9 marca, sobota
My drogi i Miłościwie Nam Panująca zajęliśmy się tyloma różnościami, że dzień minął. Udanie. Rzecz jasna.
Zaczęliśmy dość nieortodoksyjnie — od budzika. Ten nas w końcu zerwał. W końcu. Pognieciona. Ano właśnie — yło uciekanie przed światłem słonecznym, stąd znalazłem się po drugiej stronie łóżka. Wyskok po karkówkę. Jedziemy.
I wtedy na Focha odkryłem, że chyba miałem trochę racji w tej zagadce — o przy sprzyjających okolicznościach z tej jedynki można wystartować i robić ewolucje. Ewolucje były nieudane, ale przynajmniej jest nauczka. No to już nie jechaliśmy z wro (auto ubezpieczone) na placyk ani tym bardziej nad morze (bo wiało zimą), tylko do domu.
Jemy, pracujemy, pijemy zaległą obiecaną konieczną kawę. Udanie. Jakąś parówkę machnąłem, potem przeniosłem stanowisko, zobaczyłem krótko jak Vince rzuca, ale Durant rzuca jeszcze bardziej.
Wizyta P i muzea literackie w Polsce. Dobry był czas i miejsce i ciemno w pokoju, więc Sinister (2012) dorobiłem i się postraszyłem. Szczególnie na słuchawkach jest fajnie. Straszyło w tych momentach, kiedy miało straszyć. Nie muszę wspominać, że wersja była śliczna. Najlepiej straszą te z opętaniem, więc tak trafiło na mnie w tym przypadku. Bardzo zadowolony byłem w tego seansu. Udaliśmy się na wieczorne kolacje i literaki. Z budzikiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz