poniedziałek, 3 lutego 2014

Odcinek ze świętami 2



26 grudnia, czwartek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca skutecznie bawimy się dalej.

A ja znowu na 8 i znowu ten plasterek. Zbieramy się potem powoli, spacerujemy po wyszarzonej okolicy, nie aż tak długo, potem żmudne pakowanie i przebieranki. Nowe MVP już mam przeczytane w połowie (no bo doszło).
***
Transfer jak trzeba, obiad też jak trzeba (pełnodaniowy), chłodno jak trzeba i zabieramy się za fasolki. Podobało mi się, potem zajęcia indywidualne i odkryłem, że u mnie też jest internet. Wieczorem, po białym, a przy czerwonym winie oglądamy Habemus papam (2011), jak w prawdziwej telewizji. Telewizja! Wspaniale. Łóżko jak zwykle niewygodne, poranek nie zachęcał (podobno już teraz dni coraz dłuższe?!), ale wygramoliłem się walcząc z bramą, gdyż okazała się była zamknięta.
***
Acha, no i co z tymi świętami? Ano, podobne jak w zeszłym roku, inne jak drzewiej bywało, kiedyś zdarzyło mi się nawet nba oglądać, ale to chyba było nie do końca właściwe, przeplatanki świąteczne Stogi/Orunia wyglądały nieco inaczej, a spacery były dłuższe, podobno nawet kiedyś bywał śnieg. Co do choinek to jeszcze nie mam zdania. Życzeń świątecznych wciąż nie lubię, prezenty mogą być, co to będzie, co to będzie? Zwierzęta nie mówiły. Zrobiłem sobie świąteczną fotografię. Jak zawsze surowy.
Być może odliczanie teraz trzeba będzie świadczyć filmami. "Where the Eagles Dare", "North by Northwest" (o ile nie było to na wielkanoc), "In Like Flint". Ja na swoje prezenty zaczekałem, ale było warto. Podobała mi się tegoroczna sprawunkowość. Byłem już gotowy w połowie grudnia. I nawet nie zabawiałem się w przeglądanie szafek, porządkowanie kaset i selekcjonowanie winyli. No nie wiem, no nie wiem, się jeszcze kiedyś trafi. Bedzie abo nie bedzie. Szlus.


27 grudnia, piątek

Odcinek z przerwą na pracę

My drogi i Miłościwie Nam Panująca świętujemy wciąż.

Strange Days (1967) — tak jeszcze dokańczam. Chyba płyta bez słabych numerów, jak uprzednio: bardziej lubię, bo mniej ograna. "Love Me Two Times" hiciarsko, dopiero niedawno dostrzegłem, że mimo specyfiki i nierockowego grania Densmore'a, to gdyby nie jego urozmaicone zagrywki, to ten stosunkowo prosty numer w ogóle nie biegł do przodu. Ok, "Horse Latitudes" to nikomu niepotrzebny szrot, ale zaraz potem "Moonlight Drive" rozwala melodią na gitarę slide i pianino, o "When the Music´s Over" nie muszę wspominać.
***
Czas nas goni (wcześniej przeliterowałem się na "gnoi", adekwatniejsze), robimy, zaraz weekend. Ja wiem, że jestem mało elastyczny i z tłumaczeniem nie za bardzo, ale tępota mnie dobija, dokładniej: że ktoś nie chwyta w lot. Więc jeśli ktoś nie łapie, ma przynajmniej szansę zapunktować pracowitością, a z tym ciężko w dzisiejszych czasach.
***
Acha, bo jeszcze wiem, co mnie dzisiaj wkurwia: komp się wiesza, a macafii się popsuł i nie pozwala pracować. A miało być tak spokojnie.
Z tego wszystkiego muszę chyba uzupełnić kalendarium — notatnik działa.
***
The Matrix Tapes — Disc One
March 7th and 10th 1967 — to co już widziałem wcześniej na jednym archiwalnym zdjęciu z koncertu w Niemczech, na żywo grali wolno, wydłużenie i przynudzali, a liczba szalenie zainteresowanych ograniczała się do kilkudziesięciu. (słyszycie tę burzę oklasków?) Prawie jak na foto tutaj: (zespół/występ/plaża).
Dobrze, że Manzarek dośpiewuje, jest wtedy pełniej. Dobrze, że umarł młodo, legendy lepiej się słucha, jest co pielęgnować.
***
Koniec końców jakoś doszusowałem do końca, miły wcale nie byłem, czasu znowu brakło, więc tylko przelotnie kolorowe obrazki i nawet bez odcinka — jadę!
Autobusy i tramwaje (tramwaje-je) jeżdżą świątecznie, załadowałem telefon z pozdrowieniami na Stogi, wpadam do spokojnego, czystego, uporządkowanego, miłego mieszkanka. Puszczam Pavement, ściągam koszulę, krawat i gacie. Wyleguję się na kanapie, jem orzeszki, czytam, spóźniam się. Do tego jeszcze autobus się wykrzacza i jestem spóźniony bardziej, ale dzięki temu gram krócej i jestem mniej zmęczony.
***
Mistrz nba.
Bo skuteczność to może mi wzrosła do 33%, ale graliśmy bardzo zespołowo, ja zaś nie tyle pozbywałem się piłki, ino podawałem na wolne pozycje. Pierwszy plus. Do tego czasem udana obrona zakończona udanym kontratakiem. Drugi plus. I jeszcze dwa wyjścia prawie po zasłonie, kiedy przebiegłem 3/4 okręgu, co by znaleźć się na wolnej pozycji i oddać rzut, nie żebym biegł bez piłki, sam do siebie kiwałem się, ale było fajnie.
***
Wracam, jestem, na wro zimno, a my robimy zipping — bo do tego służy telewizor.
Prezenty!
I do tego własny internet.
Programy kuchenne!
Piwa nie było, ale Cointreau wyśmienite (książka, a jakże udana, będzie na później).



Brak komentarzy: