czwartek, 6 września 2012

Paryz — dzien piaty (28 sierpnia) / Paryz — dzien szosty (29 sierpnia)



Odcinek ze sformulowana przewidywalnoscia

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca bylismy na powaznych zakupach i prawie cos rzesmy kupili.

No ja powoli zaczynam nieogarniac, ale metro nam sluzy. "Rob zdjecia, obejrzymy potem, co widzielismy". No ale to nie tak. Np. dzien dzisiejszy byl wyjatkowy pod tym wzgledem, a to glownie zasluga zakazu w M'O. Ale przez czlowiek musial sie troche nagryzdac, ale do rzeczy.

A, jeszcze nie do tej. Bo w czym rzecz. W tym, ze moje oczy zdaja sie juz nie miec wolnego miejsca, zeby zapamietac wszystko, co widze i zapamietac chcialbym wlasnie. A oprocz tego, co widze, jeszcze tyle sie dzieje. Mega. Jest.

Noc niezbyt plynnie (kark/kark/grypa?/przewialo?/niemniej, Szefowej nie az tak fajnie) i rano przywitalo nas zachmurzenie. Bagietka utracila swoja swiezosc, ale kawior nie zawiodl, nawet bez szampana. Kanapki na droge, plan majacy na celu maly skrot przedobiadowy. Tabletki co jakis czas dzialaja. Kolejka przed Musée d'Orsay sporawa, ale sprawna. Kierunek wycieczki bardzo dobry — zaczynamy od Mikolajow (czyt. gwiazdorow), w szczegolnosci nam sie podobajacych.



Wszystko skatalogowane mozna obejrzec tutaj (http://www.musee-orsay.fr/en/collections/index-of-works/), co jest bardzo mile z ich strony.

Zatem dwie sale na tip-top, trzecia w miare, czwarta po lebkach, piata i szosta, o ktorych zapomnielismy, juz przebieglem w 10 minut. Znaczy sie, mozna zwiedzic jeszcze raz. Niemniej, w duzej mierze bylo to zjawiskowe, historyczne i zachwycajace, jak i zmieniajace perspektywe (patrz: Renoir-Cézanne 0-1).
Miejsca pierwsze zajmuja ex aequo:
Caillebotte, Gustave, Raboteurs de parquet (Ty)
Burne-Jones, Edward, La Roue de la Fortune (ja)


Wiec jak juz skoncze te liste, to tez bedzie extra (juz jest) (wciaz jest). Lekko podsumowujac: gdyby temu muzeum dodac nieco Flamandow i kilku sredniowiecznych mistrzow — byloby prawie wszystko czego potrzeba.

I jak zwykle dobry transfer, znajdujemy kolejna ksiegarnie oraz sklep DIA (dobrzew), kupujemy malego chinczyka (po przeliczeniu okazal sie wcale nie taki drogi: 16E, a jeszce nam zostanie na nastepny obiad. Omlet w sam raz na zapchanie, pasztecik z wolowina wygral, do tego pikantne krewetki oraz kurczak szefa.

M'O skonczylismy o 15, jedzenie o 17, o 18 wybralismy sie do FNACa, a tam, oczywiscie layernia: m.in. winyle Blur i RATM, juz na filmy nawet nie patrzalem. Mala encyklopedia impresjonizmu 24E, ale tylko po fr, z kolei duzy i ciezki album impresjonistow 40E. Stosunek liczby stron do ceny ok, zlocone brzegi kartek. Zaleta? Ksiazka po fr, ale duzo duzych obrazkow i prawie zadnego tekstu!
Wiec jest nad czym rozmyslac w nocy.

Sukces nr 2: jest gra! Co prawda kosztuje 25E, ale jest. Z kolei sa tez pociagi, za 45E, ale za to wersja z USA!
Wiec jest nad czym rozmyslac w nocy.

Maly spacer kolo Comédie-Française oraz Palais Royal oraz Jardin du Palais Royal, takze La fontaine Moli
ère. Nastepnie, skoro zmierzcha, do niej. I akurat trafilismy na swiatelka. Hurra. I jeszcze ladnie sie prezentowala w nocy. A mysmy spokojniutko, zaliczywszy sformulowanie, udali sie zgrabnie do domu. Co poniektorzy w strojach wieczorowych. Ladnie. Bardzo ladnie. Jutro i potem jeszcze ciag dalszy.



Odcinek ze zgonem

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca twardo nie dalismy sie skusic indiancom, wietnamczykom, tunezyjczykom (kus kus fuj), koreanczykom, turkom, libanczykom i innym arabom, ale brudna bluza? — czemu nie.


Noc plynnie, jakkolwiek kark/kark/grypa?/przewialo?/Szefowej nie az tak fajnie. Ach, tak, nawet poranek mnie zaskoczyl, gdyz poprzedniej nocy sie zabawilem, hi hi. Sniadanie bylo wyrozniajace sie z tegoz powodu, iz nie mielismy tostow, a koncowke bagietki, ktorej reszta poszla na przemial na sniadanie drugie. Dodatki niezgorzej.


Kaplica sykstynska impresjonizmu. Wprowadzenie, wyciszenie i jest. Brawo za pomysl i wykonanie, ale jednak male mniejsze. Do tego Cezanne, Derain, Modigliani, Renoir i "nowi": Soutine i Utrillo. Szybko poszlo.

Muzeum sciekow rozczarowujace. Dia zaliczona, bez dodatkowych fajerwerkow. Kielbaski chipolata. Smaczne. I obiad smaczny (+ makaron z pesto + salatka). Mycie, kawa i nowy zestw ciastek. Koncerty jakies tak, ale niekoniecznie. Zatem po odpoczynku zwiedzanie Quartier Latin: meczet, Ar
ènes de Lutèce, najurokliwszy zakatek Paryza, Pantheon, St Étienne du Mont, Sorbonne, Musée de Cluny, jedzeniowa layernia kolo St-Michel, Marché Saint-Germain-des-Prés, Église Saint-Sulpice, czerwone butki i juz jestesmy w domu. Bardzo ladny spacer. No i obowiazkowe wypisywanie pocztowek. A reszta potem, potem, w koncu ile sie mozna zabawiac nocami.





Brak komentarzy: