12 lutego, wtorek
Odcinek z łapanką
My drogi i Miłościwie Nam Panująca spędzaliśmy pracowity wieczór.
Przejażdżka. Miałem napisać, że bez historii, ale zima wciąż nie daje za wygraną, do tego piekarnia, stare pączki i chyba zdążyłem na ostatnią minutę.
Jeszcze pokwasowaliśmy i już kwadrans po czasie pracy można było wychodzić.
A ja będę patykiem dla wyraka.
***
Ha! Kto nie ma w głowie, ten musi więcej pracować. Karta miejska niezaładowana — minusowy bonus. I w dodatku jeszcze lidla zamkli. Zatem biedra i bieżę przez park, a tam zmiany, blok, 1/3 sadu, zima w parku aż mrozi i śnieży. Mrozi nawet resztki brody. Na szczęście chwilowo oko ani brew mi nie lata.
"Zapiski z małej wyspy" powtórnie wydają się nieco przystylizowane, jakbym to ja stylizował, ale wystarczy odrobinę wejść w świat konfabulacji i już się tam jest zupełnie bezinwzyjnie. W końcu dobrze jest obcować z kimś równie błyskotliwym. Hehe.
Ale wczoraj, ten wieczór, i nigdzie mi się nie spieszyło, miałem poczucie, że nigdzie mi się nie spieszy. Nie nagram stereo — co tam, nie przerzucę plików w tę i we w tę — co tam, łóżko dryfuje — to najważniejsze, jest poniekąd poukładane — po co więcej. I sobie mogę siąść i popatrzeć. I posiedzieć. Przy okazji pougniatać.
No to jadę, w końcu śledzik dzisiaj, nowe skarpetki, walentynka dojechała, likier cytrynowy, zdjęcia z dokumentacji rzeczywistości, może nawet coś porobię robotniczego, w końcu przymus jest, prócz tego pieczeń na kolację wybornie, oraz faworki — pokłosie zeszłego czwartku. Dni robią się coraz dłuższe, nie aż taka bezwzględna szarość rozpościerała się z widoków wzgórza, co prawda sikanie w terenie jest teraz utrudnione, ale wciąż jest to teren, chory z bólami w klatce piersiowej, Barry gra, wszystko gra, nikt się nie spóźnia, a niektórzy nawet mają czas na jedzenie. Benek rezygnuje, bo jeśli to prawda, co on rzekł, to nie ma ratunku, on przynajmniej nie musiał robić, więc ci co robią to albo muszą mieć plecy albo twarde dupy. I co wtedy zrobią siostry zakonne, przecież to im się w głowach nie zmieści. Tymczasem zdejmuję skarpetki, gaszę kaloryfer (kaloriofer/aligajtor), wino pracuje, wymechlane na cacy, powinienem się już zabrać, euro tanieje (nie tanieje), książki czekają, oni zaczną pisać w marcu, do maja zdążymy. Chyba.
Odcinek z łapanką
My drogi i Miłościwie Nam Panująca spędzaliśmy pracowity wieczór.
Przejażdżka. Miałem napisać, że bez historii, ale zima wciąż nie daje za wygraną, do tego piekarnia, stare pączki i chyba zdążyłem na ostatnią minutę.
Jeszcze pokwasowaliśmy i już kwadrans po czasie pracy można było wychodzić.
A ja będę patykiem dla wyraka.
***
Ha! Kto nie ma w głowie, ten musi więcej pracować. Karta miejska niezaładowana — minusowy bonus. I w dodatku jeszcze lidla zamkli. Zatem biedra i bieżę przez park, a tam zmiany, blok, 1/3 sadu, zima w parku aż mrozi i śnieży. Mrozi nawet resztki brody. Na szczęście chwilowo oko ani brew mi nie lata.
"Zapiski z małej wyspy" powtórnie wydają się nieco przystylizowane, jakbym to ja stylizował, ale wystarczy odrobinę wejść w świat konfabulacji i już się tam jest zupełnie bezinwzyjnie. W końcu dobrze jest obcować z kimś równie błyskotliwym. Hehe.
Ale wczoraj, ten wieczór, i nigdzie mi się nie spieszyło, miałem poczucie, że nigdzie mi się nie spieszy. Nie nagram stereo — co tam, nie przerzucę plików w tę i we w tę — co tam, łóżko dryfuje — to najważniejsze, jest poniekąd poukładane — po co więcej. I sobie mogę siąść i popatrzeć. I posiedzieć. Przy okazji pougniatać.
No to jadę, w końcu śledzik dzisiaj, nowe skarpetki, walentynka dojechała, likier cytrynowy, zdjęcia z dokumentacji rzeczywistości, może nawet coś porobię robotniczego, w końcu przymus jest, prócz tego pieczeń na kolację wybornie, oraz faworki — pokłosie zeszłego czwartku. Dni robią się coraz dłuższe, nie aż taka bezwzględna szarość rozpościerała się z widoków wzgórza, co prawda sikanie w terenie jest teraz utrudnione, ale wciąż jest to teren, chory z bólami w klatce piersiowej, Barry gra, wszystko gra, nikt się nie spóźnia, a niektórzy nawet mają czas na jedzenie. Benek rezygnuje, bo jeśli to prawda, co on rzekł, to nie ma ratunku, on przynajmniej nie musiał robić, więc ci co robią to albo muszą mieć plecy albo twarde dupy. I co wtedy zrobią siostry zakonne, przecież to im się w głowach nie zmieści. Tymczasem zdejmuję skarpetki, gaszę kaloryfer (kaloriofer/aligajtor), wino pracuje, wymechlane na cacy, powinienem się już zabrać, euro tanieje (nie tanieje), książki czekają, oni zaczną pisać w marcu, do maja zdążymy. Chyba.
13 lutego, środa
My drogi i Miłościwie Nam Panująca spotkaliśmy sie późnym wieczorem na wyspie.
My drogi i Miłościwie Nam Panująca spotkaliśmy sie późnym wieczorem na wyspie.
"To był już szósty z rzędu mecz Jamesa na 30+ punktów i 60+% z gry. I to jest rekord NBA, w całej jej historii".
Teraz może teraz tak tego nie widać, ale jakby nie było, LeBron v. Kevin, to jednak taka podobna story jak Bird v. Magic. Na przykład. Na pewno osiągi niezwykłe, a historia toczy się na naszych oczach. Chociaż nie widać.
Zjawiłem się, poczytałem (Bryson), posprawdzałem, zapakowałem się raz i drugi, zjadłem kilka raz — pyszności wiozę, czytam (Goodman), dowiozę jeszcze coś (Johnson), wcześniej będzie próba, wcześniej będą zakupy, wcześniej będzie ten lód, co go miałem mieć na pocieszenie wczoraj. Czasu dzisiaj nie było, ale poczucie dobrze spełnionego obowiązku (jak zawsze) (ale dzisiaj nie krzyczeli) i 7 przypadków z 10 zrobionych, można robić dalej. Się no wyczerpałem dzisiaj, więc na razie, pa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz