piątek, 25 kwietnia 2014

Odcinek ze świętem kina!



16 marca, niedziela

Odcinek z mnóstwem zajętości

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spotkaliśmy się na goleniu.

The Cheerful Insanity Of Giles, Giles & Fripp
(1968) — nie będzie pewnie stanowić zagadki, że pomysł ze story bohatera posłużył mi w His Name is Robert Poulsen.
***
Ach, krótki przegląd "nowych" (bo niektóre mają 50 lat) filmów był cudowny. Aż nie mogę się doczekać!
Weźmy na przykład takie High Road to China (1983). Moja płyta brzmi oczywiście lepiej i w stereo, ale aż mam mokro, jak widzę początek.
Albo Funeral in Berlin (1966)  czyli będę drążył z trylogią, zachęcony nowym otwarciem, tym razem świadomie.
***
Tomasz Adamek przegrał, więc to oznacza koniec jego kariery. Klamra -> Piotr z Poznania.
***
Gulasz tudzież bogracz.
***
Wieczornego meczu nie było, były test na żółto.
***
August: Osage County (2013) — niezły ciężar. Dobrze pograne. Trochę teatralne, potem przychodzi myśl, że takie dramatyczne filmy już były (Gorąca kotka, tramwaj) oraz że nagromadzenie nieszczęść i toksyn jest w zbyt dużym stężeniu, żeby było tak prawdziwe, bo przecież to "realizm" był.
***
Późno spać.


17 marca, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca oglądamy klasyki!

Lalo Schifrin — Black Widow (1976) — jest tak dyskotekowo-jazzowo przyjemnie straszne, że do słuchania For Your Eyes Only (winyl!) muszę dorzucić starego Rogera Moora (czyli dokończyć i resztę oblukać).
***
Dużo obsługi zaległości, baza itepe.
Tymczasem Miami usiłowało uciec od kolejnej porażki. Udało się dzięki 24 pkt Raya Allena (rekord sezonu) i nagle zrobił się koniec po 16-0. I skończyli 113-102. Paliwo w baku jest, ale będą się musieli nastarać.
***
Praca praca wychodzę ciut wcześniej na HE15, zdążam.
***
2001: A Space Odyssey (1968) — oczywiście, że trochę nudna, niedzisiejsza, z zubożoną akcją, fantastycznym filmowaniem, zbyt eksperymentalną muzyką, z kolei Straussa puszczali 3 x ten sam kawałek — niedobrze. Ale wbrew niewyspaniu nie miałem wielkich problemów ze spaniem, bo walczyłem z szeleszczącą siatką, by dostać się do pysznej kanapki ze świeżego chleba. Oczywiście — zasiało ziarno na wszystkie SF. Nie było czasu na nudę, kolory kul, chcę w domu taki ekran do wyświetlania filmów, albo prywatną salę kinową.
***
Singin' in the Rain (1952) — dziwne, niepanoramiczne. Kolorowe, kilka piosenek wspaniałych, fabułka jak fabułka, no i wciąż stepują. Nie jest to moja ulubiona forma rozrywki, ale bawiłem się dobrze. Piosenki oraz ten drugi koleś od min.
***
Buraczki i do snu.



Brak komentarzy: