wtorek, 16 marca 2010

ta dam!

piątek, 12 marca
Strach trochę był, ale co tam. Transfer do Wrzeszcza odbył się sprawnie, nawet szybciej niż zazwyczaj. Mikrofony działały, zakup dokonał sie sprawnie. Następnie dzierżąc ostrożnie nabytek przeszedłem drugie pół Wrzeszcza do dziupli. Spokojnie, niespiesznie ustawiłem wszystko, podłączyłem tamto i owamto. Na zasłużonego sennheisera (to jednak dobry mic) nagrałem powtórnie partię "czystej" gitary do "fu fajters". Ustawiłem statyw (na szczęście gwint pasuje), umocowałem i zarejestrowałem. Działa! Głos wypróbowałem tylko w kwesti czy cokolwiek zbiera, bo skupiłem się na gitarze. Stanowiło to dla mnie zaskoczenie, bo gitara rysowała się całkiem niezwykle (w konsekwencji myślę, że to po prostu znakomite uzupełnienie dla brzmienia z mic ustawionego przy głośniku) — słychać pomieszczenie, gitarę — jest nad czymś siedzieć. Pierwsze wrażenie jest ok. Następnie zacząłem grać dodatki do Wojta2, potem przeskoczyłem na nowy gitarowy pomysł, by nagle jakoś opaść z sił i, mimo że miałem jeszcze sporo czasu, zebrałem się spokojnie do domu, nawet zapomniałem o 551 i próbie perkusji. W dodatku zostawiłem werbel na stołeczku. Jak usłyszałem nagranie gitary z pomieszczenia przyszło mi do głowy brzmienie
pierwszych płyt Black Keys.

Pyszczku mówi, że ryba też się sprawiła. 4-0 dla patelni.
***
Ależ mam "zsiad". Nie wiem, czy to dlatego, że nie zjadłem wczoraj obiadu, czy raczej kwestia "zadymki" na 3 skrzynki pocztowe i dwa stanowiska. Pewnie przez ostatnie 5 dni człowiek dostawał takiej "spinki" i wykonywał w szaleńczym opętaniu "zadania" od telefonu do telefonu. Oczywiście nie pragnę, żeby teraz ktoś podniósł mi ciśnienie, ale wydaje się, że chyba to nawet nie byłoby w stanie wyrwać mnie z posłusznego otępienia. A może to po prostu piątek.
***
Śmiesznie, wydawało mi się, że umieściłem post (ten o metrze str.), a on był tylko w kopiach roboczych.
***
Wes Montgomery kładzie leniwy mjut na moje niekumające teraz zmysły.

Brak komentarzy: