środa, 12 września 2012

Paryz — dzien dziewiaty (1 wrzesnia, sobota) / Paryz — dzien dziesiaty (2 wrzesnia, niedziela, 3 dzien po 5-miesiecznicy)




Odcinek z enfantem

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca jestesmy zachwyceni roznorodnoscia i wieloscia barw calkiem uzytkowych gadzetow oraz mega form jedzenia; np. sklep pistacjowy.


Mały książę afrykański (na 5 liter): niby nic niby nic, a proszę. Wstawanie wcale nie takie rześkie, szampan i ta sangria (która przecież słaba była i w ogóle nie miała alkoholu) zrobiły swoje. Pić. I lekki ból głowy. I nie chceeeemy wstawać (kto nie chce, ten nie chce). Chleb wciąż daje radę, tak samo jak pasztet.

Markety vel rynki odnalezione, jeden wybrany, a następnie zgubiony (Le marché aux Puces de Vanves). Jedziemy czy nie jedziemy? Jednak jedziemy. Więc szukanie od nowa. Jedziemy i trafiamy. ("patrzaj, mają takie siaty, za siatami, za siatami").
I bardzo dobrze, bo choć murzyńska kraina, to można się było obłowić (ja). Może nie była to najlepsza layernia we wszechświecie, ale dużo jej nie brakowało (więcej książek, więcej śmieci, barów z piwem i kawą). Zatem:
— jeansy (1E) (ta dam!)
— gumowe białe buty udające eleganckie (10E) (obczajta, guma na glanc)
— biała koszula aż świeci (3E) (enfancia właśnie, na 16-latka) (gdyby się tak nie świeciła w słońcu, nie miałaby wiele szans)
— arabski placek na głębokim tłuszczu + kruche ciastko z nadzieniem daktylowym (aczkolwiek z pokazywania palcem nie do końca było wiadomo, co się otrzyma za tego jedynaka, ale nie zawiodło, i syciło, i oko i podniebienie)
— arabskie pachnące jadłodalnie — odkrycie w murzylandii. I to co z reguły zachwyca (no nie musi każdego), że oni na bieżąco, np. te baby, tymi ręcamy i narzędziami tnąco-szarpiącymi międlą, drobią, smażą, przypiekają dania na oczach kliencich.
To lubię. Targ. Obłowić się. Pohasać. Pobróbować. Podziczyć się trochę.
Ale ale — jak ja się z tym wszystkim zmieszczę do plecaka? Dwa kartony z butami, ciuchy i żarło?


Szefowa z niedomagania osłabła. A w sklepie nr 1 nie ma płyty Juliena Clerca. Do diaska. Do fnaca. We fnacu też nie ma, ale jest inna. Ja osobiście się mile rozczarowałem obecnością soundtracków z muzą Barry'ego na półkach. Oczywiście, że bym sobie nie kupił. Ale one tam po prostu są.

1000/MILLE BORNES (25E) zakupiona i jest bardzo miła (i wcale nie dlatego, że dwa razy wygrałem). Właśnie, trza zagrać.

Więc oboje mamy zakupione wszystko co trza. Ba nawet akcja pocztówkowa się udała. Nie wiem, jak to zrobiłem bez liczenia, ale starczyło dla wszystkich. Zatem tradycji stało się zadość.


Lekki obiad w domu (mega drożdżak + mus jabłko/truskawka). Drożdżak to był fajny pomysł: duży, sztuczny, więc długo zachowuje świeżość, nadaje się do smarowania masłem (jak chałka), więc uniwersalność spożywcza.
Oglądanie zakupów — no ba. Plus obowiązkowa sesja foto. [powiedz naf-naf (to potem)] (ciekawa kombinacja/mix taki) — więc odpoczynek i przygotowanie do wyjścia. Extra. Podwójnie extra przecież.

Na Bastille! Przechadzamy się obok budynku opery. Zgubiliśmy kierunek, ale to nic, zobaczymy więcej wystaw sklepowych — a to przecież najważniejsza rzecz tutaj. Place des Vosges, szamamy. Oni też szamają. I bez krępacji wykładają się na trawnikach. Słońce już ku zachodowi. Spacerujemy już w dobrym kierunku, odkrywamy ogrody Hôtel de Clisson (Archives nationales). Uratowana przed zdjęciem.


TEN sklep i uśmiechające się kolumienki.
Tak.
Takk.

Wystawy z cudami, pysznościami i kuriozami — cudownie. Więc może chwilę wcześniej zdradziłem sekret miasta. Numeru 39 nie było to i problem z głowy ("po co mi kolejne szpilki") ("teraz chcę pierścionek") [masz ci]. No ja bym nie przeszedł nad tym do porządku dziennego, ale.

Église Saint-Eustache tylko z kawałka wygląda ok, a obok snoby czekają w kolejce do japońskiego żarła.

Most z kłódeczkami ("i będziemy tylko skipowac zdjęcia"; "obyśmy tylko takie problemy mieli"). Tymczasem problem rozwiązał się sam, wszystkie wyszły poruszone, bo już zmierzchało.

Ulica z galeriami (takimi dla artystów malarzów), a na niej wspaniałe wycinane zakładki. A pana nie ma, a ten, który miał mieć zastępstwo to nieczynny jest w niedzielę. Więc trzeba będzie tu przyjechać jeszcze raz.

Monoprix — łososiowy krokiet (19E/kg) + lody pistacjowe (2,20E/l). Trza brać przecież, zaraz wyjeżdżamy. Paryż jest extra, a na kolacje tarta, a po kolacji plany jutrzejsze. Na jutro. Rzecz jasna.

Bob Dylan, Everybody Must Get Stoned
Allen Toussaint, From a Whisper to a Scream (1970)
Coldcut, Mr Nichols

ps. pewnie się grzebałem z wypiską, to coś tam w radio usłyszałem


Odcinek z zakończeniem, zachodem słońca, rzeką i rozmaitościami

My drogi i Milosciwie Nam Panujaca bez zawieruszeń szczęśliwie przeżyliśmy ostatnie dni w Paryżu.

No to już będzie improwizka, bo jakiś baran nie dopełnił obowiązku. Ale racja — nie było kiedy.
Mamy zdjęcie w tosterze. Czy ja już wspominałem, że będzie mi go brakowało? Nie żebym musiał mieć. Ale w sumie czemu nie. Wstaję rano, niedowarzam tostów, maczam w zimnej kawie, zasiadam do netu i mje nie ma. Czy mam gacie na sobie? To zależy, czy nie chcę pobrudzić krzesła.


Żeby nie było, ze jestem taki straszny, to tylko nieduży przebieg po tej niezwiedzonej części Centre Georges Pompidou. Dosyć tłumnie i jednak już słabiej. Więc parę kuriozów, parę zdjęć ogólnych, żeby się zadziwić, jak inni się zadziwiają. I już nie można było sobie zrobić zdjęcia yei z grzybem, więc jednak mieliśmy szczęście ostatnio. Parę intrygujących mebelków i wnętrz. Robimy, idziemy, spadamy.

Trafiamy do odpowiedniego sklepu z odpowiednimi kolumnami. Zielonych nie mają, ale czerwone też są ok. Działają. Papierową torbę z logo sklepu dali. Jest kolejna pamiątka. Przechadzamy się dalej. Jak brzmi przekleństwo (niewypowiedziane)? Teraz jak szukamy pierścionka, to na pewno: a) sklepy będą zamknięte; b) nic nie znajdziemy; c) jak znajdziemy to będzie brzydkie; d) za drogie. A jednak proszę. Znalazł się był. I ładny, i oryginalny i się podobuje. Brawo.


I zdjęcie, co do którego wydawało mi się, że najpiękniejsze z całej wsi (te z rowerę), ale jednak chyba wolę inne (przypadkiem wyszło). Chociaż to też jest niezłe. Z 1900 parę jest niezłych. Osobowo wybrałem sobie niecałe 400. Takie małe cacy do wywołania wspomnień. W drodze powrotnej ostatni luk na katedrę, wyspy, chodniczek z monopoly, kalosze-marzenie, i dla przypomnienia błyszczące buty. Zachód słońca nad naszą chałupą, goście goście, pakowanie (jakoś się udało, choć słoiki i tak nam potem zabrali).


I jeszcze wypad na most, pijemy i spadamy. Pani taksówka nam może popsuła nieco szyki, ale stać nas. Pożegnała nas Dobra Wróżka i wróciliśmy.


Ano, na sam koniec odkryliśmy, jak działa telewizor. Więc potrzebna pralka z programami: sportowym i luxe.hd.

http://www.skyfall-movie.net/site/

Bon Iver, Towers
Myron & E with The Soul Investigators, The Pot Club
Psapp, Rear Moth


niaaach!


Brak komentarzy: