piątek, 4 kwietnia 2014

Odcinek z kota nie ma, myszy szalejo



18 lutego, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jemy jalapenos i słuchamy (ja) drugiej strony "Soft Parade" na okrągło przed snem.

Całościowych wspominek ciąg dalszy.
Calla — Calla (1999) — w sam raz w stylu Tomka. Tej słuchałem najmniej (za mało rocka i refrenów), ale na zimne światło poranka jest doskonała.
***
Calla — Scavengers (2000) — przy okazji niejako przyszło mi do łba, że teraz (ze względu na staż i tryb bycia) jestem jak pan kucharek w wąsem, który siedzi przed swoim monitorkiem i tylko przy dużej ilości dobrej woli łaskawie może odpowiedzieć na pytanie obcej osobie (pełno się tu takich kręci).
***
Calla — Televise (2002) — w tym przypadku nic się nie zmieniło. Najlepsza. Podobno nawet wydali limitowanego różowego winyla. Będzie TRZEBA brać. 
***
Calla — Collisions (2005) — więc ta też jeszcze jest ok. Wciąż miękko, wciąż są przeboje. A przy okazji wycofali z serpętu płyty Appleseed Cast, kiedy ich o nie zapytałem. Jej.
***
Calla — Strength In Numbers (2007) — nawet smakuje mi teraz lepiej. Nie jest tak dramatycznie rockowo/industrialnie, jak mi się wydawało wcześniej. Ot, po prostu powtarzają się. No i znużyli mnie pod koniec płyty. Długie 52 minuty. Tym bardziej, że dowiedziałem się, że w 2012 Jon Spencer wydał płytę. Nową.
***
No ale jeszcze zanim, to John Barry — Boom ! (1968) mi zrewanżował wszystko. Same wspaniałości!
***
Bo to było pokłosie dni z trudnymi przerzutami i sentymentalnymi odkryciami. W parku już nieco jaśniej, ale w tym domu na Raduńskiej już chyba nikt nie mieszka i zaraz go chłopaki spalą, jak tylko się spostrzegą, szkoda. Na Stogach ostro zabieram się do egzekutywy porządkowej już ever. Nawet foto porobiłem z tej okazji, kasety Be(ta) już ulokowane (aczkolwiek Siemaka i Mazura będę musiał odsłuchać), kasety A(lfa) czekają w kolejności, na razie na górę poszły Parnickie, ale to trzeba będzie przekopletować ze względu na gabaryty. Ale 1/4 podłogi już uprzątnięta, taki był plan. Piję, wracam, "Cadence & cascade".


19 lutego, środa

Odcinek z pomysłem na 100 (setkę/stówkę)

My drogi i Miłościwie Nam Panująca polegliśmy na planowaniu wakacji.

Jeszcze z rana "Boom !" zrobiło mi przyjemność (zastąpiło to tymczasem "Versatile"), ale chciałem wspomnieć o kasecie:
King Crimson — In the Wake of Poseidon (1970) — nie zestarzała się i miałem wczoraj (dzisiaj się ciut skręcała) bardzo dobre wspomnienia z tą płytą. Zatem: setka zwana również stówką. Więc jedna z niewielu z bardzo dawnych czasów, ale zostało coś więcej niż sentyment. Zatem setka/stówka = winyl.
***
Dodatkowo zaskoczyli mnie (miło), bo myślałem, że będzie bieda do czwartku, a oni już dzisiaj (wczoraj) mieli mecze. Aż chce się pracować!
***
Zatem Wizz skutecznie coraz bardziej tracili dystans punktowy od Toronto. A to bezpośredni rywal w konferencji przecież. Valanciunas (oczywiście) wyglądał szybciej i zgrabniej od Gortata. Był mały zawiech neta, a ja zapomniałem zebrać nowe/pojedyncze linki (grupa się nie wyświetla). I jeszcze mam taki pomysł (głupi/nieopotrzebny), by zgrywać mecze live. Nie do końca całe (no chyba że jakieś mistrzowskie), ale najbardziej te podsumowania/spowolnienia/powtórki — to zawsze ładnie pokazują. A ja mógłbym do tego wklejać bora/bora. Ariza podejmuje dzisiaj same złe decyzje: nie trafia i bardzo kiepsko podaje, co wiąże się głównie ze stratami. Kyle Lowry dokonuje cudów rzutowych i trafia. Wizz byli fatalni potem i skończyło się 93-103. Gortat 8/11 — 18 pkt, 11 zb. (6 w ataku), ale z lini 2/5. Ariza 2/8, Beal 2/10 — to zaważyło.
***
Zająłem się kopiowaniem i rozpakowywaniem blue-rayów (VLC odtwarza na Seagate), więc początek Heat-Mavericks trochę mi umknął (podteksty, wiadomo). Ponadto zamuła we łbie i katar leci. Winrar (nielegalnie) wciąż działa. Blue-raye + duże ripy z nich (przecież nie wyrzucę!) => 867 GB. Milunio. Być może wybierzemy się na noc oskarową do multikina: 3 dobre jak dla mnie + Grawitacja 3D. Prowadzenie się zmienia co chwilę, co zapowiada końcówkę. Emo. 007 Diamonds Are Forever (1971) Blu-ray 34.3 GB już teraz już jest dobrze. Po III kwarcie 10 remisów i 16 zmian prowadzenia. LeBron jest ekscytujący zawodnikiem do oglądania. Jak im idzie, to Miami jest niszczące: zrobili 14-0 w IV. 42 pkt., wystąpił Oden na 5 pkt., Chris Andersen 18 (7/9 + jedna trójka), więc I połowa IV kwarty była całkiem dobra.
***
Postanowiłem jeszcze posłuchać Gorana Dragona (FOTO!), a potem dopiero przeczytać, co piszą o wartościowych meczach. Ale I kwarta jakoś nie rokowała, więc jednak zasięgnąłem info. Haha, a tam była dogrywka i cuda!


***
John Barry — The Last Valley (1970) — orkiestrowe. Bo to nie western jak "Monte Walsh" (1970), tylko o rycerzach. Wciąż bardzo ładnie, sentymentalnie, rzewnie, chóralnie. Znów jestem u siebie. "The Priest Prays For Guidance — The Shrine" to najlepsze kasetowe momenty. Ciekawe, że myślałem, że to z innego filmu ("Lion in Winter").
***
Chciałem nadmienić, że swoim wrażeniem wyprzedziłem to co wysłyszałem, zanim to usłyszałem/przeczytałem (LeBron).
***
John Barry — Mary, Queen of Scott (1971) — oczarowuję melodią (kaseta). Bo ja zapewne drzewiej korzystałem z jakiego best of. A teraz słucham tego, co było w przerwach.
***
W urzędzie miejskim znowu mnie wychujali, katar, te sprawy, zrobiłem sobie wycieczkę (dwór, jasno, korzystnie), spotkałem Johnego (dzięki za 19!), zaliczylim sklep i most, w drewutni już Przem tańczy z odkurzaczem. Wywalilim wszystko, nagle zrobiło się przestronnie, czyściej, na dole dywan z Oruni Dolnej, na nim wykładziny z Oruni Górnej, słowem mogę czuć się jak w domu, jest bardziej miękko, instrumenty wciąż grają.
***
Wracam, przepakowanie, zmarnowałem za dużo czasu na szukanie zbędnych lotów, a te okazały się mało przyszłościowe, trzeba będzie jeszcze popracować nad tą letnią okazją. Zakończyliśmy nerwowo i znowu się nie wyspałem.



Brak komentarzy: