wtorek, 10 listopada 2009

Rosyjski Windykator

poniedziałek, 9 listopada, cd.

W piątek chyba wszystko się udało (nie widziałem wizualek), dojazd, przejazd, Karol spuścił mnie z balkonu jakieś 4 metry) bezpiecznie (pierwszy raz byłem na linie), tylko potem bez sensu raczje jak głupek wisiałem na tej linie przez cały pierwszy numer (Endriu chciał), a piosenka zaczęła się za szybko (jeszcze nie zjechałem). Podobnie było z drugą, która zaczęła się, kiedy szedłem na scenę — na szczęście mikrofon bezprzewodowy dawał radę. Endriu miał być bez gitary i robić ruchy razem ze mną, ale stres go pewnie unieruchomił. Na koniec (mojego setu) pojechaliśmy "farelkę" i trochę nieładnie, bo nie zostałem na reszcie z Justną M, urwałem się na próbę, byłem o 21:30. Podobno wyszło dobrze. Myślałem, że mi się upiecze, ale tym razem trwała aż do 23:30.
***
W sobotę popołudniu była u nas matula. Zrobiliśmy pizzę i sałatkę brokułowo-paluszkowo-krabową. Pyszczku wymościła cudowne ciasto, fantastycznie wyrosło. Za długo oglądaliśmy te zdjęcia, lepiej było jakiś film obejrzeć. Zaś najlepszy był poranek, kiedy wybrałem się na zakupy (3 sklepy) i zahaczyłem na małą przechadzkę po parku. Pyszczku coś podejrzewało: "co to za chodzenie na zakupy z walkmanem!". A ja miałem tam swoją ulubioną kasetę i wróciłem po dwóch godzinach. Dzisiaj Pyszczku mówi, żeby lepiej jej nie przypominał tego zdarzenia, bo to się może dla mnie źle skończyć. Ale mieszkanie wyczyściła na cacy!
***
O sobotnie"walce" będzie później, zaś niedziela minęła tradycyjnie leniwie. Ukończyłem "Przypadki inżyniera ludzkich dusz", przepaliłem Żmiję, poćwiczyłem na poniedziałkowe nagrywanie i zeszło. Pizzy zostało mało, ale zrobiliśmy nową brokułowo-paluszkowo-krabową.
***
W lipcowym (bodaj) "Filmie" przeczytałem naprawdę zajmujący art poświęcony wiadomościom tv i ich wariantom reprezentowanym przez naszych lokalnych naczelnych. Sporo ostrych tekstów, młodzieńcze zaangażowanie, kilka trafnych konkluzji — nie spodziewałem się tak poważnego tekstu o aktualnych kwestiach w polskiej tv (miast o polskim kinie). Jak nie zapomnę, nadam autora i tytuł.
***
Na początek zdjęcie:
ono wcale nie jest nowe, było już poprzedniego lata, teraz je przypomniał Stec, ale nie sądzę by coś w tej kwestii się zmieniło.
Rzecz o książce, nie żebym miał ją czytać:
http://www.zczuba.pl/zczuba/1,90957,7228292,Kompletnie__konkretnie_czyli_rzecz_o_ksiazce.html
i fragment ze wstępu:
"To był marzec 2009 roku, nim jeszcze opinia publiczna uświadomiła sobie, że Ukraina ma poważny problem z organizacją EURO 2012. Zapewniano wtedy, że u nas w Polsce, wszystko jest w porządku. Co prawda nikt nie widział jeszcze tych setek kilometrów autostrad, czy stadionów tak ładnych, że tylko się zachwycać, ale wszyscy przyjmowaliśmy zapewnienia, że wszystko będzie dobrze wtedy, kiedy będzie musiało być dobrze. Czyli w 2012. Na razie trzeba czekać.
Ale już wtedy powoli docierały do nas informacje, że u nas wprawdzie jest jak jest, ale na Ukrainie to o rany Z każdej hrywny przeznaczonej na budowy 50 kopiejek gdzieś znikało, ale nikt nie wiedział dokładnie gdzie. Podróżujący samochodem z Przemyśla do Lwowa i z powrotem opowiadali, że ukraińskie drogi mają się do polskich, tak jak polskie do niemieckich (wiem, trudno to sobie wyobrazić, ale to naprawdę możliwe). Wielkie centrum handlowe wciąż stało tam, gdzie miał powstać stadion.
Myślałem — podobnie jak wielu moich znajomych — że to nic wielkiego, zawsze są jakieś przejściowe trudności, ale w tego typu historiach zawsze znajduje się miejsce na szczęśliwe zakończenie. Ale wtedy
Michał Listkiewicz w wywiadzie dla "Dziennika":
<<Nie o stadiony chodzi ani o drogi ( ) Michel Platini powiedział mi, że dla UEFA najważniejsze jest pięć ostatnich dni mistrzostw, kiedy to trzeba zapewnić działaczom i ich rodzinom jakąś rozrywkę ( ) Z całym szacunkiem — nie wystarczy gorzałka, chleb z solą i dziewczyny w strojach ludowych. Chodzi o rozrywkę na zdecydowanie wyższym poziomie. I o warunki pobytu. A z tym Ukraina może mieć problem>>.
Do tego momentu naprawdę łudziłem się, że piłka nożna — w swoim najbardziej pierwotnym wymiarze — jest dla kibiców. Oczywiście wiedziałem, że wokół tego sportu kręci się gigantyczny biznes, ale skoro ktoś potrafi na tym zarabiać, to przecież nie ma w tym nic złego. Dopiero ta rozbrajająco szczera wypowiedź Listkiewicza uświadomiła mi okrutną prawdę — piłka nożna nie jest dla kibiców. W najlepszym razie to kibice - i to przede wszystkim płacąc za bilety, oczywiście tylko te, które zostaną po rozdaniu najlepszych sponsorom, działaczom i kolegom — są dla piłki nożnej.
A najgorsze było to, że wszyscy z którymi chciałem się podzielić swoim odkryciem, pukali się w czoła. Jak to nie wiedziałeś? Przecież to oczywiste! Futbol to wrabianie kibica w oglądanie reklam i płacenie przez niego coraz większych pieniędzy na coraz bardziej bizantyjskie struktury, których działacze nie muszą się liczyć z nikim i z niczym. Masz 28 lat, człowieku, ogarnij się. Czas dorosnąć.
Ile biletów dostają "zwykli" kibice, a ile działacze? Są takie mecze, gdzie bardzo łatwo policzyć proporcje: kibice — zero, działacze — pozostałe. Jak długo porażkę przeżywa kibic, a jak długo piłkarz? Znowu czasem łatwo policzyć: kibic — bardzo długo, piłkarz — do wieczornej zapiekanki. Co z korupcją w polskie lidze chce zrobić związek piłkarski, a co kibice? Sami wiecie, jaka jest odpowiedź.
I tak w nieskończoność."
No, z tą zapiekanką mi się podobało.
***
I teraz fragment o Rosyjskim Windykatorze.
Zanim poznano, że to jest bokser, w e-mailach chodziły takie żarciki, a potem Bestia ze Wschodu skumała się z Donem Kingiem i widziano go w tv. Bokser z niego niezbyt lotny, aczkolwiek sobotnia walka była najszybsza w jego wykonaniu. Dostał wygraną z Holyfieldem, został z niej ograbiony z innym Murzynem.

Najlepsze było co innego (bo walka, bez walki, Murzyn zadał raptem 10 ciosów), w studio polsatu sport znęcano się nad polskim sędzią, który w ostatniej walce Zegana dał 10-8 w jednej z rund — na jakiejż to bowiem podstawie! Po czym był werdykt po walce Wałujewa i Panom zwyczajnie zabrakło słów. Saleta okazał się bezpardonowy i walnął, że Murzyn na pewno podpisał odpowiedni kontrakt z promotorem, który uznał, że Wałujew już się nie sprzedaje i pora postawić na innego konia. Doprawdy, trenerzy w murzyńskim kąciku mogliby chociaż udawać, że walka była mizerna, a nie z samozadowoleniem klepać się po plecach po ostatnim gwizdku. Mówię Murzyn, bo nazwiska to on dopiero nabierze, jak przegra z Adamkiem, za te 10 rund uciekania po ringu mu się nie należy. Łajza jakaś.
Zatem poświęćmy minutę ciszy dużemu panu z łagodnym charakterem, który wykazał się dużą klasą żegnając się z publicznością i schodząc pokornie do szatni.

Brak komentarzy: