wtorek, 4 marca 2014

Odcinek z mrozem wciąż (-9)



21 stycznia, wtorek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca mieliśmy listę do opowiadania.

(Terry Pratchett, Panowie i damy, bo Wyprawa trzech wiedźm, w kolejności, już była kiedyś).
***
Z cyklu pożegnanie z kasetą:
Marillion — Script for a Jester's Tear (1983) — numer "Garden Party" to jeszcze jakoś pamiętam z tych tragicznych wyjazdów do Poznania, poza tym bez sentymentu.
U2 — Zooropa (1993) — jest taką płytą, której muzycznie nie ma, że aż dziwne jest to po pewnym czasie, pozbawiona tych tam wartości odżywczych. Niby tytułowa, niby "Babyface" coś tam plumka i jeszcze jakieś nadęcie z Johnnym Cashem (feat., wiesz), i chyba jeszcze teledysk ze stopami na ryjcu Edge'a — ze wspomnień. Ale bez żalu out.
Pink Floyd — A Momentary Lapse of Reason (1987) — słuchanie Foldów od Wall włącznie (WallWłącz-nie) jest męczące, a już tego bez Watersa (WWW=WallWłącz-nie-Wat) w ogóle. Dodatkowo koszmarna maniera perkusji brzmiącej w stylu lat 80. I mały zachwyt nowymi instrumentami: są tam takie fragmenty, kiedy chłopaki grają na gitarach czy klawiszach solo tylko po to by pokazać, że coś "fajnie" brzmi. Do tego beztreściowość kompozycyjna i amelodyczność. To znaczy ja tam widzę, że oni coś takiego grali na Dark Side, ale teraz przybrało to kiepskiej podróbki ich samych i w dodatku jeszcze źle nagranych. Straszne.
***
Tym razem drugi sklep, dzisiaj na pewno gorszy. Ale śnieg w parku wspaniały. Trasa autobusowa może niekoniecznie, ale za to wspaniałości na Stogach — babka!
Posiedzielim, pozbierałem pudełko i płyty, których zamierzam się pozbyć i siup do domu na wieczór opowieści.


22 stycznia, środa

Odcinek z przedwystępową próbą

My drogi i Miłościwie Nam Panująca zwiedza(my) blok.

Ze statywem w dłoni (i tylko jedną lepszą rękawiczką) trochę to skomplikowane (duża książka), ale.
Te blerwy się znowu rozegrały, więc w ciągu dnia niby nic, ale przeszło to na mnie w nocy. Nerwy i tyle. W samej rozmowie dawałem sobie radę, byłem oazą spokoju, ale pewnie otrze się o górę, a oni też nie kumają.
Miałem słuchać odziedziczonej kasety Best of Electric Light Orchestra, ale była tak zjechana, że się nie dało — out.
Ale oglądanie blue-raya oraz sklepowanie spoko. Do tego zagrania dwa razy na okrętkę, a Johnemu się zepsuł samochód. No się zobaczy jak w piątek.
Ale wracam do domu, a tam prócz Twoich rewelacji ze spaceru Wild Geese II (1985) leży, czeka i jest świetne. Dobra muzyka jak na te lata. Najdłuższy numer akcji jest niezwykle atrakcyjny, kapitalny wręcz, temat też niezły (+ piosenka). Warto było za te nieduże pieniądze. A jutro wozimy w transakcji wiązanej.



Brak komentarzy: