poniedziałek, 11 lipca 2011

Urugwaj-Chile 1-1


czwartek, 7 lipca
Pierwsze dni lipca są w tym roku wspaniale się powielają. Dzisiaj miałem wychodne. Ponieważ to było później, udało mi się nagrać cosmic space. Trochę mało przestrzennie. Się stresowałem, w końcu to guru, a i miejsce dla mnie nienawykłe (tekstylia). Szczęśliwie doszliśmy do porozumienia, jak sądzę, obyło się bez niepotrzebnych przepychanek dotyczących zawartości i ewentualnej korekcji (miałem już przygotowany zestaw argumentów). Podsumowując: broda — jest; ubiór miejski jest; plecak jest; przekonanie o outside'owości działań jest; chęć wychynięcia jest (kto by się spodziewał!); pocieszanie się prywatnymi małymi chwilami absolutu jest; poczucie humoru zupełnie inne; poważka też na innym poziomie; świadomość na pewno wyższa; kontaktaż bez szaleństw; prywatna atmosfera może kiedyś; hej, podobno ktoś słyszał płytę miasta 1000 gitar!; lata robią swoje zabieram się za brzuszki. Argentyna znowu zagrała dramatycznie słabo i dużo mgły było w tv. Wróciłem na tyle, że jeszcze godzinę poskubałem space-dźwięk i obciąłem basy, ale to jeszcze nie koniec moich zabiegów.
Właśnie doszło do mnie, że mam kupę roboty materialnej teraz do zrobienia: projekt okładki, zakup dodatkowych egzemplarzy, produkcja, sito, próba mazania po papierze, klejenie ze zgięciem a muszę jeszcze robaki zrobić na sierpień.

piątek, 8 lipca
No proszę, nagle wychynęło słońce. I od razu duchota wychynęła również. I to by było na tyle, gdyż niewiele pamiętam. Chyba byłem mocno zaaferowany dźwiękami space, chyba też przeziębiałem się siedząc z samych gaciach. Ach! Po raz drugi (nieświadomie) obejrzeliśmy "Hide and seek" (2005) z Famke Janssen. No, inni też tam występowali.
***
Na noc Urugwaj-Chile i to było coś godnego. Piłkarze biegali jak króliczki z duracelami i dokładnie przypomniałem sobie, dlaczego lubię Copa America.

Z cyklu z kim gonić króliczka (Robyn Alexandra):


Brak komentarzy: