Aid cane for tech-savvy senior citizens.jpg |
3 stycznia, piątek
My drogi i Miłościwie Nam Panująca — wieczór z klasyką.
Dzisiaj szarość tak się oniulała, że aż jej wilgoć zostawała na płytach chodnikowych. Ja zaś wybrałem się na długą przejażdżkę tramwajową, dzięki czemu więcej czasu na merkantylizm i dworaków.
***
Iceage — Youre Nothing (2013) jest powiedzmy jakimś bladym odbiciem fascynacji Japandroids i chwilowym przesłuchem Wavves. Z tymże coraz bardziej odbieram to (muzykę?) metodą fejsową: "Demon to Lean On" podoba mi się dlatego, że byli u Lettermana (fajnie), kiedy byliśmy w Milano (bardzo fajnie) i mieliśmy wakacje (bardzo bardzo fajnie). Cały spis recenzji pominiętych płyt przez screenagers (i porcys) interesuje mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Celowo wpisałem ten świecht, bo akurat zeszłoroczny śnieg interesuje mnie bardzo (fajnie).
Być może fascynowałem się jakimiś płytami (nie pamiętam) i nawet napisałem to w jakiejś notce (nie przyznaję się)(nie pamiętam), ale żeby tak od razu COŚ. Winil to jest aktualnie COŚ. I Lalo Schifrin — The Liquidator w pełnej rozszerzalnej wersji (1965-2006) i inni kompozytorzy winiliowi (wymienić/wstawić/skopiować).
To chyba było tyle w kwesti wyjaśniania jak skomplikowaną ewolucję wokół odbioru muzyki przeszedłem w ciągu minionego roku.
***
Swój lekceważący stosunek do muzyki (akcent na "mu", jak "io" w biblioteka) skontruję, że ostatnio 4 godziny poświęciliśmy z Wojtem wyłącznie płytom, a "The Liquidator" oraz "The Venetian Affair" leciały na kasecie ponad dwa tygodnie, więc wpadłem w szał, mam już całkiem porządne wersje do oglądania i KONIECZNIE będę musiał to zrobić.
***
Graliśmy w kosza jak nogi, aż strach wspominać, biegać to też mi się nie chciało za bardzo. Tym razem trasfer mieliśmy przez wro (ale nie zaraziliśmy się) (dolegliwości sylwestrowe niektórych).
***
Padło na Citizens Cane (1941). Owszem, ale po co to halo. Oczywiście notka wiele wyjaśnia (okoliczności), a i wiek twórcy budzi zazdrość, jednak mimo że zajrzałem do klasyki, to wobec oczekiwań nie było to doświadczenie katharstyczne. Ale owiane nimbem dzieła nie mają u mnie zbyt wiele szans. Parę innych czarno-białych obrazów bym przedłożył ponad ten z różyczką — cała ta idea trochę nadymana była (dickensowska, jak napisali), ale filmowanie i kadrowanie było warte uwagi. A najbardziej chyba charakteryzacja — tak, ona była wspaniała.
My drogi i Miłościwie Nam Panująca — wieczór z klasyką.
Dzisiaj szarość tak się oniulała, że aż jej wilgoć zostawała na płytach chodnikowych. Ja zaś wybrałem się na długą przejażdżkę tramwajową, dzięki czemu więcej czasu na merkantylizm i dworaków.
***
Iceage — Youre Nothing (2013) jest powiedzmy jakimś bladym odbiciem fascynacji Japandroids i chwilowym przesłuchem Wavves. Z tymże coraz bardziej odbieram to (muzykę?) metodą fejsową: "Demon to Lean On" podoba mi się dlatego, że byli u Lettermana (fajnie), kiedy byliśmy w Milano (bardzo fajnie) i mieliśmy wakacje (bardzo bardzo fajnie). Cały spis recenzji pominiętych płyt przez screenagers (i porcys) interesuje mnie tyle co zeszłoroczny śnieg. Celowo wpisałem ten świecht, bo akurat zeszłoroczny śnieg interesuje mnie bardzo (fajnie).
Być może fascynowałem się jakimiś płytami (nie pamiętam) i nawet napisałem to w jakiejś notce (nie przyznaję się)(nie pamiętam), ale żeby tak od razu COŚ. Winil to jest aktualnie COŚ. I Lalo Schifrin — The Liquidator w pełnej rozszerzalnej wersji (1965-2006) i inni kompozytorzy winiliowi (wymienić/wstawić/skopiować).
To chyba było tyle w kwesti wyjaśniania jak skomplikowaną ewolucję wokół odbioru muzyki przeszedłem w ciągu minionego roku.
***
Swój lekceważący stosunek do muzyki (akcent na "mu", jak "io" w biblioteka) skontruję, że ostatnio 4 godziny poświęciliśmy z Wojtem wyłącznie płytom, a "The Liquidator" oraz "The Venetian Affair" leciały na kasecie ponad dwa tygodnie, więc wpadłem w szał, mam już całkiem porządne wersje do oglądania i KONIECZNIE będę musiał to zrobić.
***
Graliśmy w kosza jak nogi, aż strach wspominać, biegać to też mi się nie chciało za bardzo. Tym razem trasfer mieliśmy przez wro (ale nie zaraziliśmy się) (dolegliwości sylwestrowe niektórych).
***
Padło na Citizens Cane (1941). Owszem, ale po co to halo. Oczywiście notka wiele wyjaśnia (okoliczności), a i wiek twórcy budzi zazdrość, jednak mimo że zajrzałem do klasyki, to wobec oczekiwań nie było to doświadczenie katharstyczne. Ale owiane nimbem dzieła nie mają u mnie zbyt wiele szans. Parę innych czarno-białych obrazów bym przedłożył ponad ten z różyczką — cała ta idea trochę nadymana była (dickensowska, jak napisali), ale filmowanie i kadrowanie było warte uwagi. A najbardziej chyba charakteryzacja — tak, ona była wspaniała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz