poniedziałek, 9 listopada 2009

biceps

piątek, 6 listopada

Todd Snider and Patterson Hood — 3 godziny harcersko-amerykańskiego grania live na dwa wokale i akustyk — nie można tego znieść, sorki, niektórzy wykonawcy.
***
No więc wieczorem ćwiczyłem te 5 kawałków na akustyku, załączając bonus w postaci "ketusa", po czym poćwiczyłem sobie chrypkę do "idola", pozostałe pół godziny wybierałem kolor koszulki pasujący do niebieskiej bluzy z kapturem Pyszczku, jak również spodnie i odpowiednie sneakersy.
***
Mieliśmy sympatyczny konflikt w kwestii obiadu, bo ja jadłem hamburgiery, które chciała jeść również Pyszczku, a wypadło na to, że musi zjeść kurczaczka, skoro obiecała, co nie?
Surrogates (2009) — to w takich filmach teraz gra Bruce Willis.
Rosamund Pike to Miranda Frost z "Die Another Day" — tak w kwestii umieszczenia twarzy, zaś Radha Mitchell to "Melinda i Melinda" — w tej samej kwestii.
Big John Patton — Let 'em Roll (1965) — bo tak. Zacząłem słuchać jazzu, takiego leciutkiego (oj, to starość nadchodzi). Bardzo podoba mi się też płyta Dragons 1976 — wcześniej myślałem, że to jest właśnie taka stara płyta, hie hie. I — co zaskakujące — nawet SHOFAR (Rogiński, Trzaska, Moretti) dobrze nawija, głównie dzięki gitarzyście.
***
W ogóle, kiedy akurat ciśnienie nie siada ("dolej mi tu trochę wody kochaniutka") to zaczynam się czuć porywająco. Przerzuciłem się na 5 posiłków dziennie i zdarza mi się rzeźbić mięsień hantelkiem. Pyszczku musi mi zmierzyć biceps, bo go później nie poznam. Obecnie brak kawy mi nie przeszkadza — chcę ukraść matuli mini-zaparzacz do prawdziwej kawy, miast "po turecku".
***
Kings of Convenience — Declaration of Dependence (2009) — paradoksalnie przypomina polskie Twillite i jest od nich słabsze.
***
Curtis Mayfield — Curtis Live! (1971) — tak średnio mi się słucha Curtisa, bo jest taki mało, he he, wyrazisty. Mam na myśli to, że nie gość nie ma (miał?) przebojów, a zagrywki jego bandu nie są hiciarskie i kołyszą od razu. No bo dlaczego Brown, a nie Mayfield w pamięci popkultury? Dużo tam fantastycznego grania, ale nie do zapamiętania. Koncert wyjątkowy ze względu na jakość i fantastyczną wydolność techniczną-timeingową muzyków.
Co mogę sobie zapisać w zbyt posuniętej interpretacji, kiedy na próbie gramy te ciągnące się w nieskończoność funky, to ograniczam się właśnie do delikatnych, cichych, punktowych zagrywek ze sporym użyciem wah-wah, taki koleś.
_____________________
poniedziałek, 9 listopada

filmy:
Hipnos (2004) — hiszpański thriller "psychologiczny". Sprawnie przeprowadzona intryga, bardzo dominujące i monumentalne wnętrza, co najważniejsze dla nas — obejrzeliśmy go po hiszpańsku, Pyszczku trochę oponowała, ale potem była strasznie zadowolona. No i główna bohatera pokazywała piersi (ta druga też), więc ok.

Cypher (2002) — początek zapowiadał się obiecująco, ale potem pogoń za kolejnymi zmianami tożsamości bohatera rozpuściło film w zestaw coraz mniej prawdopodobnych zagadek — ale pomysł i wykonanie bardzo ładne, nieco odstające od schematu. Końcówka bzdurna. Występowała Lucy Liu.
Największe wrażenie zrobił na mnie obrazowy misz-masz, akcja działa się w teraźniejszości, z przewagą s-f, a styl ubiorów, wnętrza, zachowanie głównej postaci odwzorowywało filmowe lata 50.

Ten sam reżyser Vincenzo Natali (m.in. "Cube"), zrobił też komediowy obraz Nothing (2003) — to pamiętam, było co najmniej zaskakujące.

Bucket List (2007) — miałkie i fałszywe, dwa dobre teksty: o zawale i uważaniu na bąki. Nicholson wygląda jakby grał siebie, Freeman być może też. Nie do pogodzenia z rzeczywistością szpitalną, przez co bardzo szkodzi głównemu tematowi — umieraniu.

Skeleton Key (2005) — zaskakująco trzymający w napięciu thriller o hoodoo, he he. Kawałki Nowego Orleanu zachwycające - kręcili przed, czy po huraganie? Musiało być tam pięknie. Film zawiera wszystko, co zawierają dreszczowce i nie zawodzi. Córka królowej komedii romantycznych, Kate Hudson, dała radę, czysta, niesplamiona rozrywka.

Brak komentarzy: