piątek, 20 listopada 2009

Peeping Tom (1960)

czwartek, 19 listopada

I sztorm nadszedł wczoraj od Bałtyku, i wielki wiatr wstrząsał posadami domów, i wielki deszcz oblewał sponiewierane domostwa, i narodziła się bestia, jej numer...
Wiatr dosyć zelżał, co ciekawe — jest ciepły. I ponownie udało mu się odsuszyć podmokłe ścieżki naszy.
***
Bez kitu, płyta Lindstrom & Prins Thomas "II" nadaje się na podkłady do porno z lat 80. XX wieku. Nie żaden tam lounge z odniesieniami — zwyczajne jakieś para-muzyczne tło.
"Rezygnacja z mechanizmów muzyki tanecznej na rzecz wielobarwnego instrumentarium, splot gatunkowy krautrocka: Neu!, The Cosmic Jokers, elektroniki drugiej połowy lat 70.: Klausa Schulze, Automat, JMJ, Space, Kebekelektrik oraz punktowych melodyjnych zagrywek a la Spartakus And The Sun Beneath The Sea, okazał się zabiegiem przeobrażającym space disco w pulsujący zwierzyniec dźwięków niemodyfikowanych genetycznie (...)"
na szczęście jest jeszcze dopisek:

"(...) niestety miejscami aspirujący do bycia soundtrackiem filmu dokumentującego trudy egzystencji żuczka gnojnika z Krystyną Czubówną na wokalu",
czyli byłem blisko.
***
Peeping Tom (1960) nie zrobił na mnie odpowiedniego wrażenia jako dreszczowiec "psychologiczny". Owszem, ma pewien pieprzyk, ale brakuje mu zwięźlejszej akcji. Być może gdyby wyszedł spod ręki Hitchcocka, to pewnie sam inaczej bym o nim pisał.

Ponadto widziałem I połowę "meczu" z Kanadą (1-0), godzina 17, akurat pora obiadowa była. Potem jakieś wypalanko i pochyliłem się na zwrotką "In The Name Of Name E" — bez niczego, sama perkusja, gitara rytmiczna, wokal, czyste, bez obróbki — a już czuję nieodpowiednie podniecenie i radość, że to już brzmi. Fajnie.

Matisyahu — rapujący do reggae chasyd — gość ma odpowiednie foto. Oczywiście nie muszę wspominać, że płyta jest k....... nudna i monotonna. Jamajsko-żydowskie zaśpiewajki są fajne tylko przez minutę. No chyba, że ktoś słucha na przyprawach — wtedy można godzinami.

Brak komentarzy: