środa, 5 września 2012

Paryz — dzien trzeci (26 sierpnia) / Paryz — dzien czwarty (27 sierpnia)





Odcinek z najladniejszymi wszystkimi cukierkami.

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca nie wstalismy wczesnie rano, bo to przez te zaluzje.

Ale nie zamierzamy poprzestac. Po prostu nastawimy budzik. Na 9. Sniadanie niejako tradycyjne, niemniej wciaz znakomite. + dodatkowa porcja na droge. Nawet nie tyle, ze ratujaca zycie. Ot po prostu. Dzisiaj w planie odhaczenie dzielnicy. (juz teraz moge zdradzic, ze z sukcesem).
Zatem, kiedy juz dobrze, a nawet bardzo dobrze bylismy przygotowani do dzisiejszego dnia:

— ogrody Tuileries troche za malo zielone, zbyt zapiaszczone i brudzace butki; karpie w sadzawce, wiatr i zbytnie naslonecznienie; ach no i wyglaskane kolano Rodina; 
Place de la Concorde ogromniasto; obeliks zlocenia w tym wypadku na miejscu; zasadniczo imponujace, zgrabne przejscie do
Avenue des Champs-Élysées kolejny znaczacy punkt programu: czlowiek sie nastoi (co, oni produkuja tam te bilety?!), a one i tak kosztowaly 70E, wiec szwedzki Indianiec nas nie zobaczy, sorczak; aleje jak aleje, monciak lepszy; natomiast salony samochodowe bardzo extra, i racja, kiedys nie zwrocilbym na nie uwagi, no moze na czerwone renault, na duzy plus mozliwosc dotykania i wsiadania, wciaz mowie o autach;



Arc de triomphe monumentalny, moze nie jakis brzydki, ale luki nie naleza do moich konstrukcji;
dzielnica z ambasadami, wyludnione ulice, przegapiony ruski kosciol; Parc Monceau perelka: sprawa z cukierkami, nalesniki, hustawki, mini karuzela ("bardzo to Mikolajkowe"), pomnika Chopina nie znalezlismy, albo niezwykle kontentni z odkrycia lokalnej ludnosci i parku dla osob
 az chcialoby sie polozyc na trawie, ale nie, bo idziemy do 
Musée Jacquemart-André znalezione, ale 11E za 4 Rembrandty oraz Boticellego i Tiepolo to nastepnym razem, kiedy najdzie nas chetka na dodatkowy palac
 wglad do Grand Palais (zamkniety do jesieni), wglad do Petit Palais (darmowa wystawa grafik) (na deszczowe dnie), przeglad Pont Alexandre III ze zlotymi okropnosciami, a z daleka widzimy wiadomo co juz coraz blizej;
le obiad: pesto ze wstazkami i znakomita salatka, nastepnie kawa i ciastko, potem przeglad aktualnosci muzycznych (na przyszlosc) oraz dezaktualnosci (no tego wolalem nie wiedziec) oraz filmowych (albo za drogo albo nic ciekawego), z ktorych wycelowalismy w jedna projekcje, gdzie szczesliwie dotarlismy na czas z odpowiednimi metrem przesiadkami; 
a La Cinémathčque française mowi nam, ze jest nieczynne do 29 sierpnia (sacrebleu!);
zatem przechadzka wieczorna nowa dzielnia z mego imponujaca La Bibliothèque nationale de France i dalej w kierunku domu; Gare d'Austerlitz; zaskakujaco objawil nam sie punkt jutrzejszej wycieczki, potem jeszcze Institut du monde arabe (ufo ale stadion w Gdansku ladniejszy) (i wiekszy) i
 crêpes + compote de pommes oraz crêpes + crème de marrons (dobra dzielnica dobra cena, 2,20E), wiec kolejny haczyk; 
transport jedna linia i mamy minute do domu cudownie!

rasoir
wirtualny Chinczyk





Odcinek z Jean d'Aronque

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca, mimo iz nie wiemy czy zyjemy, szczesliwie przezylismy caly dzien (kompletnie) na zwiedzaniu, i to na dwoch chlebkach z czekolada, czyli rekord.

(Gwoli scislosci: do kompletu mielismy brzoskwinie, sztuk jeden, oraz 0,25L autorskiego miksu coli ze sokiem jablkowym) (zapisac q potomnym).

Pobudka teoretycznie o 9, ale co poniektorzy zaczeli szlescic kartkami wczesniej i jeszcze wywolali tajemniczego tytulowego Francuza. Polowa sniadania okazala sie zaplesniala, co nam w niczym nie przeszkodzilo. Dobrze, a nawet bardzo dobrze przygotowalismy sie do drogi. Nastepnie, dzieki Szefowej osiagnelismy niebagatelny sukces i zakupilismy 7-dniowy bilet metrowy (zdjecia przygotowane zawczasu): wyrobienie karty (na miejscu!) 5E, bilet niecale 20E (zwroci sie po dwoch przejazdach dziennie i troche). Jedziemy. 



Quartier latin i stacja Gare d'Austerlitz. Wysiadka. Jardin des Plantes od razu wita nas budynkiem, z ktorego przezieraja szkielety (Galeries de Paléontologie et d'Anatomie comparée), ale to jeszcze nie to, nie na teraz, nie na ten wyjazd. Biezymy do Grande Galerie de l'Evolution (7E), gdzie spedzamy upojne 4 godziny ze szkieletami, makietami, wypchanymi zwierzaczkami (takie tam slonie i zyrafy), zwierzecym memento mori, zukami, motylami, owadami oraz innymi okazami, ktore zaczely juz mienic sie w oczach, tak ze czwarte pietro niemal biegiem (no dobra, wcale nie). Z pewnoscia (za) duzo zdjec, ale co tam. Pieknie tam bylo, i dodatkowo oszalamiajaca konstrukcja stali, szkla, wymoszczona pelnoformatowa boazeria — po prostu archetyp XIX-wiecznej biblioteki-muzeum.

Posileni i niezrazeni uplywajacym czasem udalismy sie do oczekiwanej Ménagerie du Jardin des Plantes. Ograniczona przestrzen i liczba zwierzat nie zawodza, dodatkowo umieszczone w klatkach i pomieszczeniach w baaardzo starym stylu. Urocze okolicznosci, sloneczna pogoda (witaj ukapeluszony podrozniku w czasie), moze troszke za malo picia i jedzenia, ale kto mogl sie spodziewac, ze bedzimy tam caly dzien miast jego polowe. Na mile zakonczenie fragment Jardin des Plantes (to tu, gdzie planowalismy byc dzisiaj) i juz jestesmy w domu. Male zakupy (drobne problemy decyzyjne), na obiad-kolacje tarta z porem (leader price, 2,20E), w sam raz, kawa, i na tym nie spoczniemy dzisiejszego dnia, bo dzisiaj juz nie zamierzamy sie nigdzie ruszac!

Radio Nova rzondzi!
http://tunein.com/radio/Radio-Nova-1015-s17696/#






Brak komentarzy: