nie jest już do zniwelowania. Zobaczymy. Spurs idzie wszystko, 37-22 po I kwarcie, 66%. Zasadniczo do końca meczu daleko, wszyscy się zmęczą, nie będą trafiać. Miami jeszcze nie przegrało. Zaczynają się problemy z faulami. 62-51 po II kwarcie. Kilka gwizdków przychylnych dla Spurs, ale Miami dochodzi. Ciekawe, że od III kwarty nie widać wyniku. Ale co za mecz. 82-74. Miami się zgrzali, 7 strat w IV kwarcie, Spurs odjechali na 15 pkt (ale mniej uważałem), nie poszło. W końcówce rozjebali ich na 111-87.
***
Wciąż nie uważam, ale Suns doszli OKC i już mi mignęło, że rekord i najlepszy mecz. Potem posłucham. Niesamowite jest to, że Phoenix wyglądają na niebojących się nikogo. Tacy GSW z zeszłego roku. Końcówka III kwarty była łał. I koniec meczy też kłejzi. 128-122. They mighty, they powerfull.
***
Aż niemal do końca roboty się zrobiło, wysyłam-przesyłam-dostaję. Jeden warning z tekstem, który doczytam w weekend. Kwiatkowski się emocjonował meczem mocno aż + diagnoza zNYKa o polskiej piłce. Wszystko owocnie, gdyby nie to zmęczenie potem tygodniem i dniem pracy.
***
Fragmenty o Igorze i Skrawku to sam smaczek w książce. Kawa, kanapka, 2 x Where is Jerry z występu (źle plik przyciąłem) i z powrotem. Niesamowite odkrycie kasetowe!
Cell — Slo-Blo (1993) — ależ oni świetnie grali! A jak to znam na pamięć! A jednak amerykanie dobrze się nagrywali.
Ożywiłem się dopiero na koszu (bieganie i skakanie), 4/5 dostaliśmy w dupę, odkuliśmy się w drugiej połowie. Udawało mi się pobiegać i kilka (dosłownie) razy trafić. Ciekawe, czy jak będę miał szkła, to będę lepiej widział/trafiał.
***
Się dziewczyny nie zorganizowały, ale było piwo, był hamburger przed północą, było też dramatycznie zimno wietrznie przejmująco i potwornie chciało się sikać na nawrocie.
Już musiało być bardzo późno, ale piątek jest piątek. Ty śpisz, ja film, rum, nachosy, się wciągnąłem znakomicie i skończyłem chyba o 3:30, co mi się nie zdarzyło het het.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz