wtorek, 2 marca 2010

Ten Years After now

wtorek, 2 marca

Niezła heca zrobiła się w związku z nową książką — dotyczącą Kapuścińskiego. Afera jest, wiadomo. Ale wielce potencjalne jest zdanie bodaj Stasiuka: "A jeżeli on to wszystko wymyślił?". Aż poprosiłem Pyszczku o kupno sobotniej wyborczej i rzeczpospolitej — tam jakieś felietony i inne.

Koncert Ten Years After (now) + Easy Rider — nie był jakiś taki wsteczny. Choć być może już wiek sprawia, że inaczej patrzę na podrygiwania techniczne muzyków.
Zaskakująco dobrze polski band (byliśmy w uchu ok. 20:40, więc załapaliśmy się na support, a nie musieliśmy czekać) — technicznie bez zarzutu, żywo, aczklowiek dość tradycyjnie. Zresztą to było mankamentem całego koncertu, że po pewnym czasie miało się wrażenie, że gitarzysta gra po raz kolejny tę samą solówkę. Dziadkowie na scenie żywiołowo (szczególnie basista), sprawni, odegrali stare i nowe numery dobrze, było solo na perkusji, dwa przeboje, nawiązanie do rocka psychodelicznego (chyba najsłabszy numer) oraz wiązanka starych przebojów. Zdążyliśmy na kolejkę przed północą.
To było na zasadzie miłego zaskoczenia, ale nie wstrząsającego przeżycia. Czy koncert Pavement może takim być? Być może ze względu na zaangażowanie emocjonalne — tak.
Fajnie było, że staliśmy przed samą sceną i wszystko widzieliśmy dokładnie (słyszeli też), basista gitara i brzmienie identyczne z naturalnym, gitarzysta miał jakiś wypasiony piec, zaś perkusista grał na (własnym) mapexie, co mnie zdziwiło.

Wczoraj wpadł Wojt i zaskakująco, jak dobrze (i zaplanowanie) idzie nam szykowanie się do drugiej płyty. Już nawet część piosenek rozpoznaję z pamięci, część czeka na pomysły aranżacyjne. Ale podoba mi się porządek w folderach, ustalone tempa, nagrane podkłady akustyczne — no i niezłe zajawki, które nagraliśmy sobie na sali: nic nie słychać, ale od czego jest wyobraźnia. Marzy mi się minimalizm totalny w kilku numerach, taki Black Keys, naprawdę tylko perkusja, gitara i wokal.

Brak komentarzy: