niedziela, 3 lipca
Żarcia (i picia) mamy na tydzień, więc opłacało się dźwigać. Wobec nieszczególnie zachęcającej pogody mieliśmy jedno aktywne wyjście, pozostałą część dnia poświęciłem właściwie na książkę o filmie. Nba, sezon regularny, mam już obczytane. Znakomity Roth też już poszedł. Koźlak smakuje koźlakowo. I bardzo dobrze. Łydki, cz. 2. Czyli jeszcze małe reminiscencje z imprezy.
***
Mecz był jaki był. W gruncie rzeczy rozczarował mnie Kliczko (nawet nie wiem, który to), bo na jego miejscu zmasakrowałbym tego czarnego pajaca (bez urazy), a on sobie wziął na wstrzymanie = słaby jest, tylko mocniejszych na niego nie ma.
Po pierwszym sentymentalnym szale, że Copa America wraca (wraz z redaktorem Wołkiem) (ale straaaaszny maruda), wykonawcy na razie rozczarowują, ale przynajmniej teraz mam obraz w kolorze. Pozostaje liczyć na dalszy rozwój wypadków i całkowity rozkład Argentyny.
***
"Bicz Boży" (1966) (boże, co za niekonsekwencja z tymi cudzysłowami). Uroczy rynek w Rawie Mazowieckiej przypominał nieco klimat ostatnio oglądanych przez nas włoskich filmów. Dowcip z Klossem jest bardzo na miejscu. Stanisław Milski (profesor Gąsowski). Mikulski (zawsze przystojny w mundurze) i Gajos robią swoje, Raksa ma nietypową fryzurę, ot komedyjka, ale bez żenady.
poniedziałek, 4 lipca
Bardzo nietypowo. Bo najpierw kręgle, potem sporty, a następnie film. A koźlak czeka. Ponownie wyszło na to, że pierwsza godzina na straty (mimo wygranych), bo dopiero potem nastawia mi się celownik, stylizuję sylwetkę, trzepię strike'i i mam luz w graniu.
***
"Repo Men" (2010), czyli dziś życzenie — dziś spełnienie. W końcu, ileż można oglądać starych rupieci. Są dwa dobre momenty: pomysł (tak, to nie moment) oraz zajawka skeczu Monty Pythona (szczególnie to wyszło twórcom). Trochę się akcja przedłuża, ale wobec braku jakichkolwiek oczekiwań wobec filmów po roku 2000, spokojnie od czasu do czasu mogę się wyleżakować. I oczywiście zgadzam się z komentatorem:
"jak zwykle wina baby. jakby nie mąciła Remy'emu w głowie, to chłopak by nie miał takich rozkmin, tylko dalej robił swoją robotę i by grało. Gość rozbity po operacji, pikawa mu nie podaje, a zdzira jeszcze zamki zmienia i dzieciaka buntuje. Facet musiał spać u kumpla, chodził przygaszony, kawały go nie śmieszyły, ani lap dance...nic dziwnego, że się nie mógł ogarnąć i popadł w długi chłopaczyna (Blacha86)".
Z cyklu z kim rzucić kulą (Ginger Lynn):
Żarcia (i picia) mamy na tydzień, więc opłacało się dźwigać. Wobec nieszczególnie zachęcającej pogody mieliśmy jedno aktywne wyjście, pozostałą część dnia poświęciłem właściwie na książkę o filmie. Nba, sezon regularny, mam już obczytane. Znakomity Roth też już poszedł. Koźlak smakuje koźlakowo. I bardzo dobrze. Łydki, cz. 2. Czyli jeszcze małe reminiscencje z imprezy.
***
Mecz był jaki był. W gruncie rzeczy rozczarował mnie Kliczko (nawet nie wiem, który to), bo na jego miejscu zmasakrowałbym tego czarnego pajaca (bez urazy), a on sobie wziął na wstrzymanie = słaby jest, tylko mocniejszych na niego nie ma.
Po pierwszym sentymentalnym szale, że Copa America wraca (wraz z redaktorem Wołkiem) (ale straaaaszny maruda), wykonawcy na razie rozczarowują, ale przynajmniej teraz mam obraz w kolorze. Pozostaje liczyć na dalszy rozwój wypadków i całkowity rozkład Argentyny.
***
"Bicz Boży" (1966) (boże, co za niekonsekwencja z tymi cudzysłowami). Uroczy rynek w Rawie Mazowieckiej przypominał nieco klimat ostatnio oglądanych przez nas włoskich filmów. Dowcip z Klossem jest bardzo na miejscu. Stanisław Milski (profesor Gąsowski). Mikulski (zawsze przystojny w mundurze) i Gajos robią swoje, Raksa ma nietypową fryzurę, ot komedyjka, ale bez żenady.
poniedziałek, 4 lipca
Bardzo nietypowo. Bo najpierw kręgle, potem sporty, a następnie film. A koźlak czeka. Ponownie wyszło na to, że pierwsza godzina na straty (mimo wygranych), bo dopiero potem nastawia mi się celownik, stylizuję sylwetkę, trzepię strike'i i mam luz w graniu.
***
"Repo Men" (2010), czyli dziś życzenie — dziś spełnienie. W końcu, ileż można oglądać starych rupieci. Są dwa dobre momenty: pomysł (tak, to nie moment) oraz zajawka skeczu Monty Pythona (szczególnie to wyszło twórcom). Trochę się akcja przedłuża, ale wobec braku jakichkolwiek oczekiwań wobec filmów po roku 2000, spokojnie od czasu do czasu mogę się wyleżakować. I oczywiście zgadzam się z komentatorem:
"jak zwykle wina baby. jakby nie mąciła Remy'emu w głowie, to chłopak by nie miał takich rozkmin, tylko dalej robił swoją robotę i by grało. Gość rozbity po operacji, pikawa mu nie podaje, a zdzira jeszcze zamki zmienia i dzieciaka buntuje. Facet musiał spać u kumpla, chodził przygaszony, kawały go nie śmieszyły, ani lap dance...nic dziwnego, że się nie mógł ogarnąć i popadł w długi chłopaczyna (Blacha86)".
Z cyklu z kim rzucić kulą (Ginger Lynn):
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz