wtorek, 25 marca 2014

Odcinek ze spokojnym poniedziałkiem



3 lutego, poniedziałek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca jemy ro-ga-la.

Francis Lai — A Man And A Woman (1966) — no to koniecznie musimy sobie sprawić. Już dwa razy nas ostatnio wycyckali na tych licytacjach. Jedno w ostatniej chwili w ogóle. Niesamowite.
***
Andre Previn — Rollerball (1975) — tego nie. Nostalgiczne wspomnienia o twardym, mocnym, męskim kinie z czasów dzieciństwa są fajne, filmy oglądane po kilka razy w tv albo na wideo, kiedy nikogo nie było w domu i można było się zabawiać cały dzień przy radiu i telewizorze jednocześnie (blade runner/rollerball/outland/ostatni brzeg/casablanca). Czasy się zmieniły, czasu nie ma, a soundtrack raczej śmiertelnie nudny. Zatem nie.
***
Podczas jedynego meczu w niedzielę (broncos sucks) dwóch tankujących drużyn komentatorzy zachwycali się vintage Rondo. Aż taki extra nie był, ale miło było zobaczyć jego 19 pkt (9/11)/10 as./6 zb. Różnicę zrobił Sulinger i dobre decyzje Rondo w końcówce IV kwarty i Celtics wygrali. Końcówka na styku, emocje w przypadku TYCH drużyn. A przecież to tylko Orlando. Olandipo bez rewelacji.
***
Ale muszę przyznać, że dobrze, że tylko jeden, bo mój mózg by nie wytrzymał od nadmiaru bodźców: obejrzeć, obejrzeć, co jeszcze obejrzeć, wszystko obejrzeć! zobaczyć! Takie coś miałem chyba w sobotę/niedzielę rano, że po przejrzeniu wielu, przy śniadaniu już byłem zmęczony, jakbym spał tylko pół nocy. Co bym się nie wyczerpał lepiej.
***
"Golden Eye" wygląda zaskakująco nowocześnie. Chociaż.... Brosnan zawsze tak miał. Imponująca scena wejściowa, w końcu czymś trzeba było kupić widzów po tylu latach. Racja — najbardziej zdziwiony byłem napisami. Miałem wrażenie, że czołówkę widzę po raz pierwszy w życiu.
***
Temp. oscyluje dzisiaj wokół zera, kupiłem ziemniaki, przysnąłem w tram, część druga się ściąga, w planach reaper, dwa adresy, licytacje?
Muszę w swoim kąciku mieć albo lampkę albo podświetlaną klawiaturę. Z tym drugim na moim lapsie chyba nie pójdzie. Świeczka/podgrzewacz?


4 lutego, wtorek

Odcinek z klasyczny wtorkiem (jaśniej)

My drogi i Miłościwie Nam Panująca ogląąąadaaaliśmyyyy film.

Pożegnanie z kasetami:
The very best off The Electric Light Orchestra — nieczytelna.
Simply Red — A New Flame — wstydu ni było, jakiś przebój, perkusja i bas w stylu lat 80.
Din Henley — The End oh the Innocence (1989) — Kanada przeprasza..., świetnie wykonana działająca kaseta Made in Canada, taki mniej znany Bryan, perkusja wciąż zła, ale muzycznie daje radę. W tych rejonach.
Rock Classics (1991) — ale zawartość wiele starsza. Kaseta również Made in Canada, to chyba całkiem sentymentalne i przyzwoite.
***
LaMarcus i Lopez przeturlali Gortata, który jednak 4 w ataku zebrał, coś trafił, miewał asysty (że przechwyt czy coś), dzięki trójkom Arizy przez sporą część meczu udawało im się dzielnie prowadzić. W IV kwarcie były emocje. Uff, dowieźli. (ubogie 6 pkt, 11 zb, ale +23 w pluso/minusach). "John Wall po raz pierwszy w karierze — a gra w NBA od października 2010 roku — jest ze swoim teamem powyżej 0.500."
***
OKC sobie radzili z Memphis, prowadzili, prowadzili, aż nagle w IV kwarcie zrobiły się emocje na 4 pkt różnicy. Biały Steven Adams zbiera i blokuje. Następnie trochę pobronili, Kevin asystował, wjechał na kosz i już było po meczu.
***
Może za mało skupiłem się na Moonraker (Expanded Score) (1979), ale on się akurat nie powiększył, te śmigane wersje mam już zapamiętane, i ten — nie wiem czemu — muzycznie i filmowo odcinek dosyć bliski memu sercu (taczing taki) tylko mi śmignął dzisiaj. Lecę dalej z kolejnością.
***
Bernard Herrmann — The Day The Earth Stood Still (1951) — no nie jest to "współczesny" OST, no, taki z lat 60/70. Ale prócz swojej śmieszności zawiera pewną zagadkowość i bardzo interesujący klimat. SF pełną gębą. Tyle że film był słaby. Zatem: nie spodziewałem się, że słuchanie na sucho będzie takim miłym przeżyciem.
***
Korekta: ta płyta zbliża się niebezpiecznie zajebistości.
***
No ale koniec tyrki, jeszcze jasno, wypadam przez sklep i komat, zwiedzam śnieżną krainę, bezpiecznie dojeżdżam na Stogi, macierz, ze zlasowaną głową, przygotowuje na bieżąco krajankę jajeczną, wzruszające. Spędzamy tradycyjny wieczór wymieniając się obiadami, ja pożeram wszystko co wpadnie (lody!) i siup.
***
Film się ściągnął, a nawet rozpakował i oglądaliśmy The Hogfather — Part 2 (2006), który trwał równie długo i mozolnie, że pod koniec również ledwo nie zasnąłem. Spaaaać.



Brak komentarzy: