piątek, 27 maja — Obejrzałam King's speech. — A dokończyłaś oglądać taksówkarza? — Teraz mi to mówisz?! *** Albo jestem optymistą albo lubię się podroczyć. To o mnie. I nie ja. *** Hm, nie było to jakieś dramatyczne, choć większość nabiłem, jak graliśmy 3/2 i stałem na dystansie: 25/50, 8 zb., 10 as., 2 przechwyty, 10 strat, wyłamany palec, mocny wycier. Przynajmniej nie dyszę, jak wjeżdżam rowerem pod góreczkę. *** Zamiast jak każdy normalny człowiek oglądać mecz nba do 3 w nocy, zabrałem się za ambient-remiks "sonic division", choć miks tradycyjny jeszcze nie zrobiony. Na razie nie wrzucam, bo będzie na stronie B następnego singla.
sobota, 28 maja Przygoda: — to co, może wejdziesz na to drzewo? — wejść bym weszła, ale co potem? — skoczysz, a ja cię złapię — acha, i trafisz do kroniki najdziwniejszych śmierci; ostatnie słowa denata brzmiały: "skacz Pyszczku, skacz!" *** Od czasu kiedy pojęliśmy bezdroża internetu, już nie kupujemy plecaka czytadeł za stówę w peregrynacjach po antykwariatach wrzeszcza i sopotu, chociaż to fajne uczucie. Księgarnia ossolineum w gdańsku oferuje na taniej półce różne ekstrawagancje typu "Sielanki" Zimorowica, czy "Wyludnianie syberii i rosyjskiego dalekiego wschodu", tym razem trafiło na dziennki Parnickiego, o "alkoholizmie" którego napisał Pilch w felietonie, że skoro on, wypijając kieliszek dziennie, uważał się za alkoholika, to..., z 70 na 20 zeta. Rewelacja. W końcu lubię kolekcjonować pełne dyskografie. *** Pierwsze zanurzenie stopy w morzu. Zimno jak ... . Zimno. A zaraz potem widzieliśmy śniętą rybę. Przypadek to czy koincydencja? (heh)
niedziela, 29 maja Tak to już jest. Człowiek się k... narobi, napisze "80 wierszy", a tu przyjdzie ktoś i powie: "Aleś pan tego naje...". *** Co moZna usłySeć nad ranem w łóZku (po dobrej imprezie): — ojejku, oCka maS juS zaświecone — ojejku, nie maS koSulki — ach, to ty. *** Szwedzi jednak szybko zagrali. I dobrze. Kino europejskie albo amerykańskie udające europejskie jest najważniejsze. Ze zdziwieniem na pulpicie zauważyłem 2 kolejne części millenium. Noooo racja! Wojt przyniósł. Jego żona narzeka, że nie zawierają wiele szczegółów. Ale w końcu od tego są żony. Główna bohaterka wciąż imponuje umięśnieniem (choć nie jest to przesadnie kobiece), które mogłoby zawstydzić wielu mężczyzn. Główny bohater wciąż przypomina Gołotę. (I to wspomnienie z pierwszej części wciąż mi towarzyszy). Z okazji mrocznego kryminału przypomniało mi to o trylogi "RED RIDING". Która ma przewagę w każdej kategorii wagowej: jest cięższa, mroczniejsza, duszniejsza, której towarzyszy nieustanne poczucie braku wyjścia z sytuacji, i za każdym razem źle się kończy. Paskudni ci Szwedowie. I Angle. *** Natomiast nie mogę odmówić sobie przyjemności dobrej cytacji. W całej całości: "Muszę przyznać, że bardzo się zawiodłam na doborze bohaterów. Czytając książkę wyobrażałam sobie każdą postać zupełnie inaczej i z wyglądu jak również z charakteru. Jeszcze nigdy po obejrzeniu filmu na podstawie książki nie byłam tak zawiedziona doborem aktorów do ich pierwotnych wersji. Otóż Salander była specyficzną dziwaczką, ale mimo wszystko była opisana jako delikatna i ładna dziewczyna, która bez makijażu przypominała 16-latkę. Twórcy filmu przedstawiają nam ją jako wstrętną 'babę' dosłownie, która wyglądem przypomina tylko i wyłącznie trzydziesto-paro letniego ćpuna. Największym jej plusem było według mnie to, że mimo swojej 'delikatności' zewnętrznej była szalona, dzika i groźna co tworzyło w książce przepiękny absurd. Michael natomiast był 40-letnim ale wciąż przystojnym mężczyzną. Wyobrażałam go sobie jako szarmanckiego, uśmiechniętego i pewnego siebie faceta po czym dostaję obraz postaci bez żadnych konkretnych cech, bez wyrazistości, bez polotu, postaci która jest kompletnym rozczarowaniem i która zupełnie nie przyciąga uwagi. Ericka mimo opisu w książce jako elegancka, wytworna i zadbana kobieta z ikrą w filmie przypomina bardziej nieśpiącą przez tydzień 50-latkę która na głowie zamiast włosów ma okropną perukę. Muszę jeszcze wspomnieć Harriet ( jej starszą wersję ) która wyglądała jakby miała masę operacji plastycznych i jakby całe życie spędziła na siłowni. Nie wiem jak wy ale według mnie twórcy się nie postarali.. Postacie z tak fantastycznymi charakterami, które nam przedstawia Steg Larsson w filmie przypominają jedynie ich możliwie najgorsze podróbki. Trochę mi to popsuło cały obraz filmu." *** W ramach podnoszenia oglądalności (mam dostępne specjalistyczne statystyki) wracam do tego, co najbardziej w nim wartościowe (Jasmine Black):
czwartek, 26 maja Dzisiaj nie opowiadajcie mi dowcipów. Bo słucham najnowszego tablo (http://tableau.jogger.pl/#e487189). Wczoraj mieliśmy wiatr na dzielni. Miałem też ból pały. Tej u góry. Nie bez pewnej obawy przełamałem się i posłuchałem francuskojęzycznej płyty. EL-G — Tout ploie (2008). Miałem problemy ze znalezieniem krótkich skarpeteczek. Zatem padło na strój: "bob budowniczy". Pull-over ratuje kwestię.
Klub X. 100 godzin zagranych występów + 500 godzin zjazdów, przejazdów, zwożenia sprzętu, klejenia plakatów, pisania bzdur. Żadnej satysfakcji. Być może nie jest to jakaś straszna awersja. Przynajmniej kible są w innym miejscu. A tam gdzie były kible — jest palarnia. Znak nowych czasów. Poza tym wszystko bez zmian. Obsuwy obsuwami. Występy występami. Wizualki ok. Dzięki Gosia!
(fot. Małgorzata Wawro)
Jedynka nie była w nastroju, co wpłynęło też na nastrój dwójki. Trójka zazwyczaj ma się dobrze, a jeżeli nie ma się dobrze, to tego po sobie nie pokazuje. Czwórce ulało się z flakonika, a bluzkę miała wybitnie fitnesową. Piątka niby też fitnesową, ale jednak nie. Szóstka ma perfekcyjnie zrobione paznokcie i rewelacyjne buty. Sam mógłbym takie mieć. Siódemka pachnie odpowiednio, subtelnie i w sam raz. Ale tylko się śmieje. Z rozmową słabiej. Ósemka, jak przyjdzie co do czego, to zapomina języka w gębie. A dzieci chodzą i śpiewają "dziewczynki, dziewczynki, dziewczynki, jajaj". Zdaje się, że to już nie pierwszy raz. Dziewiątka uderza do dziesiątki, ale ta ją zupełnie ignoruje. I nie powiem, żeby robiła to w subtelny sposób. "Kamil chce Kaśkę, a Baśka Michała, lecz okazało się, że to jest gej". Prawdziwe tru tru. W tym można zawrzeć treść niejednej 400-stronicowej powieści. Wciąż (na chwilę obecną) jest to moja najlepsza płyta. Trochę freak. A juści. Jedenastka mówi do dwunastki, że ma wszystko to samo, ale to nie jest dystymia. I może pić. Trzynastka mentorskim (mentorowym/mentrycznym/mentorcznym) tonem napomniała czternastkę, że swoją prośbę mogła wyrazić wprost. Nie żadne tam, potrzebna mi pomoc. To był zresztą głupi argument. Cały ich zestaw. Co było dostrzegalne gołym okiem dla piętnastki, szesnastki i siedemnastki, ale dla czternastki nie. Upiera się nadal. Mówi, że to naprawdę jest problem. No ok, mnie też wk..... jak mówią: poradzisz sobie. I se idą. Finał Miami-Dallas. Chyba pierwszy, który mi się omsknął. Antoine Walker i Keith Van Horn byli kiedyś. Osiemnastka gryzie skórki od paznokci w nerwowym oczekiwaniu na dziewiętnastkę. Pewnie to nie będzie to samo co dwudziestka. Ale nic dwa razy się nie zdarza. Wróćmy zatem do jedynki. "Muszę wyjść, ooo, muszę wyjść". To będzie najlepsza płyta. Jedynki to za bardzo nie obchodzi, bo jest za bardzo skupiona na sobie. Grunt to mieć święty spokój. Ostatecznie człowiek w końcu zawsze zostaje ze sobą sam na sam. Lepiej więc siebie lubić. Odrobina zawirowania, a potem wszystko wraca do tej brytyjskiej grupy rockowej. Dwójka mogłaby na ten temat coś powiedzieć. Ale ma tę mądrość życiową. Zaczeka. Przeżyje. Po co się niepotrzebnie denerwować.
wtorek, 24 maja Zdobywasz punkty — wygrywasz nagrody. Doszło do walki wręcz (za to nie ma punktów). Wygrałem i nie musiałem sprzątać na chacie (punkty). Zatem posprzątałem troszeczkę (punkty). Potem poszedłem do fryzjera. Jak tylko nie ogalam się na łyso zdobywam punkty. Mistrz.
środa, 25 maja Sprawki: Okazało się, że to wino jabłkowe, a nie pomarańczowe; ale jest z tego też korzyść: pomarańczowe jeszcze stoi i ma się dobrze.
Heh, Wojt też był na pieszej pielgrzymce do Cz. I Mich. Kto śpiewa, dwa razy się modli. Bębny są od Murzynów = szatan. Wojt, jak tylko zobaczył gadającą dupę, od razu zapragnął obejrzeć ów obraz. Osobowości analne? Wyrzuciliśmy w ch.. metronom, bo nam przeszkadzał w graniu. Od razu śpiew i granie lepiej nam wychodzą. Pyszczku mówi (podsłuchiwała), że to ładne piosenki. Great Debaters (2007). Ot, kolejny film z Murzynami.
Naked Lunch (1991). Peter Weller. Z wielkich liter. PETER WELLER. Ktoś znakomicie nagrał jego kwestie mówione. Obrzydliwe i fascynujące. Minęło ponad 10 lat (a to jest dużo czasu), a odczucie pozostaje niezmiennie to samo. W jakimś sensie "efekty specjalne" przypominają mi "The Thing" (1982). Nie czuję się też jakoś specjalnie zszokowany. Jak jest dobra impreza, to różne rzeczy mogą się wydarzyć. Pewnie gdybym urodził się później to nie pił bym piwa właśnie. Jak ktoś nie zrobił sobie w życiu Las Vegas (Fear and Loathing in Las Vegas, 1998) — to my tu o czym. A TY — jaką masz maszynę do pisania?
sobota, 21 maja Gry miejskie może innym razem. Alternatywne zwiedzanie Gdańska (Nowy Port, Przeróbka) to znakomity pomysł. W sumie były 3 etapy, wszystkie z parą patentowanych przewodników z powołaniem i fascynacją (ich wzajemne przekomarzanie stanowiło miły akcent). Pozwalało to zajrzeć (większą grupą) na różne miejsca oddalone od głównego szlaku zwiedzania, bez obawy, że dostanie się po ryju. Chociaż element lokalnego folkloru też występował. Na szczęście dodatkowo odbywały się (mizerne bo mizerne) streetwavsy, więc atmosfera była wyjątkowo pokojowa. (Chodzą słuchy, że jest młodsza niż wygląda). *** W halii oliwi odbywała się MLECZNA REWIA. Ale to nie było to, o czym myślałem. *** Manekin = naleśnikarnia. A w ogóle to wypas samochodowy dzięki A&M.
niedziela, 22 maja Le Samourai (1967). Powiedziałem, że widziałem lepsze kryminały z tamtych czasów. Następnego dnia jednak sądzę, że to jednak nie jest kryminał. Ten początkowy cytat tak mnie oświecił. I wszystko wygarnąłem. Bingo! Wysnuwając bardzo wątpliwą paralelę, "Ronin" 30 lat wcześniej tylko bez zbędnej akcji, okoliczności politycznych i amerykanizacji intrygi. Potem znalazłem to. UWAGA! Nie czytać, jak ktoś chce obejrzeć. http://www.filmweb.pl/film/Samuraj-1967-31782/discussion/Le+Samurai+-+9+10,878841 No i Alain i jego look. *** Michał Nowak, "Historie powszechne". Ten tomik akurat fajny.
poniedziałek, 23 maja Próbę mieliśmy z Endriusem. "I te kilka dni/podarujesz tylko mi". Zrobić teledysk z psami. Bardzo wdzięczny temat. Może też bardzo wdzięcznie pasować do obrazu. Jeno Endriu musi zaśpiewać jak Jacek Łaszczok. A potem pomyliłem pomarańczowe z jabłkowym. A jeszcze wcześniej byłem w dzikiej parcznej zieloności. To pewnie przez to.
jadę ja do tej Oliwy, transfer skm okejowo, idę na tę imprezę (Endriu zawsze ma takie, co wypadają nie wiadomo skąd), była trochę zamknięta i z powodu pogody stała po znakiem zapytania, stara Oliwa jest rozczulająca (szkoda tylko tej księgarni na rogu, gdzie można było dostać zapomniane egzemplarze LnŚ). Tym razem trafiło na ulicę Alfa Liczmańskiego — poezja. Na miejscu się okazało, że lokalna inicjatywa mieszkańców ma się całkiem nieźle, jakbym był w jakimś skandynawskim czy innym beneluksu kraju. Rozstawiliśmy sprzęt, co dwa kawałki JZTZ mieliśmy występy dzieci ze skrzypkami tudzież wiolonczelami — po prostu festyn rodzinny na rogu Słonecznej i Podhalańskiej, w sumie nielegal, ale nie sądzę, aby lokalsi podkablowali, a ze zgromadzonej publiczności w liczbie ok. 30 niejeden spożywał alkohol w miejscu publicznym. Więc występ, w którym powinienem czuć się bardzo źle, a czułem się co najmniej dobrze, Endriu robił za MC, zagraliśmy co nasze, nie było spodziewanego jam session. Ok. 20 część się rozeszła, zatem udaliśmy się do mieszkania gospodarzy, którzy raczyli nas pizzą. Endriu nie kłamał, nie różni się od włoskiej, i można użyć stwierdzenia best ever. Zresztą, je ją się po małych kawałkach, w duuużej kuchni można nawet coś porobić, więc człowiek w konsekwencji zje więcej, niż przy normalnym zamówieniu. heja, Marzena podwozi nas na Morenę, potem transfer na chatę, ot szaleństwa (fot. Beata Czurakowska)
czwartek, 19 maja No i ona okazała się świadkiem jehowy (ta od biblii). Dzisiaj rano uświadomiłem sobie, że nie jadłem obiadu pd dwóch dni. We środę z drżeniem czaszki wymiksowałem "sport", bo chciałem zrobić przyjemność Przemasowi, by miał na weekend i mógł się pochwalić przed żoną. Ale okazało się, że zrobiłem przyjemność Johnemu, bo mówił, że słuchał jej cały dzień (Przem i tak nie odbiera maili). No i rześmy poszaleli na instrumentach, i w przeróbce "Zwrotek" doszliśmy do satysfakcjonującego mnie miksu pisków, zgrzytów i spokojnej melodii.
Potem zabraliśmy się za nagrywanie perkusji, do czego musiałem nawieźć sprzętu autobusem (wiedziałem, że mi ucieknie ten właśnie). Chłopcy sobie pograli — a ja to k... będę musiał potem ciąć przez kilkadziesiąt roboczogodzin. Na początek jest nieźle, przynajmniej jest jakiś drive. Zobaczymy jak pójdzie z resztą instrumentów. Trzeba przyznać, że teraz mam chęci w tym grzebać. Z czasem gorzej. Z rozpędu machnęliśmy chyba 4 i trzeba było się zbierać, jedną nagraliśmy w całości (+ git + bas). Zabrakło jednego gniazdka, więc graliśmy po ciemku, za lampeczkę robiło tablo lapsa i ponieważ instrumenty nagrały się cicho to perkusję będzie można potraktować jako podkład do dogrywek (Johny: "oszukaliście mnie!").
wtorek, 17 maja Zgrałem kawałek Polan. Przypomniał mi o nich nieoceniony Marek (http://tableau.jogger.pl/). Fragment o prądzie genialny. Plus inne smakołyki. Ich nagrania poza albumowe nieco podważają ich mocarstwową pozycję mega rhythm'n'bluesowych wymiataczy. "Mój przyjaciel cień" — że tak się wyrażę. To znaczy wymiataczami raczej byli, z kompozycjami początkowo nie teges. Eh, nagrać tak dzisiaj perkusję! Kolejne post-stoogesowe pomysły Cieślaka to jednak nie to samo. Przy okazji: uważam, że John Cale — mimo że nie było to marzenie zespołu — wykonał (mimochodem?) genialną robotę na pierwszym albumie. Pozostałe brzmią jak synonim garażowego bandu. Jedynka — jest jakimś nieodpowiednim, niewyobrażalnym, trudnym do opisania połączeniem wściekłości gitar i słodyczy big-beatu lat 60. Nie ma bardziej brutalnej wersji "Now I Wanna Be Your Dog" niż ta z dzwoneczkami właśnie.
środa, 18 maja Wróciłem późno. Zrobiłem na szybko "sport song" akustycznie z Przemasem na wokalu. Johnemu się podoba. Został nam już tylko "Coogan's Bluff" (1968) do zrobienia. Z cyklu kowboj przyjeżdża do wielkiego miasta było dosyć klasycznie. Natomiast całuśny Eastwood? No tego jeszcześmy nie widzieli. Na jego miejscu rzeczywiście wszystkiego trzeba by było spróbować. Do tego muzyka Lalo Schifrina.
niedziela, 15 maja Teoretycznie spodziewałem się większych kontrowersji. A mimo to odnosiłem podczas projekcji wrażenie, że film "Lolita" to taka kolorowa hollywoodczyzna. W sumie jednak napięcie w "Lawn Dogs" przenosi się w inne rejony - coś sprawia, że człowiek drży pod koniec o los bohaterów. Troszkę jakby antycypacja "American Beauty", jak na to spojrzeć pod względem bezpośredniości przekazu nt. życia sfer. Pyszczku w roztrzęsieniu zażądała, że następny film ma być lekki i przyjemny. Trafiło na "Due Date" (2010) i w konsekwencji nie było takie najgorsze. Przewidywalne, cóż, ale w przypadku Roberta Jr. na wiele rzeczy można przymknąć oko. Nie powiem, że warto, ale jak się trafi w całości na scenę z niedźwiedziem — czemu nie.
poniedziałek, 16 maja Tym razem u Endriusa próba przed nielegalnym występem. Ponadto zmiksowaliśmy na czysto "Zwrotki". Trochę przestrzeni, mniej basów, ładnie dopasowany delay z regularnym powtórzeniem jednego dźwięku. Łatwizna.
czwartek, 12 maja Dojeżdża Wojt. Truskawkowe mu służy. Jak to chłopacy — rozmawialiśmy o problemach z dupą. Trochę peniałem tak śpiewać na żywo do gitary akustycznej. Nigdy z nikim tego nie robiłem. Nie bolało. W końcu to moje piosenki, więc głos mi pasował. Jak uda się to nagłośnić, to vreen3 live może być git.
piątek, 13 maja Złe EMOcje. A Przemas kocha Jareda Leto. Kosz mieliśmy taki skopany. Choć potem, kiedy było nas 2 na 3, to wpadło mi kilka rzutów. I leciałem z nogą z karata. *** Takie małe ciałko. Słusznie uznałem, że mam na tyle blisko, że mogę wrócić do domu na kolanach. Nastrój nie nastrój — na imprezę iść trzeba. Wbijam się w stringi, robię mocny makijaż, ostatni luk w lustro, wyglądam wciąż extra, idę. Imprezę zespołową mieliśmy w zasadzie wspominkową: Live Aid, Nirvana, Alice in Chains, Who Cares, Kevin Arnold (same starocie/video), Line-in 01. Jak nienawidzę świtów, to po tej 4 rano byłem w nastroju euforycznym. Raczej piwo. Też THE TAPE.
sobota, 14 maja Euforia przeszła mi szybko. Szczęśliwie (czy to nowa świecka tradycja?) nastrój mood wpływa inspirująco. Wstałem i nagrałem piosenkę "Zwrotki". Bo w trzeciej zwrotce jest, że jej nie będzie. Ponadto zwrotki oznaczają cykliczność życia i śmierci. Nieustającość powtórzeń. Powtarzalność zdarzeń. Sinus i kosinus. Piwo i pizza. Śniadanie i kolacja. To chyba folk. Poszemrałem na dwunastce. Wymyśliłem coś, co nie jest ostatnim żenua. I obecnie mi się podoba. Może zrobimy to w wersji rock. Na razie będzie taki akustyk. Zwrotki by johannvreen *** Przyszedł Przem. Jak zwykle spóźniony. Nie wyglądał kwitnąco. Ale zaśpiewał, co miał do zaśpiewania. No, znowu będę musiał się wziąć do roboty. *** Quo Vadis (1951) to jednak klasyka złego filmu. Ale i tak mi się podoba. I jaki wypas na technikolorze! (6,5 giga). Pyszczku: — No nie mam pojęcia, dlaczego Ci się ten film podoba. Przecież tam nie ma ani jednej pary porządnych zderzaków!
dokładeczka do starego bileciku — ok; szybki transfer Andrzejobusem na Orunię — ok; jedzie 256 — ok; niemal bezkorecznie — ok; na razie podróż pierwsza klasa; skm dzisiaj nie kursują co pół godziny, jak straszyli — ok; bilecik (a nawet dwa) — ok; czy w tych środkach komunikacji zawsze musi być tak głośno? całe szczęście, że od lat stacje skm nie zmieniają się (może i się zmieniają, ale wzgórze nowotki zawsze zostanie wzgórzem nowotki), więc obojętnie w której części składu bym usiadł i na którą stronę spojrzał to będę wiedział na którym przystanku na trasie gdy-gda jestem; przymorze; jej, ile dziewcząt; do przedniego wyjścia, w prawo, wzdłuż ulicy, hałas odrobinę mniejszy (przecież mam nową kasetę); dwie przecznice dalej po prawej praktiker — są jednak rzeczy niezmienne; kolejna — pizzeria po lewo już nieaktualna, ale monopolowy na szczęście tak; kiosk, skręt w lewo, przejście obok bloku, które w tych rejonach wszystkie wyglądają tak samo, dalej obok parkingu i nagle JUUUUPIII — wieeelki wieżowiec (dalej w tle wieża kościoła, którą można pomylić z minaretem; ponieważ byłem zbyt wcześnie, obszedłem blok cztery razy; ogórkowa zupa krem z grzankami; pyszności; zaliczyliśmy tematy komu akurat wycięli jelito grube, a kto będzie wymagał przeszczepu szpiku; problemy z dziećmi; finanse; plany na wakacje; pokaż jakie masz mp3 — ja pokażę ci swoje; wiesz, co Renia mówi: "znooowu musimy słuchać muzyki od Tomka?"; początek "Saturday Night Fever" genialny; za młodego Travoltę można się pokroić; Hitler dowiaduje się o jadłodalni; moda na suknie; KARATE; wracam późnym wieczorem; jakieś krzaki czy inne drzewa wydzielają intensywny zapach; to już jest lato [czad];
środa, 11 maja
Clash By Night (1952). Hej, tu występuje Marylin Monroe. Moja druga miłość. Ale teraz postawiłbym na Barbarę Stanwyck. Oprócz tego jest to całkiem typowy dramat obyczajowy w konwencji czarno-białej, który nosi w sobie kilka elementów "złego filmu". Np. obowiązkowa postać komiczna i jej "zabawny" sposób bycia, albo scena, w której główna bohaterka stoi przed oknem, a przebitki wzburzonego morza odwzorowują, jakie emocje nią targają. (Tardżą?).
Kręgle z A&E. Pyszczku rewelacyjnie. Grunt, że dwa razy wygrałem. Potem mogłem się skupić na szlifowaniu stylu. Szkoda ostatniej półpartii, gdzie Pyszczku miała rewelacyjne punkty.
Jakiś zalatany jestem dzisiaj. Najpierw Johny po weekendzie majstrowania z kompem stacjonarnym przywiózł go. Namęczył się chłopak, a tutaj monitor popsuty. Zakupy (no chleba nie ma na jutro), pranie, szmegesy, a kaseta czeka. Chill. Spakowanym, mogę jechać. *** "Wzburzenie" Rotha znakomicie się czyta. *** Jak już wiedziałem, że we wtorek mam wyjazd, to wiedziałem, że muszę mieć nań kasetę. THE TAPE. Każdy ma taką, na jaką sobie zasłużył. Czułem, że muszę znaleźć sobie coś na teraz. W niedzielę intensywnie przeglądałem płyty między jednym a drugim naleśnikiem. Skończyły mi się dziewięćdziesiątki, zatem wybór był szczególnie utrudniony. Nie nagrywałem Sunny Day Real State, bo taką mam ze starych czasów i jeszcze na nią nie pora. Nie brałem Chokebore, choć należało im się za zasługi, ale tych mam na kasetach z Outside'u, więc. Na przykład najlepszy numer Yuck to "Rubber", ale trwa ponad 7 minut. To kaseta do chodzenia. Ja zawsze chodzę szybko. Cały bagaż trafił do pozostałego folderu. Nie lubię totalnego miszmaszu, więc są ustawki, że tak się wyrażę ep-kowe. Moja THE TAPE idzie tak:
Yuck — Get Away Yuck — The Wall Yuck — Operation Modest Mouse — Heart Cooks Brain Modest Mouse — 3rd Planet Modest Mouse — Broke Modest Mouse — Trailer Trash Holy Fuck — Lovely Allen Spoon — Troble Comes Running Deerhunter — Never Stops Built To Spill — Time Trap Built To Spill — The Plan Built To Spill — You Are Pavement — Starling of the Slipstream Pavement — Grounded Long Pigs — She Said
W życiu nie zmajstrowałem żadnej składanki. Nie mówiąc o takiej! Podobno widzieli mnie skaczącego po pokoju. W rajtuzach. Młodociani narkomani z góry niech się trzymają. Jeszcze nie wiedzą, co to znaczy głośno słuchać muzyki.
No to zrobiliśmy zakup. Polecimy sobie w marcu. *** Mówi Andrzej: zabijesz mnie na tym koszu; najpierw wypluję płuca, a potem będę miał zawał. Fajnie jest podotykać się z chłopakami. Byliśmy bardziej zajadli w obronie. Rzucali inni. 4/14, 4 zb., 4 straty, 4 przechwyty, 4 as. Udany mecz. *** Zaczęliśmy oglądać "Harry Potter and Deadly Hollows Part 1" (2010) w wypasionej jakości, ale długo nam nie poszło. Gęba mi się nie zamykała. Bulls grają słabo, co zatem powiedzieć o Atlancie? Za to obejrzałem ten (jedyny jaki mam) odcinek Ebichu i pół Indiany Jonesa. Pół, bo znowu zrobiło się koło późna. *** "Wzburzenie" Rotha zapowiada się znakomicie.
sobota, 7 maja
Ha. Można dojść do masarni opłotkami. Zaczyna nadchodzić ciepło. Chwilowo — w ramach wyjątku — przerzuciłem się na rocka. Właściwie na tę jedną kasetę, co teraz mam. *** Pyszczku kupiło mi kapelusz. To już mam drugi. Pół soboty byliśmy na filmach dokumentalnych. Kosmiczni turyści I Szwajcaria l reż. Christian Frei l 2009 l 98 min Arabska Królowa Piękności l Izrael l reż. Ibitsam Salh Mara'ana l 2008 l 56 min Straight Out l Islandia l reż. Hrafnhildur Gunnarsdóttir l 59 min Ok. *** Drugie pół soboty byliśmy u A&E. Mieszkanie ok. Caylus. Ale karcianka jest całkiem nie powiem. Można się nieźle zabawić.
niedziela, 8 maja
Pół niedzieli byliśmy na dokumentach. Guanape Sur l Włochy l reż. Janos Richter l 2010 l 24 min Przybysze I Francja I reż. Claudine Bories, Patrice Chagnard I 2009 I 111 min Więzienna Wyspa Bastøy l Holandia l reż. Michel Kapteijns l 2010 l 55 min Zostawić Mandela Park l Holandia l reż. Saskia Vredeveld l 2010 l 70 min Ok. *** Obiad nam się rozdzielił. *** "Wzburzenie" Rotha jest znakomite. *** Dokończyliśmy "Dark Crystal" (1982). Co sprawia, że chyba będę chciał obejrzeć prawdziwych Muppetów. *** Mosley nie miał żadnych argumentów, co wiedziałem już przed walką z Mannym. Słabe to było. Na szczęście Celtics jeszcze nie polegli. Na szczęście (tu wyprzedzam już) Lakers polegli sromotnie. A miało być tak pięknie. I historycznie. Przepraszam, ale z Dallas? Panoooowie! 0-4?
W robocie człowiek od razu czuje się na swoim miejscu. Nie było lekko. Z mojego stanu osobowego (5 osób) zjawiło się dwie i pół i jakoś trzeba było te dziury łatać. Z perspektywy kilku dni jestem z siebie zadowolony. *** Na próbie tym razem szatany były za ścianą, ja byłem raczej obok, ale usłyszałem wiele rzeczy — było o czym opowiadać. *** Czy to tego wieczoru oglądaliśmy Jamiroquaia i podziwialiśmy jego dresy?
czwartek, 5 maja No, smacznie. "She's a dollar". Nie wiem, czy to będzie nową świecką tradycją, ale na perkę znowu zakładam pogłos dr room, co sprawia, że nie jest tak bliziutko, jak dotychczas bywało. Kręciłem trochę stopę, bas wycięty, niedużo góry, takie chlapnięcie. Ponownie zawęziłem panoramę, co w połączeniu z pogłosem inaczej ustala przestrzeń. Beczki wycięte ładnie. *** Talented Mr. Ripley (1999). Tak, dopiero teraz. Z cyklu: obrazki z Rzymu. Wypasiona jakość. Obsada daje radę. Gwyneth nigdy mi się nie podobała. Co do "amanctwa" Jude'a — nie jestem przekonany. Jak mu się oczy błyszczą, to coś w sobie ma. Philip Seymour Hoffman jak zwykle odrażający. Damon tradycyjnie nieładny. I te jego szczękozęby! Parafrazując znakomity komentarz: "Dziwię się Mattowi, że zagrał geja".
Znany bardziej jako zbieg z Alcatraz. Fantastycznie nakręcone. Po prostu Lee Marvin. Marvin wystarczy, żeby był na ekranie. Do tego jeszcze Angie Dickinson, co do której zawsze istniały podejrzenia, że wygląda extra.
poniedziałek, 2 maja
Szkoda było marnować dnia na urlop. Gdyby nie robota, w robocie byłoby całkiem całkiem. Choć i tak było fajnie. Mało luda. *** Skoro poniedziałek = Endrius. Pyszczku mówi, że jak teraz nie będę tak regularnie jeździł (skończyliśmy miksy), to jakoś tak w planie tygodnia to nie będzie pasować. Wszystko poszło gładko. List przebojów nie będzie. Ale płyta chyba fajna. No i miałem wrócić wcześnie do domu, a tu dupa. *** Popełniłem błąd, iż celowo nie chciałem znać wyników meczy. (w końcu szykowałem się na wieczór). I wszystko ch..! Już podczas oglądania pierwszego sprawozdawcy nie omieszkali przekazać "huge zwycięstwo Memphis". Super. A potem Boston sromotnie przerypali z Miami i wcale nie wyglądają dobrze. Byłem straaaasznie zawiedziony. Zachciało się powrotu do emocji z młodości — to proszę. To już nie na moje nerwy. Za stary jestem na to. I do 3 zeszło.
wtorek, 3 maja
Wskutek dnia/wieczoru poprzedniego miałem cichy dzień. Chyba nawet czytałem książkę. Ho-ho. "Zapomniana rewolucja. Grecka myśl naukowa a nauka nowoczesna" Lucio Russo. Co najmniej zaskakujące. Elementy nauki, filozofii i metodologii omijam (to 90% książki), ale historycznie jest to bardzo zajmujące. W całkiem nieprzekonującym filmie "Agora" można przez mgłę dostrzec delikatną sugestię o bogactwie i zapleczu naukowym "Grecji przed Grecją".
Naked Jungle (1954). Nawet urocza technika nakładkowa (fotomontaż, jak się kiedyś mawiało) nie ożywia tego drewnianego filmu. Charlton Heston chyba urodził się Mojżeszem. Drewnianym Mojżeszem. Stylistyka tego obrazu jest staroświecka, a jedynym elementem zabawowym był portugalski dubbing. Eleanor Parker wygląda zjawiskowo, choć można jej dać więcej lat niż w rzeczywistości.
sobota, 30 kwietnia
Piwo kupione, można jechać na majówkę. Na początek cotygodniowa partyjka Caylusa.
niedziela, 31 kwietnia
Zbyt długi czas oczekiwania. Zbyt mocno wiało. Zbyt krótki spacer. Zbyt długo kiełbaski się piekły. A ponadto bez zmian. Przez chwilę, podczas schodzącego nad czubki brzóz słońca, miałem chwilę absolutu. A piliśmy piwo.
Ponownie. Bo niemal w każdym momencie zaskoczył moje przyzwyczajenia "czytelnicze". Bo Wanda.
Franca Marzi. Fest babeczka. Festiwal gry aktorskiej i mistrzostwa scen, jedna po drugiej. Wanda świetnie wygląda i ma absolutnie współczesną fryzurę.
Spoiler (ten głos "rozsądku" to ja): — Myślisz, że ten ją też przerobi na 40 tysi? — Dziee tam. Na więcej. — Teraz jak tak powiedziałeś, to się boję, że jej to zrobi. — Od razu widać, że to oszust, szarlatan, kłamca i łgarz. — Jak jej to zrobi, to chyba nie wytrzymam.
A Wanda chyba jako jedyna miała naturalnie zrobione brwi. W sensie kształtu i kierunku.
Wandy niemal nie ma w necie. Robiąc screeny uświadomiłem sobie, że obejrzenie tego filmu było takie "lekkie" ze względu na kompletny brak oczekiwań. No i niezwykłość obrazu budowała go ze sceny na scenę. Teraz, bezpośrednio, nie mógłbym go obejrzeć po raz drugi. A na pewno bym się poryczał.
piątek, 29 kwietnia Ch... tam. Tydzień wcale nie wyglądał na krótszy. *** Play-off time. I od razu na dzień dobry 5/25 (rzuć pan cegłę), 4 przechwyty, ale 7 strat, 3 zb., 8 as., ale za to w humorze. Porobiłem sobie kółeczka jak szatan (= jeździec bez głowy), podotykałem się z chłopakami. Otarcia, obicia, odrapania, ale obyło się bez ofiar. Byłem jak buldog i skała. Jednocześnie. Jak 60 kg skały. Heh.
Chyba nie trafiłem ani jednej pary I rundy. Dwa zaskoczenia in+: 4-0 Bostonu i wakacje Orlando (dobrze wam tak). In-: szkoda Spurs. 4 mecz LAL-NOH (z odtworzenia) był ekscytujący, tyle, że tego wieczora do mnie nie trafiał. Raczej na smutno. Chociaż wciąż warto oglądać.
Dopiero Auric Goldfinger mi nieco pomógł. Może nawet za bardzo, bo do 3.