wtorek, 6 listopada 2012

Odcinek świąteczny



31 października, środa

Odcinek z pożegnaniami

My drogi i Miłościwie Nam Panująca po prostu.

Odchodzą, odchodzą. Liczba odchodzących dochodzi do 50. Jak mówią: życie. Obyło się bez wzruszeń. Co prawda w poniedziałek (bodaj) miałem przeczucie, że to zapowiedź martwego sezonu (ja z tych niesocjalizujących się), nie chodzi o to, że cokolwiek, tylko siła przyzwyczajenia, że sobie tam siedzi i tyje. W końcu to kawałek czasu.

Popisałem się impertynencją w kwestii video. Popisałem się wynalazczością w kwestii notatki. Powiedzmy, że jestem na zero.

Coś tam coś tam, nadmiar zajęć był. Niekoniecznie się ogarnąłem. Ale mam na to jeszcze piątek. Powinien być spokój we wsi. Aktualne wydarzenia mam nadzieję zaplanować. Zresztą — teraz weekend.

Zakupy (ale słaby ten wrzeszczański), potem próba. Nie że jakoś owocnie, aleśmy się nagrali ile trzeba. Do tego ten jeden numer, co już jest bardzo dobry.

Wracam, a tam trwa, nierówna, walka z indeksem. Pierogi bez cebuli słaaabo, ale było se zrobić, a nie narzekać potem. Uciekła mi końcówka, prócz pamięci o rozmemłaniu i w takim to udaniu się spać, by jutro wcześnie wstać.

==============================
1 listopada, czwartek



My drogi i Miłościwie Nam Panująca utwierdziliśmy się w przekonaniu.

To taki dzień, o którym mówią życie, mi się trafił, było w nim wszystko czego dusza zapragnie, a nawet jeżeli nie, to i tak znajdzie. Peregrynacje, przygody, ludzie, spotkania, nastroje, wódka, zagubione i odnalezione teksty, celne riposty, spowiedzi, horror (a przecież Ty nie oglądasz horrorów), premierowe piosenki, tablety na wyciągnięcie ręki i inne czwartki.

Po markotnej środzie rozbudziliśmy się porankiem. Do tego sesja zdjęciowa w wykonaniu rękawiczek. Następnie, już kiedy wyszłaś, zacząłem budować sobie pomnik, i wbrew oczekiwaniom było to radosne i niemęczące. Na razie 3 płyty, z której o każdym utworze mógłbym spisać sążniste paragrafy. Następnie naprawdę sprawiłem się z obiadem — i dopiero w nocy przypomniałem sobie, że 13:30 to był mój ostatni posiłek tej doby — to musiało potem zaboleć. Pasta z wędzoną ogonówką i suszonymi pomidorami. Mniam.

Następnie połączenie tradycji z tradycją, bez nowoczesności. Rodzeństwo, sentymenty, znicze, kwiaty, żołądkowa gorzka ("zresztą, czego ja nie piłem dzisiaj"). Ja bardzo lubię i cenię to święto. Okazja do spotkania z rodziną, raz w roku, wystarczająco. Do tego humor, pogoda ducha, budujące relacje, mniej budujące relacje, coś, w czym się toczy, bo takie jest.

Następnie nowoczesność w połączeniu z inną tradycją. I pewnie pamiętałbym z tego więcej, gdybym nie był zaaferowany, a potem zaaferowana byłaś Ty, a potem trzeba się było już zbierać, żeby wcześnie wstać następnego dnia. No nie, wcześniej jeszcze były przygotowania do konkursu i konsekwencje tych przygotowań — no kto by pomyślał, że to się tak zakończy. Horror po prostu. Sleepy Hollow (1999). Podobno straszny. Mówię podobno, bo ja, rzecz jasna, przysnąłem. 


Brak komentarzy: