wtorek, 30 marca
Ho ho ho (św. Mikołaj podbija Marsjan), ale mnie nie było!
***
A więc tak: w piątek mini-kosz, 3/2, byłem z Krzysztofem, więc nabiegałem się, za to skuteczność słabiutka 4/20, ale zb. 10, as. 6, strat również 6 — było to o tyle ciekawe, że wieczorem, już po prysznicu w górnej części pleców wypociłem 3 koszulki, ale poza tym żadnych objawów następnego dnia. Bieganie mi służy. Co więcej, od poniedziałku mam nowe buty z grubszą podeszwą, ściśle obejmujące stopę. Drżyjcie!
***
Przy okazji — to moje pierwsze firmowe buty z klasycznej triady sportowej. Tania puma, ale za to jaka.
***
No, w sobotę i niedzielę, dzięki nieskończonemu uczuciu, wyrozumiałości i pobłażliwości Pyszczku miałem ucztę filmową. Ku pamięci sobie zapisuję:
Zabójcze ryjówki, reż. Ray Kellog, USA, 1959





Na tureckim filmie był też Wojt, więc fajnie. Tak było, tak było. Na samą myśl o przeglądzie mam jeszcze ciarki. I jeszcze ten fragment, że przy wyjściu z kina po każdym seansie mnóstwo ludzi uśmiechniętych.
***
W przedpołudnia pozostawały zaś rzeczy domowe (np. odsłuchiwanie plików), pieczeń, wino multivino (raczej wyszło dobre)(i słodkie), doprawienie wina truskawkowego, kapuśniak i z tego wszystkiego nie zdążyliśmy z trzecią częścią trylogii.
***
Zaś w poniedziałek (przymusowy do wzięcia, ale zawsze miło, urlop) zaliczyliśmy tradycyjną trasę wiosenną, zahaczajacą nieco o zielony szlak — choć na dworze wcale jeszcze nie jest zielono. Ale przynajmniej pogoda nie przeszkadzała. I taki spacer z reguły bywa przyjemnością. Mimo nawet pewnego zmęczenia, czy późnej pory dotarcia do domu. No ale te buty, no ale wieczorne pomysły do chill-outu Johnego, no ale kapuśniak, i pieczeń, no i 007 do snu. Nawet mogę mówić i całoweekendowym relaksie, który trochę przełożył się na następny dzień w pracy.
***
Owszem, trzeba będzie kupić słuchawki, bo kabelek już nie łączy i tak dalej, ale żby to człowiek miał tylko takie problemy, hej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz