poniedziałek, 23 listopada
Serwis pogodowy. W sobotę fantastycznie, słonecznie, ciepło (10 stopni C), rześko, niemal wiosennie. Wizyta w parku była nieodzowna. W niedzielę sądziłem, że była odzowna, ale po przejściu się na sklep, uznałem, że utrzymująca się wilgotna, mgielna atmosfera też zasługuje na spacer. Wybornie.
***
Kosz w piątek szaleńczy. Rzecz jasna, jak od czasów podstawówki byłem wybierany na samym końcu draftu, ale byłem w dobrej drużynie (która wygrałaby bez mojej obecności). I jak mówią powiedzonka, w obecności lepszych graczy stajesz się lepszy, zaliczyłem szaloną pierwszą połowę, gdzie z tradycyjnej 20-procentowej skuteczności skoczyłem chyba na 49%. Było sporo biegania (3 na 4, potem 3 na 3), ale gra była zacięta i "na poziomie". Zdaje się, że przeżyłem to lepiej niż tydzień temu, na drugi dzień bez problemów.Za to wieczorem skruszyłem kawałek zęba na orzeszku solonym, co trochę zawieruszyło moje dobre samopoczucie = zapowiedź nieuchronnego końca. Ojoj.
***
Filmoteka.
The Last House on the Left (2009) — wolałem remake niż oryginał Cravena (1972 to jednak dawno było), typowe kino "exploitation", czyli przemoc, krew, seks, tutaj jeszcze dreszczowiec w połączeniu ze slasherem i gore. Krwawa rozrywka w wersji hard, ale w standardowych szablonach. Bardzo przyzwoicie zrealizowane, kamerzysta wykonał dobrą robotę, ładne to nawet było.

Mogliśmy mieć nienajlepsze zdanie o tym filmie, ale pewnie je zweryfikujemy po seansie "Public Enemies" (2009) Michaela Manna (o tym potem) i gdy obejrzymy go do końca.



***
W sobotę nawiedził nas Jerzy w whiskey i choć wykosztował się na przekąski i podtruliśmy go wodą z kranu w kostkach lodu, które nie spełniały swej funkcji, to nam się podobało i przy monopolu oraz kościach 5 godzin minęło jak z bicza strzelił.Nocne przesenne odpowiednie nawodnienie (chyba z 1,5 litra wypiłem) slutecznie uchroniło nas przed skutkami drinkowych eksperytmentów.
***
Jako że w sobotę na obiad zjedliśmy tortillas, które zawijaliśmy na farszu z mielonego, cebuli, czosnku i fasoli czerwonej. Część tego farszu posłużyła nam na zaczyn niedzielnej jajecznicy. Ugotowaliśmy kolejną zupę buraczkową na żeberkach — tylu zup nie zjadłem w ciągu ostatnich 10 lat.
***
Odcedziliśmy również wino z winogron. Na razie za mało cukru, ale jeszcze popracuje. Ma bardzo oryginalny smak, rzecz jasna mówię zawsze na wyrost, ale przypomina mi fragolino. Jest jami.
***
Z muzycznych przygód ITNON — ułożyłem wokale do dwóch, żeby Dżerdżej mógł to posprawdzać. I oczywiście znowu z przesadą, ale mogę uznać, że jestem jak wino. Na razie tylko perkusja, gitara rytmiczna i wokal, a jest z tego melodyjny miks. Baaaardzo mi się podoba. Mówię to na podstawie łatwego przykładu, że jak nagrywaliśmy płytę z Wojtem, to część numerów bezapelacyjnie brzmiała od samego początku, zaś inne należało "uratować" dla płyty, nadając im jakiś ciekawy aranż, łapiąc jakiś pomysł. Obecnie takich problemów na razie nie ma.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz