środa, 9 kwietnia 2014

Odcinek z leniwą sobotą na 3 monitory



22 lutego, sobota

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wieńczymy wiedźmami, chociaż słabe jesteśmy.

Więc może trade-deadline nie był wybuchowy, ale przynajmniej COŚ się działo.
Zatem (zmniejszam do mi znanych).
(odcinek z tradem w sobotę — za dużo foto wklejania)
***
Foto przygotowane. Po 18 była lekka zamułka wynikająca z przykrótkiego snu (7 ha/per sobota), marszczenia czoła i mrużenia oczu przez 2 ha (plisy choć śliczne nie wygrywają z wiosennym słońcem), obfitego obiadu (hamburgiery!). Ale się wypisuję, co orzeźwia mi paluszki.
***
3 monitory:
— na jednym piszę
— na drugim mam foto (mógłbym mieć program)
— na trzecim wyświetlam teledyski Sharon Jones (i słuchamy)
(w sumie na czwartym mógłbym wyświetlać film)
słowem:
WYPAS
***
Więc z rana słuchałem jak Clippers znowu nie dali rady Grizzlies (jakoś nie widzę nic do oglądania w tej drużynie), co nie rokuje dobrze, panie Doc Rivers. Ale to tak jednym uchem, bo słońce raziło, a ja zabrałem się za "High Road to China" (nie wyszło, bo ktoś pomylił pliki i dwa razy wrzucił piąty) oraz rozszerzone wersje King Crimson w edycjach na 40-lecie (książkę też przywiozłem ze Stogów, żeby przypomnieć sobie).
Jajo/parówki/kawa i idziemy.
Długi spacer, aż do drugiego lidla, bo ten nieczynny do marca, dużo słodyczy, które zeżrę oraz słonych rzeczy, które wciągniemy. Lód na drogę i dużo światła i kawałek prawdziwej wiosny. To świeże powietrze mnie wykończyło. Wykończyłem zaś "Szaleństwo katalogowania" (bo co właściwie teraz innego robię). Piękna książka, piękny papier, piękne obrazki, piękne teksty (np. ten Calvino mogę zastosować do winyli).
Świeżusieńka bagietka.
Kotlety usmażone, ale soczyste. Klasyk.
***
Troszkę ponapisywałem, następnie zaprzyjaźniłem się z Le Loup na dwie płyty, studyjne King Crimson w rozszerzeniach, nawet jestem ciekawy, np. McDonald & Giles brzmi wciąż przepięknie i jest tak czystko i dokładnie nagrany. Jak oni to robili?
***
Internet mi powiedział parę rzeczy, Litlle Dragon nie zachwyciła, ten amerykański zespół alternatywny (i teraz już oczywiście nie pamiętam) tak, zaś wiedźmy, szczególnie rechotki i Czarna Alice dały nam popalić. Tak do północy.


23 lutego, niedziela

Odcinek z leniwą niedzielą, co wcale mnie nie martwi

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zwiedzamy okolicę publiczną.

Wstaję regularnie jak w zegarku. 8:19.
Jewel of the Nile (1985) — nic z tego nie będzie. Za dużo wczesnych lat 80.
Oglądałem jednym okiem, a oni znowu postawili na nerwy, ale dzięki Nene oraz udanej/rozsądnej akcji Walla było jednopunktowe zwycięstwo nad Pelicans. Zadebiutował Andre Miller, pokazał przez chwilkę co umie, wrócił też Al Jefferson, Gortat tym razem solidnie z double-double, tylko te nietrafiane wolne!
***
Porobiłem zakusy, utwierdziłem się w przekonaniu, że wysyłka z Dustygroove jest naprawdę dobra w cenie (i skarbach również) (9,5 + 3,5 za każdą następną) (na licytacjach jest drożej i mniej skumulowanie) pozazdrościłem wczorajszych parówek, mecz będzie na wieczór. + King Crimson, teraz live.
***
Stwierdziłem, że dzisiaj nie będę się oszukiwał i zamiast historii powszechnej pochichrałem się z mvp. (walentynki z Czarne kwiaty/Białe korzenie, MVP luty 2014 są mistrzowskie). Słuchanie tych odchodzących i tych nadchodzących (Swans kontra Previn). (Andre jest od dwóch dni dobry na dzień dobry). Była akcja z klejeniem obcasów i filiżaneczki. Idziemy na świeże powietrze. Park Oliwski (wiosna już tuż tuż), a zwiedzanie katedry oliwskiej przywołuje wakacyjne zwiedzanie zagranicznych kościołów.
***
Hamburgier wciąż pyszny, wino półwytrawne, zdjęcia klasyków rocka może nieco zbyt ciemne, ale trzeba się przymierzyć do katalogowania.

***
Oooo, Maurice Jarre — Lawrence of Arabia (1962) — ze względu na temat główny napraaawdę warto zobaczyć co i jak.
***
Cudownie, że sklep pod blokiem jest do 19, można pić piwo zupełnie bez obaw do woli.
***
UWAGA! Krawcowa.
***
Acha, od wtorku miałem denerwujący katar, który obniżał moje i tak już niskie przyjazne nastawienie do świata, ale wynika z tego, że dzisiaj już jest bardzo do przodu.
***
Tymczasem podglądam (a nawet patrzę) (na żywo) na OKC-LAC. Chłopaki rzucają jak szaleni, wynik wciąż się przechyla, Doc dostał technicznego, DeAndre rzuca 44% wolnych, faulują nieładnie Griffina (chwilowo nie radził sobie z Ibaką i Collisonem), Crawford i Barnes mają dobry dzień (cyferki pokopiuję później) (chyba że wleję zanim zdążę cokolwiek), do przerwy było jakieś 77-68 dla Clippers, gdzie Paul rzucał mało, ale jak już rzucił to wpadało, same ustawione pozycje. Natomiast widać, że obok wesołych eksplozji nieokiełznanego talentu OKC (każdy może grać, każdy może wygrywać), to LAC mają braki w drugim garniturze, nie ma nazwisk = nie ma graczy.



Brak komentarzy: