środa, 31 marca 2010

Drżyjcie!

wtorek, 30 marca

Ho ho ho (św. Mikołaj podbija Marsjan), ale mnie nie było!
***
A więc tak: w piątek mini-kosz, 3/2, byłem z Krzysztofem, więc nabiegałem się, za to skuteczność słabiutka 4/20, ale zb. 10, as. 6, strat również 6 — było to o tyle ciekawe, że wieczorem, już po prysznicu w górnej części pleców wypociłem 3 koszulki, ale poza tym żadnych objawów następnego dnia. Bieganie mi służy. Co więcej, od poniedziałku mam nowe buty z grubszą podeszwą, ściśle obejmujące stopę. Drżyjcie!
***
Przy okazji — to moje pierwsze firmowe buty z klasycznej triady sportowej. Tania puma, ale za to jaka.
***
No, w sobotę i niedzielę, dzięki nieskończonemu uczuciu, wyrozumiałości i pobłażliwości Pyszczku miałem ucztę filmową. Ku pamięci sobie zapisuję:

Zabójcze ryjówki, reż. Ray Kellog, USA, 1959

Zły mózg z kosmosu, reż. Koreyoshi Kasaka, Japonia, 1964

Święty mikołaj podbija Marsjan, reż. Nicholas Webster, USA, 1964
Tureckie Gwiezdne Wojny, reż. Çetin Inanç, Turcja, 1982

Zombie pożeracze mięsa, reż. Lucio Fulci, Włochy, 1979

Glen czy Glenda?, reż. Edward D. Wood Jr, USA, 1953

Trudno mi wybrać, który był "najlepszy", bowiem każdy z nich był w jakiś sposób kuriozalny, niezwykły i przez to zabawny. Więc gdybym miał wybierać, to wybieram "Plan 9 from Outer Space", bo końcu ten obejrzałem jako pierwszy.Zabawa była przednia, śmiech był zaraźliwy, a reakcje stosowne do treści. To było wyborne.
Na tureckim filmie był też Wojt, więc fajnie. Tak było, tak było. Na samą myśl o przeglądzie mam jeszcze ciarki. I jeszcze ten fragment, że przy wyjściu z kina po każdym seansie mnóstwo ludzi uśmiechniętych.
***
W przedpołudnia pozostawały zaś rzeczy domowe (np. odsłuchiwanie plików), pieczeń, wino multivino (raczej wyszło dobre)(i słodkie), doprawienie wina truskawkowego, kapuśniak i z tego wszystkiego nie zdążyliśmy z trzecią częścią trylogii.
***
Zaś w poniedziałek (przymusowy do wzięcia, ale zawsze miło, urlop) zaliczyliśmy tradycyjną trasę wiosenną, zahaczajacą nieco o zielony szlak — choć na dworze wcale jeszcze nie jest zielono. Ale przynajmniej pogoda nie przeszkadzała. I taki spacer z reguły bywa przyjemnością. Mimo nawet pewnego zmęczenia, czy późnej pory dotarcia do domu. No ale te buty, no ale wieczorne pomysły do chill-outu Johnego, no ale kapuśniak, i pieczeń, no i 007 do snu. Nawet mogę mówić i całoweekendowym relaksie, który trochę przełożył się na następny dzień w pracy.
***
Owszem, trzeba będzie kupić słuchawki, bo kabelek już nie łączy i tak dalej, ale żby to człowiek miał tylko takie problemy, hej.

Brak komentarzy: