wtorek, 29 kwietnia 2014

Odcinek z pierwszym dniem wiosny do 2044



20 marca, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca z pilną korektą.

Szybki spacer, bo warto z powodu okazji.
Pracę powolutku wykańczam.
Lubię oglądać Nets, już nie są all-star, szans nie mają, ale mają małe boisko, ładne stroje, bardzo dobrze się ich ogląda. Szczególnie wobec wielkiego Ala Jeffersona z Bobcats. Końcówka była nawet nawet, ale Charlotte przegrali trochę na własne życzenie 104-99. Byłbym się tym bardziej zajął, gdyby nie wjebało mi dwóch plików ściągania.
***
A teraz UWAGA!
Olivier Messiaen — Turangalila-Symphonie — niezwykle oryginalne i intrygujące. Ba, jest nawet na winyl.
***
Piwo, bułki, kiełbaski = nagrywamy.
wokale WOW, zeszło dłużej niż myślałem, ale przynajmniej jest porządnie. I od razu mamy rozwiązane problemy techniczne z 4-ścieżkowym magnetofonem. Fajny taki.
Jeden "hit" mamy na pewno.
***
Zdążyłem przepakować i spać się udać.
Mam przerywany krzyżem sen nad ranem ostatnimi dniami i czekam niecierpliwie na budzik — niedobrze.


21 marca, piątek

Odcinek z początkiem weekendu

My drogi i Miłościwie Nam Panująca chcąc/nie chcąc jesteśmy na starym 007.

Bryson zaliczony. Zalał ciekawostkami, którym pomieszczenia domu posłużyły tylko jako pretekst do opowieści. I sądząc po kilku napomknieniach — najważniejsze, by być lubianym przez ludzi. Niemniej, książka bardzo fajna.
***
Słucham z rana, a tutaj nie ma Gortata — ale niespodzianka. No ale grają. Ale rzucają, wpada, więc na razie nie odstają zbytnio. Następnie nastąpiła wesoła koszykówka w bieganie, w której lepsi byli Portland i po III kwartach 86-73. To zabawne w związku z wypowiedziami, że planują wywieźć 4-0 w podróży na zachód. Blazers mieli ostatnio kiepskie dni, ale mieli na kim się odbudować. Wyglądało to na egzekucję. Czyżby brak Gortata? 116-103.
***
Pozwoliłem sobie na szaleństwo i zjadłem dwie bułki z pełnym wypełnieniem. Ale warto było.
***
Ale Wizz to jeszcze nic, Houston urządziło masakrę Minny. Chciałem zobaczyć wielkiego białego koszykarza ze swoim 20/20, a tymczasem Omer pokazał jak się gra. Do tego jeszcze Broda i tego już było za dużo. 129-106.
***
Cóż za dramatycznieprognozujący się wpis:
http://szostygracz.pl/2014/03/20/27-dni/
(notabene, dobrze, że zapomnieliśmy o wojnie, nie żeby to poprawiło jakość snu; no może troszkę).
***
Jest taka sprawa: nadszedł piątek, zrobiło się ciepło, mam mp3 007 expanded, siedzę, sprawdzam i podryguję nóżkami. Naprawdę spox. I Roger Moore uratował po raz kolejny świat. Mimo że jest już bardzo za stary. Straszny film. + Grace Jones.
***
Po raz pierwszy w życiu biorę kasę ze sklepu. Musiałem coś kupić, zatem produkt pierwszej potrzeby — piwo. I do tego nowy rodzaj cydru.
***
Kosz, 3/3, więc było i miejsce dla mnie. I nawet bez okularów coś się udało trafić. Tym razem powrót bus/tram.
***
Było życzenie. Zatem:
You Only Live Twice (1967).
No ja tam się zawsze bawię.
Szczególnie na większym ekranie.



poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Odcinek z kolejnym wspaniałym występkiem



18 marca, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca na wbrew oczekiwaniom udanym występie.

Coś popadywa. Dużo do jedzenia.
Znowu się spieszę, co nie powinno mieć miejsca. Zrobi się.
***
Upośledzeni strzelecko Chicago w swoich cudacznych zielonych (zielonych!?!) strojach na razie dają radę OKC. Do przerwy tylko 2 w plecy (45-47).
No ale przez 6 i pół min IV kwarty nie zdobyli pkt, więc w końcówce nie było czego gonić: 85-97.
***
Geneva — A-Sides B-Sides and Seasides — 3 płyty. Głównie kilka numerów z kasety, nagrywane z radia Afera w Poznaniu albo innej, już nieistniejącej, Radiostacji. Dużo tego natrzepali, znaczy się zespół kiedyś prognozujący był. Popatrzeć też na JJ72.
Podobnie jak z lat 60 znamy jeno Beatlesów, RollingStonesów i Zeppelinów, teraz potrafimy wymienić Oasis, Blur, Radiohead, z zcego ten ostatni głównie za sztukę i historię rocka, bo przecież wcześniej na listach przebojów królowały inne gitary.
Czy to znaczy, że za 40 lat takie płyty będą warte i poszukiwane?
Czy raczej net wszystko uśrednił i jednocześnie ułatwił?
Acha, bo Geneva lokuje się tak między "Pablo Honey" a "The Bends" i jest bardzo spoko.
Np. miałem nawet taką płytę Long Pigs — zwyczajne dobre brytolskie granie.
***
Nets 68% w pierwszej połowie. Boisko i stroje wyglądają świetnie. Oświetlenie też jest dobre. Suns troszkę nie dają rady, a przecież nie ma Garnetta na przykład. Dzielnie walczą o życie = 8. miejsce. Eric Bledsoe wrócił, ale jest zardzewiały. 20 w plecy w połowie III kwarty. Oba zespoły wymieniały się runami, Kirilenko jest brzydki, ale w sumie to blow-out: 108-95.
***
Praca praca (się tego skumulowało), przechodzę przez C, żeby dojść do kwadrata, a tam Przem.
W tej przerwie zaliczyliśmy kebab w kubełku, potem, żeby nie siedzieć bezczynni zaliczyłem lidl i dom, trafiliśmy na czas. Trochę było hałasu i światełek od staruszków, zdjęcia nie wyszły, jestem ciekaw jak filmik. Wobec tego jak się zapowiadało, w sumie przyjemnie spędziłem ten wieczór. Granie było dobre.
***
I wcale nie tak późno w domu, dwa piwa i resztówka calvadosu — maluuuutko, bez obaw.

19 marca, środa

Odcinek z radyjkiem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca słuchamy na odległość.

Rano 7:07, 7 stopni, można mieć wątpliwości co do konkretności planu Brysona, ale cieszy z rana opowiastkami.
***
Gortat z rana 1/5 w I kwarcie, ale on zawsze miał pod górkę z DeMarcusem. Mam zaległości w czytaniu szóstego gracza, a Drew Gooden (18 pkt), po wygraniu dla Wizz meczu z Nets teraz znów dobrze wygląda, w dodatku rzuca za 3.
Natomiast na początku III kwarty Cousins 5 pkt i 4 faule, a Wizz doszli. Potem szło dobrze, ale zaprzepaścili: Isaiah Thomas trafił za 3, Wall nie trafił 2 wolnych, Rudy Gay wyrównał do 100-100. 5 s do końca. No i dogrywka — dlatego nie wyświetla się time-line.
Dogrywka jak zwykle dramatyczna, szczególnie z naciskiem na grę Wizz. Gortat nie łapie, nie trafiają wolnego, idzie/nie idzie im za 3, po czym Wall spadł z 6 faul i koniec: 117-111.
DeMarcus Cousins 9-17, 24 pkt, 14 zb. (7 w ataku), 3 as., +13.
Marcin Gortat    7-12, 19 pkt, 14 zb. (3 w ataku), 2 as., +0.
***
Trochę się podciągnąłem = większy spokój na nerwy. Deszczowo, mokrawo. Wizyta w osso bardzo udana: Lizbona/Berlin/historia chrześcijaństwa zachodniego i nawet nie przekroczyłem 100.
***
Radio Ateneum blisko, klimat przyjacielsko-korzystny, wstydu w konferansjerce nie było, nagłośnieniowiec jak zwykle dał ciała (ja w przestrzeni za), disco w wersji akustycznej z banjo (Grześ) i skrzypcami (Marzena). Mam nawet szybszy transfer na pętlę.
***
Zawozisz prostownik, odsłuchuję John Barry — Octopussy (1983) (przeżycie) i w sam raz pora, by puścić hormon. A to jeszcze nie koniec aktywności w tym tygodniu.



piątek, 25 kwietnia 2014

Odcinek ze świętem kina!



16 marca, niedziela

Odcinek z mnóstwem zajętości

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spotkaliśmy się na goleniu.

The Cheerful Insanity Of Giles, Giles & Fripp
(1968) — nie będzie pewnie stanowić zagadki, że pomysł ze story bohatera posłużył mi w His Name is Robert Poulsen.
***
Ach, krótki przegląd "nowych" (bo niektóre mają 50 lat) filmów był cudowny. Aż nie mogę się doczekać!
Weźmy na przykład takie High Road to China (1983). Moja płyta brzmi oczywiście lepiej i w stereo, ale aż mam mokro, jak widzę początek.
Albo Funeral in Berlin (1966)  czyli będę drążył z trylogią, zachęcony nowym otwarciem, tym razem świadomie.
***
Tomasz Adamek przegrał, więc to oznacza koniec jego kariery. Klamra -> Piotr z Poznania.
***
Gulasz tudzież bogracz.
***
Wieczornego meczu nie było, były test na żółto.
***
August: Osage County (2013) — niezły ciężar. Dobrze pograne. Trochę teatralne, potem przychodzi myśl, że takie dramatyczne filmy już były (Gorąca kotka, tramwaj) oraz że nagromadzenie nieszczęść i toksyn jest w zbyt dużym stężeniu, żeby było tak prawdziwe, bo przecież to "realizm" był.
***
Późno spać.


17 marca, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca oglądamy klasyki!

Lalo Schifrin — Black Widow (1976) — jest tak dyskotekowo-jazzowo przyjemnie straszne, że do słuchania For Your Eyes Only (winyl!) muszę dorzucić starego Rogera Moora (czyli dokończyć i resztę oblukać).
***
Dużo obsługi zaległości, baza itepe.
Tymczasem Miami usiłowało uciec od kolejnej porażki. Udało się dzięki 24 pkt Raya Allena (rekord sezonu) i nagle zrobił się koniec po 16-0. I skończyli 113-102. Paliwo w baku jest, ale będą się musieli nastarać.
***
Praca praca wychodzę ciut wcześniej na HE15, zdążam.
***
2001: A Space Odyssey (1968) — oczywiście, że trochę nudna, niedzisiejsza, z zubożoną akcją, fantastycznym filmowaniem, zbyt eksperymentalną muzyką, z kolei Straussa puszczali 3 x ten sam kawałek — niedobrze. Ale wbrew niewyspaniu nie miałem wielkich problemów ze spaniem, bo walczyłem z szeleszczącą siatką, by dostać się do pysznej kanapki ze świeżego chleba. Oczywiście — zasiało ziarno na wszystkie SF. Nie było czasu na nudę, kolory kul, chcę w domu taki ekran do wyświetlania filmów, albo prywatną salę kinową.
***
Singin' in the Rain (1952) — dziwne, niepanoramiczne. Kolorowe, kilka piosenek wspaniałych, fabułka jak fabułka, no i wciąż stepują. Nie jest to moja ulubiona forma rozrywki, ale bawiłem się dobrze. Piosenki oraz ten drugi koleś od min.
***
Buraczki i do snu.



czwartek, 24 kwietnia 2014

Odcinek z powrotem do schematu



14 marca, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca pracujący piątek/zumba/film.

W tym cały zmęczeniu/niewyspaniu Masakra w Rzymie podziałała na mnie kojąco, heh.

***
Bardzo ciekawy stat III kwarty Chicago-Houston:
27 pkt, 10/18, 1 strata
6 pkt, 3/11, 8 strat
i 77-48
Chicago niszczy (prócz Spurs). 111-87.
***
Okazało się, że kawałki z John Barry — Night Games (1980) są jednymi z bardziej z kasetowych, a szczególnie taki o niewinnym tytule "Phantom Of The Orgasm".
***
Bryson zbiór ciekawostek — lecę jak dziki. Zumba nawet przed wyjściem sprawia radość. Mała książka — Głowacki, Jak być kochanym. Nikt nie trafiał, ale miałem wrażenie, jakby wina skupiała się na mnie. Nie miałem przyjemności z gry, więc nawet za karę zmęczyłem się mniej.
***
Ale wieczór wieczorny, kawa, czipsy, piwo z miodem i filmem — wszystko jak trzeba.
American Hustle (2013) coś między drobną gangsterką a dramatem nieco w obrazie epoki (głównie stroje, fryzury, muzyka). Otyły Bale, koleś z KacVegas z kręconymi włoskami, babka z  Igrzysk Śmierci (najstraszniejsza postać, do tego niezłe aktorstwo w porównaniu z poprzednim). Dużo mówienia, niespodzianki w zakończeniu, łysawy de Niro jako mafioso. Jakby powtórka z mojej rozrywki, ale właśnie dla mnie. Zajmujące.
W sumie późno spać, po tym kolorowym filmie.


15 marca, sobota

Odcinek z roladkami z kurczaka z mozarellą i suszonymi pomidorami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca spędzamy przyjemny wieczór z rudym.

Wstaję za wcześnie (6 ha w sobotę, to chyba za mało), ale nie ma słońca — przeszukuję/liczę/ściągam.
Dobrze, że nie oglądałem meczu Wizz-Orlando, bo bym się tylko zdenerwował — wygrali pod dogrywce.
Ale wykluczyłem 3 disco-jazzowe Schifriny (tych na pewno nie) oraz Vertigo, Halo of Flies i coś jeszcze. Za to wzruszyłem się nieco występem Hammerhead z okazji 25-lecia AmRep. Tyle tylko, że występ ten wyglądał tak dość mało okazale i wybitnie fanowsko. Tylko krewni i znajomi. A przecież noise? Na cały świat?
Wylazłem na kompleksowe poranne zakupy — nieopłacalne, za dużo babć.
Jajecznica na kiełbasie, ale strucel musieliśmy oddać.
Arcydzieła malarstwa Waszyngton — wybitne i z dobrymi kolorami.
Wizyta u Marciniaków z grzechotką. Herbata, ciasta i piwo — objadłem się aż do późna. Dzieci przyzwoicie.
Długie zakupy w realnym, czytanie przed obiadowe.
Wytworzyłaś pyszność.
***
John Barry — Boom ! (1968) — kasetowe mistrzostwo.
***
Chyba rudy.



środa, 23 kwietnia 2014

Odcinek z próbą (pracą też)



12 marca, środa

My drogi i Miłościwie Nam Panująca poważniej już w kwestii mieszkanka

Chłodzik na 0. Bryson zaskakuje nowinkami. dEUS jeszcze na chwilę, potem wracam do serii "twój ulubiony zespół sprzed 15 lat", Jesus Lizard, chyba wszystkie kasety mam.
***
Mecz podwyższonego ryzyka, emocje są, OKC na razie rozstrzeliwuje Houston. Warto sobie przypomnieć, że teraz za 3 strzela u nich Caron Butler. 106-98 bez emocji na końcu.
***
zarobiony
Vertigo — ciężko znaleźć i spróbować
czytam ponad czas
z okazji bez auta Przem pokazał nam ujarane całe miasto, wszysy ida ulicami CIASTO
zjadłem pasztecika grzybowego pysznego
piwo też obowiązkowo
Jesus Lizard live spoko, ale już chyba przesadziłem ze stężeniem noise
warzywa/owoce/wędzony pstrąg/(nie pstrąD)/krabowa krewetka/kawa
to mieszkanie jest śliczne
"For Your Eyes Only" ze wzrorową okładką i wzorową piosenką — odsłuchanie pierwsze (nowe odcinki specjalne trzeba)
rachunki
"Cud w Mediolanie" może
sen sen sen


13 marca, czwartek

Odcinek z kumulacją zmęczenia

My drogi i Miłościwie Nam Panująca siedzimy wieczorem, ja bardziej ciężko.

Teraz kuchnia i służący w wiktoriańskiej Anglii. Bardzo ciekawe i płynne w czytaniu. Słonecznie, zatem spacerniak (czuć nieco Szadółki). Szaro, no i nie ma tego fragmentu płotu koło kościoła. " zmienną jest".
***
Gortat nie radzi sobie z Alem Jeffersonem — różnica oczywista. Mówią, że Gortat spotkał Stevena Seagala w hoteli podczas ostatniej wizyty w Miami ("również twardy gości"), ponieważ to komentatorzy ze stolicy, chwalą i posądzają go o to, że poniekąd jest przyczyną dobrych wyników zespołu w tym sezonie (pierwsza trójka double-double po all star weekend mówi plansza). To wyglądało tak se, ale na równi, po czym 3 min przed końcem 10 pkt przewagi Bobcats. I to już było po zawodach.
Al Jefferson, 36:22, 13/20, +16, 10 zb., 1 as., 1 blok, 26 pkt
Marcin Gortat, 35:01, 5/13, -16, 10 zb., 3 as.,    1 blok, 12 pkt
***
IV kwarta Miami-Brooklyn, bo rzekli, że równo szli. I proszę, mają tam atmosfer play-offowy. Hehe, zgubili piłkę i Miami jest 0-3 z Nets w tym sezonie (95-96).
***
Clippers-Warriors, coś tam się działo, wiele zmian prowadzenia, Danny Granger porządnie, ale GSW po cichutku prowadzili. Następnie (IV kwarta oczywiście) parę strat, parę wsadów Griffina, parę bloków Jordana i 10 pkt w drugą. Końcówka była tak samo pozbawiona nadzieji na zwycięstwo, jak w przypadku Wizz. 111-98.
***
Zajętość zajętość, zrezygnowałem z osso, przywiozłem album, zasiadłem i zająłem się robotą, bo dużo. Uznałem, że nie dam żaku zarobić i "Cud w Mediolanie" obejrzę w innym terminie. Ale przyznaję, że obowiązki miały w tym swój udział, bo bym z chęcią się zrelaksował. Robiłem prawie do oporu, więc już przed snem (22!) kawałek wojennej sensacji: Burton v. Marcello. No i ta lepsza whisky naprawdę smacznie w tych warunkach.




wtorek, 22 kwietnia 2014

Odcinek z nagrywaniem Juliusza


Jules Verne Allen and his band
10 marca, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca śpimy pod lżejszym kocem, bo już cieplej.

Dzisiaj miałem (prócz pragnienia) akcję z coca-colą, jaka pokazują na filmikach z joe monstera: bumszczczczczczc.
Poza tym się spieszyłem.
Poza tym poszedłem po chleb.
Poza tym byłem zszokowany ty, że jest taaaak ciepło.
Poza tym Bryson znowu jest świetny.
Poza tym dużo zajęć.
Poza tym Miami wyglądają jak starzy dobrzy wyjadacze. Tak dobrze się znają, tak dobrze grają wspólnie, tak dobrze wykonują pewne zadania na pamięć, czasem bez uśmiechu, ale maszyna gra. I to z Chicago. Zimowym Chicago (foto!).

a tymczasem w Chicago
Ale ale Chicago potem okazało się wściekłym bykiem (znowu) i pchnęli ich w dogrywce. Wcale nie są na straconej pozycji w play-off?
***
Jakieś kontrowersje w meczu Houston-Portland, ale nie uważałem. Niespecjalnie z tym sezonie ich lubię widzieć. Mimo brody Hardena (41 pkt). Oczywiście minuta do końca i się rozemocjonowali. A Brook  Lopez wcale nie był gorszy od Howarda. I znowu dogrywka!
Portland w ostatniej akcji nie trafili 3 x 3 z rzędu i było 118-113.
***
Telefon do ryanair.
Nagrywanie gitar — Juliusz rulez.
Loty, loty.
Późno spać pod lżejszym kocem.

Billy Ze Kick et les Gamins en Folie
11 marca, wtorek

Odcinek z pracą domową

My drogi i Miłościwie Nam Panująca późno z zajawką na mieszkanie.

Jeszcze nie jestem przyzwyczajony, że lot klepnięty (urlop do wzięcia?).
Żałuję, że dzisiaj nie wziąłem tej książki Billa Brysona. W domu: Krótka historia rzeczy codziennego użytku, którą od Ciebie dostałem, bo ona świetnie się zaczyna.
W wyniku natłoku zadań, słucham mniej uważnie, nawet rondo-palmą ledwo.
***
Miami nie zachwyca ostatnio, również wobec Wizz (Gortat nie trafił 3 x spod kosza). Jakoś tam szło, ale 99-90. Gortat 7/15, 14 pkt, 18 zb. (9 w ataku), no i Drew Gooden (hallo Kwiatkowski?) 7/12, 15 pkt.
***
PJ Tucker walnął Griffina pięścią (w twarz?! w twarz?!) i wyleciał z boiska, a Suns przegrali 112-105.
***
Pożegnanie z kasetami:
Jesus Lizard — Goat (1991) — to będzie na park, jeszcze nie wiem.
Pixies — Doolittle (1989) — jednak nie mogę znieść po latach. Tych wrzasków i sopranów. Nie to co Breeders po całości.
Whigfield (1995) — ulubiona disco z dawnych czasów. Te 5 wybranych piosenek bardzo dobrze. A zaraz na drugiej stronie:
Billy Ze Kick et les Gamins en Folie (1993) — szalooone. A jak miło się tego słucha. Kompletnie zapomniałem.
Helmet — Aftertaste (1997) — słabo to miałem przegrane, żeby mi bardzo podobało, podobnie jak:
Jesus Lizard — Blue (1998) — będę musiał odświeżyć na lepszym.
Jesus Lizard — Shot (1996) — już napisałem na plus.
I kaseta niespodzianka, którą nagrywałem z Radio Afera (czasem nie łapało fali, czasem szumi), a na niej rzeczy, które łykałem, kiedy jeszcze brałem mp3 od Jaśka:
Whipping Boy, Blackhole (hardcore), Machine Head, Prodigy, Sweet 75, Live, Agent Provocateur i inne jakieś tam mocarze. Dużo osłuchane.
***
wbk — dolary
park — zimno
robię — Piero
Głowacki — felietony — fantastyczne
dEUS — In A Bar Under The Sea (
1996) — oryginalna kaseta zespołu, który odkryłem dla nas, zaskakująco ładna, bogata, spokojna, artystyczna jakby
wracam — zjazd do snu


piątek, 18 kwietnia 2014

Odcinek z osadnikami



8 marca, sobota

Odcinek z dniem kobiet

My drogi i Miłościwie Nam Panująca świętujemy już od rana.

John Barry — The Ipcress File (1965) — tak, oczywiście, że już była. Winyl gdzieś się skojarzy za horyzontem. Harry Saltzman na chwilę przed sukcesami 007. Nieśmiertelny Michael Caine. Świetnie nakreślony i zagrany bohater, genialna muzyka, powolność i napięcie "Quiller Memorandum" (dla niektórych to już jest wina) (podobne motywy fabularne -> tortury), kapitalne relacje między postaciami tego szpiegowskiego mini-dramatu.
Ja już chyba raz to wspominałem — relacja damsko-męska z tego filmu — fantastyczny wizerunek.
***
Wstawanie tym razem wspólne, gdyż zabawiłem wczoraj. I od razu dzień kobiet.
Jemy resztki lodówkowe (nieprzebite jajko na twardo, jajecznica).
Przy kawie kończę swoje niedoróbki, ale też ciągnę w szale pozostałe części trylogii Leightona  ("Billion Dollar Brain" właściwie nigdy nie obejrzeliśmy po ludzku do końca) oraz zaległy "High Road to China", a także najlepszy mecz Gortata — to będzie trwało wieki. No i jeszcze "Luwr" z serii "Arcydzieła malarstwa". Ten mnie trochę rozczarował, nie nawet, że mało opisu, dzieł mają zatrzęsienie, lecz reprodukcje są strasznie wyblakłe, więc nawet te stare stare obrazy nie wyglądają w rzeczywistości tak źle i mało kolorowo jak w książce.
***
Słońce (rano nie warto się ślepić w lapsa), ciepło na dworze (potem zdjąłem nawet czapeczkę), rynek, ryby, mielone, sernik — spotkanie rodzinne o grach — goździki, warzywa i owoce, toaletowy ser, margaryna i wędlina. Tośmy wszystko zanieśli.
***
Dobre światło — historia sztuki na start.
Pieczony pstrąg z serem gorgonzola — 1000 filmów kawałek, ha, te fragmenty/filmy to nawet znam ("moje" lata 1969). Koniec światła.


9 marca, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mamy wyjścia a wyjścia.

No, osadnicy byli, a myśmy po wielu piwach wrócili do domu.
Grać! Grać! Grać!



czwartek, 17 kwietnia 2014

Odcinek z rakietami/wystrzałami/nieprzyzwoitymi okładkami



6 marca, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca widzimy się w domu.

Człowiek się wyspał (po ludzku o 22:30), więc jakby od razu lepiej — po wczorajszym wieczorze, też ma znaczenie — nawet jeżeli jest sie w trakcie czytania o przesłuchaniach i zsyłce Oberiutów (LnŚ). Z tą liryką i analizą to się męczę (ale obowiązkowo od deski), więc fragmenty prozą są jak wytchnienie.
Najlepszy był ten o lokalnym Petersburgu po rewolucji i przeniesieniu stolicy.
***
Z tego wszystkiego nawet nie wiem, jaki był wynik meczu: wczoraj zabawne były zajawki rondo-palmą.
***
Wizards-Jazz. Kwiatkowski śmieje się z Drew Goodena (wrócił do ligi), ale on dobrą brodę ma. I rzucił punkty. Wizz się nie zmieniają, łatwo uzyskują prowadzenie, po czym łatwo je tracą poprzez niepilnowanie strzelców za 3 i głupie straty pod koszem przeciwnika. Ale ponieważ to Utah, to chwilowo są 10 do przodu. No ale poszło stosunkowo łatwo: 104-91. 7/11 na 16 pkt., 9 zb., 4 as. Drew zaś 6/7 na 12 pkt., 3 zb., 2 as.
***
Do płyty zbierającej należy dołożyć "Swellę", zeszłe rano nawet ją sobie nuciłem.
***
"Trener wschodu powiedział jeszcze, że stroje jego zawodników można kupić na każdym bazarze. Ja się pytam, co z prawami autorskimi!!!" (Lanfaust, szostygracz.pl)
***
Cressida — Trapped in Time  The Lost Tapes (1969) — miało być kingcrimsonpodobne, ale jednak rozczarowanie w stylu typowych lat 60/70. Może inny album?
***
Hoover — The Lurid Traversal of Route 7 (1994) — wiedziałem, że to będzie dobry wybór. Nie wiem czemu leżą mi bardziej niż Rodan. Mimo dużej ilości sopranów. 
Shot (1996) Jesus Lizard okazał się bardzo nowoczesny (choć prosty) w nowych czasach. Głównie chyba ze względu na jednolitą techniczną perkusję i jej brzmienie. Ach, kaseta Hoover, to teraz rozumiem, czemu było więcej basów. Lata mijają, a ja wciąż bardziej pamiętam okładkę kasety, listopadowe sobotnie zakupy spożywcze, las koło niż układ mieszkania na Dębcu i inne okoliczności, w sumie czemu nie. Kasety zostają z ludźmi na zawsze.
***
Hoover — Hoover (1997) — ciekawe, czemu już tak dobrze nie wyszło.
***
Ha, wychodzi na to, że moja pierwsza ogólna wiedza na temat rzewnego Barry'ego pochodzi ze składaka "John Barry Loneliness Of Autumn" = pełna kaseta. Leandro Barbosa złamał rękę, a szkoda, bo Suns, bo on ma jeden z najciekawszych ruchów w bieganiu. No i wreszcie, wraz z odpowiednim wydrukiem 12 arkuszy tekstu mogę się zabierać za porządki w plikach/płytach Barry'ego, ot co. "Stringbeat" już wykupili.
***
Setting The Woods On Fire (2009) trochę mnie rozczarowało. To że winyl i to że Chris Crisci to naprawdę ok, ale zachowawczość perkusji w "You Started The Fire I Was Burnt Alive" nagrywanej na konsolecie pana Ryśka jest tak wstydliwa (weź tę blaszkę + syntetyczny kociołek/przejściówka), w gitarach czasem więcej grunge-punka niż emo, a prócz niedostatków wokalnych całość nie jest jakaś taka przejmująca. Owszem, naparzają ja trzeba, ale nie ma "moich" melodii.
***
Po przekąsce przepalam. Acha, jest nowy gość w ramówce domowej: bitwa o dom — oglądasz całkiem zajęcie.
***
Chybaśmy rudego ze dwa razy obejrzeli, bo tak wypadło, a scenarzyści kręcą, ale coś tam się dzieje.


7 marca, piątek

Odcinek z prawie tańcami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca śmy mieli wieczorne niezaplanowane wyjście.

Znowu 0 stopni. Dobrze mi idzie czytanie. Mam wrażenie, że Miami i Spurs to "stare" drużyny, które gorzej sobie radzą z młodymi, rozbieganymi graczami. Tyle, że ich rywalizacja jest jakby klasykiem, to w końcu oni występują w tych finałach, a nie młodziaki, więc tamci — mimo że teoretycznie lepsi — muszą się jeszcze trochę nauczyć. Z kolei bezpośrednia rywalizacja zawsze przypomina fale dużych przewag, a mecze nie są na styku, tylko jakby jedna drużyna wygrywała przez totalną dominację, co przy pewnej dyspozycji dnia nie jest już do zniwelowania. Zobaczymy. Spurs idzie wszystko, 37-22 po I kwarcie, 66%. Zasadniczo do końca meczu daleko, wszyscy się zmęczą, nie będą trafiać. Miami jeszcze nie przegrało. Zaczynają się problemy z faulami. 62-51 po II kwarcie. Kilka gwizdków przychylnych dla Spurs, ale Miami dochodzi. Ciekawe, że od III kwarty nie widać wyniku. Ale co za mecz. 82-74. Miami się zgrzali, 7 strat w IV kwarcie, Spurs odjechali na 15 pkt (ale mniej uważałem), nie poszło. W końcówce rozjebali ich na 111-87.
***
Wciąż nie uważam, ale Suns doszli OKC i już mi mignęło, że rekord i najlepszy mecz. Potem posłucham. Niesamowite jest to, że Phoenix wyglądają na niebojących się nikogo. Tacy GSW z zeszłego roku. Końcówka III kwarty była łał. I koniec meczy też kłejzi. 128-122. They mighty, they powerfull.
***
Aż niemal do końca roboty się zrobiło, wysyłam-przesyłam-dostaję. Jeden warning z tekstem, który doczytam w weekend. Kwiatkowski się emocjonował meczem mocno aż + diagnoza zNYKa o polskiej piłce. Wszystko owocnie, gdyby nie to zmęczenie potem tygodniem i dniem pracy.
***
Fragmenty o Igorze i Skrawku to sam smaczek w książce. Kawa, kanapka, 2 x Where is Jerry z występu (źle plik przyciąłem) i z powrotem. Niesamowite odkrycie kasetowe!
Cell — Slo-Blo (1993) — ależ oni świetnie grali! A jak to znam na pamięć! A jednak amerykanie  dobrze się nagrywali.
Ożywiłem się dopiero na koszu (bieganie i skakanie), 4/5 dostaliśmy w dupę, odkuliśmy się w drugiej połowie. Udawało mi się pobiegać i kilka (dosłownie) razy trafić. Ciekawe, czy jak będę miał szkła, to będę lepiej widział/trafiał.
***
Się dziewczyny nie zorganizowały, ale było piwo, był hamburger przed północą, było też dramatycznie zimno wietrznie przejmująco i potwornie chciało się sikać na nawrocie.
Już musiało być bardzo późno, ale piątek jest piątek. Ty śpisz, ja film, rum, nachosy, się wciągnąłem znakomicie i skończyłem chyba o 3:30, co mi się nie zdarzyło het het.




środa, 16 kwietnia 2014

Odcinek z kinem!



4 marca, wtorek

Odcinek ze Stogami i śledzikiem na słodko

My drogi i Miłościwie Nam Panująca wieczorem staramy się leżakować (i nie wojna).

Dzisiaj 0 stopni. Memphis są lepsi, ale wygląda, że Wizz nie składają broni jeszcze. Gortat w miarę skutecznie, Marc Gasol oczywiście lepszy, ale tylko 5 w plecy po II kwartach. Szczególnie dwa runy po 9-0 Memphis były zabójcze i z trudem uzyskiwany remis był trwoniony w trymiga, więc po III kwartach zrobiło się -15. Obrona była jakaś słaba i nieogarnięta, bo jeżeli Kosta wjeżdża na luzaku pod kosz? I Wizz nawet pozwolili "odbudować się" Prince'owi (rekord sezonu 19 pkt). Emocjonujące ostatnie 2 minuty, ale znowu za późno te trójki i bez sensu gonienie.
Marc Gasol 4-10, 7 zb., 8 as., 10 pkt
Marcin Gortat 7-12, 8 zb., 3 as., 16 pkt
***
Pożegnanie z kasetami:
The best of Vaya con Dios — dwa przeboje, nie takie straszne.
Radiohead — Pablo Honey (1993) — potencjał jest, zwłaszcza że z tej nienajlepszej realizacji przebijają się żywiołowe i głośne gitary. Bardziej ku pamięci występ na molo w Sopocie.
Clannad — Banba (1994) — bez historii ponownie, ale nie szkodzi na uszy.
Fugazi — Steady Diet for Nothing (1991) — zbyt dobrze osłuchane, bym się zachwycał, ale realizacja całkiem porządna, nie zestarzała się, ewidentny brak głosu i melodyjności w wokalu, ale przyjemne wrażenie pozostaje.
***
kurwa zacięło mi internet i wjebało plika. A miał być ostatni na tej liście. No nic, czekamy.
***
LeBron 61.
Posłuchałem potem, bo to jednak jest wynik.
61 punktów, 22/33 z gry, 8/10 za trzy, 7 zbiórek i 5 asyst w 41 minut.
***
"Jutro idziemy do kina".
***
Zaliczam sklep, przy okazji bank/dowód/lokata na zaś, park na szaro dzisiaj, dobrze, że wróciły stare wiedźmy — przyjemniej. Na Stogach się leniłem i nic na półkach nie umieściłem. Z okazji śledzika zżarłem całą miskę czipsów i innych słodyczy.
***
Trochę jeszcze nerwu, że muszę jutro zdążyć z tą rezerwacją i do snu, do snu.


5 marca, środa

My drogi i Miłościwie Nam Panująca byliśmy w kinie i na meksykańskim żarle.

W szalonej środzie jedynie Bruksela i Dusseldorf, ale już są niezłe ceny na Grecję/Włochy na maj. Może w przyszłym roku. Może kiedyś.
Przeszedłem piechotą, troche tlenu. Jesus Lizard i Thing na kasecie. Polacy robią zakupy na wypadek III wojny.
***
Na początku Houston trafiło 9/10 rzutów i prowadziło sporo, ale kontrataki Miami są świetne i widowiskowe. Niemal remis w połowie.
Ale ofensywny atak Houston 15-4 w III kwarcie był imponujący. Z kolei powroty, jakie notuje ławka Heat są skuteczne = ładny mecz. Przy 106-103 LeBron nie trafił za 3 broniony przez Howarda i już.
***
No, udało się. Witamy na pokładzie:
021 Casino Royale (2006) Blue-ray 35.0 GB
***
Warriors w Indianie. Nie będzie powtórki z zeszłych play-offów, to już wiemy (nie ma elementu zaskoczenia). Bardziej ciekawostką jest, że O'Neal zdaje się bardziej przydatnym graczem niż Igoudala — to już nie jest ten chłopak. Jermaine O'Neal oraz Marc Jackson w Indianie — podróż sentymentalna, pokazywali stare fragmenty. Rozproszyłem się i ledwo docierało do mnie, że Indiana wciąż goni GSW — znaczy się tamci wciąż mają na nich patent. 
(John Barry — Stringbeat, Płyta winylowa na gigancię 27,99 zł)
(no ale to są wczesne, big-beatowe nagrania, mam na kasecie parę, i to tych lepszych)
Następnie Indiana zrobiła 12-0 i zrobiło się 94-94 = ładny mecz. 10 s przed końcem trafił Clay, a już 0,6 s nie trafił George i git.
***
No to jeszcze Clippers-Suns, bo lubię ładnie grające drużyny (a Spurs maja brzydkie koszulki). No a Suns są pasjonujący. Czasem bardziej niż Clippers. No wiadomo: gonili. Nie dali rady: 96-104.
***
Twój wiersz:
 
mexico nas nie ominie!
możemy pójść po kinie
***
Blitzen Trapper — VII (2013) — zaskakująco przyzwoite po latach. Ciekawe, do słuchania, pogodne.
***
Napięcie jest, ale jakby ciut mniejsze.
***

Oczywiście, że zdążyłem, zjadłem kostkę piernikową, Non-stop (2014) okazał się całkiem emocjonujący, aczkolwiek słabych momentów też nie brakowało. Ale tak dawno nie byłem w kinie, że sama radość.
Pokontynuowaliśmy ją w jadłodalni meksykańskiej: quesadilla oraz żeberka po amerykańsku, dwa piwa i obżarliśmy się w sam raz. Ty nawet bardziej. Aż do południa dnia następnego. Kopacze sobie zaczęli pykać w gałę (pols-ka! du du du!), my zaś wykończeni jedzeniem udaliśmy się niemal od razu spać. Taki wieczór wyjściowy.



wtorek, 15 kwietnia 2014

Odcinek z marmurowym jajem



2 marca, niedziela

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mieliśmy wyjazdową niedzielę.

Rano wstaję, nie ma! Ruscy wyłączyli prąd? Grzeję w czajniku na gazie.
***
Ariza 6/6 za 3 w I kwarcie (24 pkt) 41-28, grał Drew Gooden (nowy w Wizz). Ale to nie był dobry mecz Wizz (przegląd), co prawda 62-72 po II kwarcie, ale dać sobie tyle rzucić? W połowie meczu uhonorowali Iversona. Larry Brown się pokazał via telebim (wzruszające to było) (po co to oglądałem?) Julius i Moses też byli, Allen wszystkich kochał (najwyraźniej tego mu teraz brakuje: po pieniądzach i koszykówce). 103-122. Gortat 13 pkt (6/9), 14 zb., 2 bloki, Ariza 40 pkt, Wall +30 w plusominusach. Michael Carter-Williams miał słabą skuteczność.
***
Rarytasów nie było, zdążyłem się rozpisać i przejrzeć — śniadanie. Spożywamy kawę, w końcu ruszam porządnie z dużą przeglądową książką o sztuce. Na kredytkarcie jakieś dziwne saldo. Trochę straszne nagłówki na www. Nie czytam.
***
Jedziemy do Gdańska po prezent — udało się. Potem spacer (zimno), kościół św. Katarzyny, ciasto i na wro. Skoki, Stoch pierwszy (z bólem), z zaskoczenia obiad dwudaniowy, kawa, deser — jak typowa niedzielna rozrywka. I wracamy do domu, starczy już tego pobytu poza. Drobne zakupy pod domem. Coca-cola. Pierścionek powiedział, że jestem zestresowany. To nie mija nawet z niedzielnym meczem o przyzwoitej porze.
***
"Zaraz wracam" Orzecha, którą słyszeliśmy dzisiaj w aucie była bardzo ciekawa muzycznie. Znaleźć setlistę.

PONTIAK „ghosts”
X AMBASSADORS „giants”
X AMBASSADORS “unsteady”
DUM DUM GIRLS “Rimbuad eyes”
ANDREW RIPP “won’t let go”
IAMAMIWHOAMI “fountain”
INARA GEORGE “mistress”
FAREWELL DEAR GHOST “cool blood”
FAREWELL DEAR GHOST “fire”
THE BOMBAY ROYALE “Bobbywood”
THE BOMBAY ROYALE “phone baje na”
THE SMITHS “half a person”
THE SMITHS “please,please,please let me get what I want”
RACHEL SERMANNI “lay-oh”
X AMBASSADORS “the business”
CRYSTAL CASTLES “not in love”(feat. Robert Smith)
TONI BRAXTON “un-break my heart”
BLACK LABEL SOCIETY “my dying time”
VANCOUVER SLEEP CLINIC “collapse”
VANCE JOY “riptide”WHO IS ZOE? “London is calling”
WHO IS ZOE? “flight”
WE HAVE BAND “tired of running”
ciekawe, co to było to ciekawe.
***
Pontiak — Innocence (2014)
początek oszałamia werwem i realizacją. W środku jest różnie, ale to znakomite znalezisko.
***
Joakim Noah jest rozgrywającym (!), ma już 10 asyst, Chicago prowadzili z NY już 27, ale tamci doszli do 9 - niezwykłe, jak na nich.


3 marca, poniedziałek

Odcinek z nagrywaniem akustyków

My drogi i Miłościwie Nam Panująca oswajamy się z sytuacją po wizytach dwóch.

Trochę słabo spałem (Krym/mikrofon, ale bardziej Krym = zbyt bliskie skojarzenia z dyktatem monachijskim/anschlussem). Jak rano zajrzałem, to już widać, że dokonało się. Co tam teraz to rozdanie oskarów.
***
Raptorsi wygrali z GSW 104-98, co wynik Wizz stawia teraz w nienajgorszym świetle. Sama końcóweczka była na styku.
***
Spurs twardo i rozsądnie ograli Dallas, ale też było niemal do końca.
***
rondo-palmą:
"wladimir putin ma wysoką efektywność ofensywną, natomiast konferencja zachodnia zaskakująco słabą obronę"
"zdaje się, że nie ma pomysłu na grę i nie ma jednego trenera"
"myślisz, że nasz sojusz będzie walczył za białystok?"
***
No i debile pobili się wczoraj znów, więc nie widzę, żebym kiedykolwiek miał pójść ma mecz ligowy tutaj.
***
Rodan — Rusty (1994) — tak w nastroju dnia.
***
John Barry
The Deep (1977, 2010) jednak mnie bardziej uspokaja.
***
Aż zrobiłem sobie lenistwo w terminie lanczowym. 007 nie wchodziło, ale wyglądało, szczególnie przy zasłoniętych wertikalach.
***
Piwo kupione, mikrofon nie działa, Ty wybywasz z domu, a chłopaki o czasie. Bez interakcji, bo byłem zajęty nagrywaniem. Akustyki nagrały się dobrze, nawet z chrząknięciami i mruczeniem. Chyba będzie to ładne. Na razie jest za bardzo akustyczne, ale tym może zajmiemy się potem.
***
Po dwóch piwach, nieutulony w niepokoju o przyszłość naszego świata, pożarłem przed snem cały chleb co został, w ramach kanapek i poszedłem spać, mając nadzieję, że skoro już tak późno, to zasnę.



poniedziałek, 14 kwietnia 2014

Odcinek z nie do końca miesięcznicą



28 lutego, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca w piątkowy wieczór z piwem i żel-Pittem (i Wałęsą).

Tak, już od początku widać, że Toronto jest mądrzejszą drużyną, zaczęli 7-0, a Gortat z Valanciunasem nie trafił pierwszych 3 rzutów, to by było tyle w kwestii dominacji. Na szczęście nie położyli się. Miller pograł, Wall trafiał, zaczęła się walka na kilka techników, widać było, że to ciut ważniejszy mecz. 54-57 po I połowie. Szybko słucham, bo mi się spieszyło. No no, dawno nie widziany dunk Gortata. 4 minuty przed końcem III kwarty było 12 pkt przewagi dla Wizz, ale Raptors wracają. Ciekawe jak będzie. 102-102 na 1,21 przed końcem. 5 s — trener rozrysował, Gortat trafił z faulem. Wolnego już nie trafił. Potem, uff, na 5 s przed końcem zebrał na atakowanej i trafił. Lowry nie trafił i dogrywka! Gortat dał się zablokować, 110-106. Atmosfera. Vasquez dzisiaj trafiał. Wow, ale końcówka. Remis na 114-114. Ostatnie 5 s wstaję z krzesła i oglądam na stojąco. No ej, druga dogrywka?! Co tam się działo: straty, przechwyty, niepotrzebne dobitki. Szczęśliwie Gortat trafił dwa wolne (on nie jest w tym mocny). Była strasznie emocjonująca akcja (foto Gortat), ale po czasie i jest 3 dogrywka! Jak już za faule było wyautowanych 3 zawodników Toronto + nie grał Terrence 51 pkt Ross, to mogło się już wydawać, że Wizz mogą wygrać. Na 56 s przed końcem Gortat też złapał 6 faul. Ale miał mega mecz: mam na to foto. Uff: 129-134 wygrali na wyjeździe.
50:48 minut; 12/23 z pola; 7/11 wolne; +1; 12 zb. (7 w ataku); 6 fauli; 4 bloki; 31 punktów — rekord kariery.
***
Miami u siebie z NYK. Tak z ciekawości. LeBron i J.R. Smith w maskach. Biegają i się ścigają. Carmelo żartuje z chłopakami z Miami, też tak by chciał. Oczywiście mecz był popisem strzeleckim Wade'a, MeBrona i chłopaków. Mecz się po prostu skończył w III kwarcie.


***
Ha! Kiedy człek już zna The Cheerful Insanity Of Giles, Giles & Fripp (1968) to The Brondesbury Tapes już nie są takim zaskoczeniem, jedno przed/wtórką. Ale psychodeliczny klimat Londynu tamtych czasów (patrzaj Syda z Floydami) musiał być niesamowity. I do tego pajączki na gitarze klasycznej potem tworzące nową muzykę art w wykonaniu King Crimson. Przypominam sobie dzisiaj tę krótką książeczkę. (aż jestem oburzony, że wczesnym płytom poświęcono raptem 2 strony).
Bo na przykład jedna piosenka z "Islands" ma melodię z "Why Don't You Just Drop In" jak nic. Podobnie "I Talk To The Wind" jest ewidentnie TĄ piosenką. Gdzieś słyszałem również "Passages of Time".
***
Wpisany za cały luty, miałem jeszcze coś podziarać, ale 12 arkuszy o Barrym ma jakby za dużo stron, więc zacząłem to edytować — fajna zabawa. W ogóle po 16 czas strasznie szybko minął (nie żebym chciał tak pracować, ale jak nie ma luda jest taki spokój!)
***
Pętelka po ciemku od kościoła zrobiona (usunęli płot) i gramy w kosza 7/7. No, zmiany były — mniej biegania, ale bardziej intensywne. Nawet ze 3 trafiłem ciekawe, głównie przepychałem się i symulowałem grę w ataku. Dobra wataha.
***


Killing Them Softly (2012) — kryminal z Pittem w ogóle nie wyglądał. To znaczy się było staroświeckie kino, z brzydkimi aktorami, gdzie więcej gadano niż strzelano. Toczyło się wolno (no właśnie takie coś bardziej dla mnie), cała ta gangsterka była rozmemłana (Gandolfini!) i antybohaterska, celowo skonfrontowana z kryzysem Ameryki jako takiej. Powiedzmy, że była to jakaś krytyka systemu, mi zaś pasował ten nastrój pesymizmu, zniszczenia, starości, bez koloryzowania (ok, fury wypasione), film taki w kontrze do współcześnie musiejącego się dobrze sprzedać szybkomontażowego sensacyjniaka. Ustawił bym go obok bajkowej story "London Boulevard" (przeczucie nieuniknionej porażki/beznadzieji), rzucające się w oczy (prócz porowatej twarzy Raya Liotty) zdjęcia przedmieść jakby wyjętych z lat 70 w czasach Obamy (+ dobrze jest pomylić Chicago z Detroit) (a Osamę z Hussainem). 


Zimne piwo pyszne. Do tego jeszcze odcinek z rudym, ale scenarzyści rozpaczliwie chwytają się nieprawdopodobnych motywów by przedłużyć opowieść, a nie wyjawić wątków za wcześnie. Słowem: czwarty na minus.
Do snu 1:25.


1 marca, sobota

Odcinek z "co chcesz ze sklepu"

My drogi i Miłościwie Nam Panująca trenujemy mambo do samby

Zasadniczo nie wyszło na złe, ale ten dziad mnie obudził z rana, co mnie wyrwało ze snu i nieco zdenerwowało. W końcu to 7 z minutami była. Poszedłem na net itepe. OKC wygrało se z Memphis (starszy kolega Mike Miller porzucał sporo trójek). Zająłem się King Kongiem Deluxe, ale chyba nawet bardziej porwały mnie nowe filmy, zatem na pokładzie "American Hustle" i kolejny fantastyczny film z Jasonem Stathamem oraz duży Arabian Nights (1942) — rozpoetyzowałem się, więc do rogala/chleba/piekarni/śniadania stanąłem pełen werwy.
***
Przeniosła się ona na 20-minutową podróż na Stogi (tak jakoś wyszło), tyle że sikać się chciało sporo. Outlet bezpiecznie, bardzo szybkie zakupy butów, nie narobiliśmy sobie z matką wstydu, pani była uprzejma, a sklepy wciąż są ładne i kuszą aksamitnymi spodniami, kolorowymi garniturami i butami. Ale byłem dzielny. Teraz na co innego wydaję pieniądze.
***
Zatem symulacja spaceru, w dół do zbiornika retencyjnego — ależ tam się pozmieniało! wybudowali drogę, asfalt, rondo, nowe bloki, wyczyścili brzegi strumieni, uregulowali je, podobnie zrobili z tym czarownym w czarownej dolince, co aż tak bardzo mi się nie podoba, bo połączono to z poszerzeniem i uregulowaniem ścieżki, ale grunt, że tereny zielone jakoś się ostały. Zatem niezwykłe to bliskie mi miejsce wciąż jest i choć było przenikliwie zimno, szaro (i sikać) to mile wspominam. Reszta transferu do Gdańska, a potem do domu bez historii i zameldowałem się na drugie śniadanie i książkę.
***
W okresie obiednim i po (schab w sosie strogonow) ze świetnie pasującym fałszywym winem byłem nieco śnięty i otumaniony (za mało snu/niezdrowe emocje związane z jazdą wciąż/zakupy — taki z tego martwy ciąg wyszedł) za dużo czytania nie było, tak jak za dużo nie było światła dziennego. Odnalazłem się na wczorajszym filmie (chwyć klatkę jest), po czym wsiąkłem w wyszukiwanie skarbów, co mnie skutecznie pobudziło.
A zatem, jest niemal wszystko co sobie mógłbym wymarzyć, tyle że w większości za duże pieniądze (od 70 wzwyż). Tymczasem dowiedziałem się, że Pontiak wydał nową płytę, singel Black Keys/Stooges ładnie pomarańczowo wygląda, coś tam się zaciąga.
***
Trenujemy sambę. Potem okazało się, że to kroki do mambo, ale mamy nagrania bossanovy/samby i do tychże szybko przebieramy nóżkami, nawet się zmęczyły.
***
Będzie wojna? (niedobrze)
***



niedziela, 13 kwietnia 2014

Trade Deadline (2014) (film taki)


Do Indiany: Evan Turner do Philadelphii: Danny Granger
To była największa niespodziewanka. Przyzwoitość mówi, że powinni mu pozwolić pograć do mistrzostwa. Przez fakt, że byłem w okresie przedkomputerowym nba, to w ogóle nie widziałem jak gra, jeno czytałem w MVP. Teraz historią będzie, gdzie wyląduje. I czy Larry Bird nie popsuł atmosfery w zespole.

Do Golden State: Steve Blake do LA Lakers: Kent Bazemore
Wzbudzający moją niekłamaną sympatię Steve już był w poprzednim odcinku.

Do Cleveland: Spencer Hawes do Philadelphii: Earl Clark
Wysoki biały brodacz umiejący rzucać za 3. Krótkie historie z Sacramento, 76ers. Jest jeszcze szansa, że pogra chwilę.

Do Charlotte: Gary Neal, Luke Ridnour do Milwaukee: Ramon Sessions
Neal, jeden z małych bohaterów finałów 2013, który zgubił się w Bucks, oraz Ridnour, biały, który potrafi rozgrywać dla tych powodów warto by jeszcze pograli.

Do Washington: Andre Miller do Denver: Jan Vesely do Philadelphii: Eric Maynor
No brawo, wreszcie przyzwoity nowy kolega Gortata. Szkoda, że marnował się odsunięty od drużyny. Żelazny weteran, ktoś, w przyzwoitym w porównaniu ze mną wieku.

Do Brooklynu: Marcus Thornton do Sacramento: Jason Terry, Reggie Evans
Okazało się, że Reggie był kiedyś młody. Terry'emu pozostaje fakt, że jednak ma mistrzostwo. Bye, bye.

 
Do Denver: Aaron Brooks do Houston: Jordan Hamilton
Koszykarz o twarzy dziecka, czy to on uczestniczył w historycznym rajdzie Houston?

Do Atlanty: Antawn Jamison (z LAC)
Superstrzelec, z którego już nic nie zostało. Nie miałem okazji oglądać w ekipie z Arenasem. W każdym kolejnym klubie coraz mniejsza rola szczególnie ten mało udany epizod jako wsparcie dla Lebrona w Cavs.


Do Toronto: Nando DeColo Do San Antonio: Austin Daye
Nando w masce o tym wspominałem. Obecnie Kwiatkowski z Antonim prorokują, że Popovic zrobi z Daye'a koszykarza.

Do Philadelphii: Byron Mullens (z LAC)
Obiekt kpin tak, broda jest, zdjęcia w kolorowych koszulkach jest, rzut niby jest, kariera zaraz się skończy. To (i kilka innych historii) warto mieć na uwadze, kiedy ocenia się karierę Gortata w nba. To przecież tylko zmiennik Howarda był.


 
 
 
 
 
 
 
Do Sacramento: Roger Mason Jr. (z Miami)
Trochę pozwiedzał, zdziwiony byłem, że po efektownych występach w San Antonio (pewnie dawno temu to było) nie wyrósł z niego koszykarz na stałe.


Glen "Big Baby" Davies wspomnienie z mistrzowskich Celtics, potem jeszcze wspaniała story z Nate'em, później już transfer do Orlando, obecnie LAC (wspominałem) (za dużo je) (też wspomniałem).