sobota, 16 lipca
Nie wiem, czy to niewłaściwe wspomnienie zeszłego upalnego (nie mylić z upalonym) lata, ale tegoroczny lipiec zdaje mi się straszliwie przygnębiający. Nie żebym pamiętał lipce (nie mylić z Lipcami, dzielnicą Gdańska). Ostatni jakiś chmurny był z 8 lat temu. Wtedy też była Copa. Ba, jak sobie przypomnieć zeszłoroczną FETĘ (a ona za pasem), to piątek (występ JZTZ z różowym słonikiem) pięknie upalny, ale sobota (ponowny wypad na miasto) deszczowa i zmienna.
***
Nie ma nic lepszego na poprawę humoru, niż kupić sobie fajną rzecz za 7 zeta. Właściwie kupiłem dwie (2 x 7). Przyzwoicie błyszczące spodnie od dresu, w których będę mógł wyskoczyć pod blok, a także kusą w sam raz kurtałkę, która będzie pasowała do moich space-spodni.
***
O nieprzyzwoicie wczesnej porze wybraliśmy się na rynek naszego większego małego miasteczka. Owoców odpowiednich nie znaleźliśmy, więc zakupiliśmy rzeczy bieżące (jabłka, morele, fasolka szparagowa zielona, ogórki małosolne, pietruszka — wreszcie jakaś porządnych gabarytów, szczypiorek, bób) i zachciało nam się ryb. Padło na wielkie flądry (6 zeta/kg) oraz te no-name wędzone. Długim spacerem wałami obronnymi ruszyliśmy do domu. Brakowało tylko budki z piwem po drodze. Popsuli już oryginalnie wyglądające hale (sportowe?) koło stadionu żużlowego GKS-u. Człek nawet nie wie, co to dokładnie było. Na wysokości zajezdni tramwajowej na rozlewisku instalował się francuski teatr: miasteczko na wodzie — trzeba przyznać, że samochód, przyczepa kampingowa, sztuczne drzewo, lampy uliczne itd. wyglądały zjawiskowo nawet w świetle dnia. Wieczorem musi być ciekawie. Kajakarze przepływali między tymi instalacjami. Zakupy te, a może sam fakt kupowania ryb na rynku, jako żywo przypomniały mi o sposobie żywienia się w BCN albo Walencji — tam nawet piękniej. Może jeszcze ten duży pęczek pietruszki zamiast tego gówna dostępnego w lokalnym warzywniaczku.
***
Tym sposobem obiad zjedliśmy już ok. 12. Flądry wypatroszyłem, dodatkową zachętą do ich spożywania była obecność piasku i resztek muszelek. Przynajmniej wyglądały, jakby właśnie niedawno były wyciągnięte z morskiego dna. Usmażyły się ze wspaniałą skórką. Rewelacyjnie.
***
Mały, naprawdę mikro przypływ energii. Mały porządeczek na półeczkach dwóch (niedziałający vhs idzie do piwnicy, a do pudełka po panie pedro poszły "znalezione" prawdziwe papierowe foty: kilka starych kevinowych (Johny był kiedyś szczuplejszy jednak), kilka jeszcze z Dolnej Oruni — chata, kilka z wczesnych lat na Górnej, dwudniowa wyprawa w Tatry, i jeszcze kilka kompletnych staroci z imprezowania w Gdyni. Gdyby nie nieodpowiedniość takich zachowań, to jest okazja do sentymentalnych wzruszeń. Ach, właśnie w wyniku robotniczego sprzątania otrzymałem w spadku z setkę starych pudełek po cd. Normalne i slim. Białe, czarne, i bardzo ładne różowe lub zielone. Porysowane, zakurzone bądź całkiem normalne. Biedne pudełka. Może w mniej oficjalnym wydawnictwie użyję tych szrotów. Płyty będą mówić: jesteśmy w pudełkach, które ocalały z holokaustu. A może to po prostu moja natura śmieciarza. W końcu nie od parady miałem w pokoju na szafach 6 popsutych telewizorów, stare grindersy i inne cuda cywilizacji.
***
Bawimy się Heroes V. Wszystko w temacie jasne. Trójka to to nie jest. Teraz opakowania od sprzętu komputerowego mają ładniejszą grafikę (to nasza karta graficzna) (ciężko taką fotę pudełku zrobić). Ba, ale kiedyś mieliśmy czarno-białego neptuna, gdzie obraz był szaro-szary, a w fazach słabej dostawy prądu posiłkowaliśmy się dodatkowym stabilizatorem prądu. Doprawdy, wspaniała, ciężka maszyna wielkości taboreta. Świat jednak poszedł trochę do przodu. Żyć nie umierać.
Nie wiem, czy to niewłaściwe wspomnienie zeszłego upalnego (nie mylić z upalonym) lata, ale tegoroczny lipiec zdaje mi się straszliwie przygnębiający. Nie żebym pamiętał lipce (nie mylić z Lipcami, dzielnicą Gdańska). Ostatni jakiś chmurny był z 8 lat temu. Wtedy też była Copa. Ba, jak sobie przypomnieć zeszłoroczną FETĘ (a ona za pasem), to piątek (występ JZTZ z różowym słonikiem) pięknie upalny, ale sobota (ponowny wypad na miasto) deszczowa i zmienna.
***
Nie ma nic lepszego na poprawę humoru, niż kupić sobie fajną rzecz za 7 zeta. Właściwie kupiłem dwie (2 x 7). Przyzwoicie błyszczące spodnie od dresu, w których będę mógł wyskoczyć pod blok, a także kusą w sam raz kurtałkę, która będzie pasowała do moich space-spodni.
***
O nieprzyzwoicie wczesnej porze wybraliśmy się na rynek naszego większego małego miasteczka. Owoców odpowiednich nie znaleźliśmy, więc zakupiliśmy rzeczy bieżące (jabłka, morele, fasolka szparagowa zielona, ogórki małosolne, pietruszka — wreszcie jakaś porządnych gabarytów, szczypiorek, bób) i zachciało nam się ryb. Padło na wielkie flądry (6 zeta/kg) oraz te no-name wędzone. Długim spacerem wałami obronnymi ruszyliśmy do domu. Brakowało tylko budki z piwem po drodze. Popsuli już oryginalnie wyglądające hale (sportowe?) koło stadionu żużlowego GKS-u. Człek nawet nie wie, co to dokładnie było. Na wysokości zajezdni tramwajowej na rozlewisku instalował się francuski teatr: miasteczko na wodzie — trzeba przyznać, że samochód, przyczepa kampingowa, sztuczne drzewo, lampy uliczne itd. wyglądały zjawiskowo nawet w świetle dnia. Wieczorem musi być ciekawie. Kajakarze przepływali między tymi instalacjami. Zakupy te, a może sam fakt kupowania ryb na rynku, jako żywo przypomniały mi o sposobie żywienia się w BCN albo Walencji — tam nawet piękniej. Może jeszcze ten duży pęczek pietruszki zamiast tego gówna dostępnego w lokalnym warzywniaczku.
***
Tym sposobem obiad zjedliśmy już ok. 12. Flądry wypatroszyłem, dodatkową zachętą do ich spożywania była obecność piasku i resztek muszelek. Przynajmniej wyglądały, jakby właśnie niedawno były wyciągnięte z morskiego dna. Usmażyły się ze wspaniałą skórką. Rewelacyjnie.
***
Mały, naprawdę mikro przypływ energii. Mały porządeczek na półeczkach dwóch (niedziałający vhs idzie do piwnicy, a do pudełka po panie pedro poszły "znalezione" prawdziwe papierowe foty: kilka starych kevinowych (Johny był kiedyś szczuplejszy jednak), kilka jeszcze z Dolnej Oruni — chata, kilka z wczesnych lat na Górnej, dwudniowa wyprawa w Tatry, i jeszcze kilka kompletnych staroci z imprezowania w Gdyni. Gdyby nie nieodpowiedniość takich zachowań, to jest okazja do sentymentalnych wzruszeń. Ach, właśnie w wyniku robotniczego sprzątania otrzymałem w spadku z setkę starych pudełek po cd. Normalne i slim. Białe, czarne, i bardzo ładne różowe lub zielone. Porysowane, zakurzone bądź całkiem normalne. Biedne pudełka. Może w mniej oficjalnym wydawnictwie użyję tych szrotów. Płyty będą mówić: jesteśmy w pudełkach, które ocalały z holokaustu. A może to po prostu moja natura śmieciarza. W końcu nie od parady miałem w pokoju na szafach 6 popsutych telewizorów, stare grindersy i inne cuda cywilizacji.
***
Bawimy się Heroes V. Wszystko w temacie jasne. Trójka to to nie jest. Teraz opakowania od sprzętu komputerowego mają ładniejszą grafikę (to nasza karta graficzna) (ciężko taką fotę pudełku zrobić). Ba, ale kiedyś mieliśmy czarno-białego neptuna, gdzie obraz był szaro-szary, a w fazach słabej dostawy prądu posiłkowaliśmy się dodatkowym stabilizatorem prądu. Doprawdy, wspaniała, ciężka maszyna wielkości taboreta. Świat jednak poszedł trochę do przodu. Żyć nie umierać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz