środa, 1 sierpnia
My, drogi i miłościwie Nam Panująca dożyliśmy czasów, że tropik rozstawia się najpierw.
Siedzenie w nawietrzanym karku i tyle głowy nie jest specjalnie upojne. Więc istnieje konieczność modyfikacji polityki otwierania okien. Ale jestem już prawie przyzwyczajon. Na początek przesunąłem się maksymalnie pod ścianę. Zawsze coś.
Ponadto zaczęło się coś, co można nazwać pracowniczym wirem. Gdyby nie to, że jest lato i zaraz wyjeżdżam, to te ciosy z każdej strony mogłyby przetrącić moją wątłą konstrukcję. W dodatku rozdzwonił się telefon. I to ten najbardziej dramatyczny z dramatycznych: zepsuł się kran! A ja przecież wyjeżdżam!
No co zrobić. Przejażdżka z tym samym ciężkim plecakiem, który miał jechać gdzie indziej. Na szczęście w miarę udanie można zostać bohaterem. Demontaż, kupno, montaż, działa. Bateria jak malowana, niemal taka sama. Szybko. Cacy.
A potem już była zabawa, relaks, walka ze stelażem. Do jakich to czasów dożyliśmy, że tropik rozstawia się najpierw! Zatem mieliśmy biwak. W domu. Z materacem. Wszedł był. Namiot bardziej pojemny niż okoliczności pokoju. I sam się spuścił. Ach zupa wyglądała pięknie. Może nie tak prze-pięknie, jak wczorajszy placek (tylko wirtualnie), ale nic jej nie brakowało. I miała pietruszkę. Mnie można złapać na pietruszkę. (za pietruszkę?). Do tego lody z wysmażoną śliwką. Wszystko na codziennym wypasie. Łącznie z gaszeniem światła.
My, drogi i miłościwie Nam Panująca dożyliśmy czasów, że tropik rozstawia się najpierw.
Siedzenie w nawietrzanym karku i tyle głowy nie jest specjalnie upojne. Więc istnieje konieczność modyfikacji polityki otwierania okien. Ale jestem już prawie przyzwyczajon. Na początek przesunąłem się maksymalnie pod ścianę. Zawsze coś.
Ponadto zaczęło się coś, co można nazwać pracowniczym wirem. Gdyby nie to, że jest lato i zaraz wyjeżdżam, to te ciosy z każdej strony mogłyby przetrącić moją wątłą konstrukcję. W dodatku rozdzwonił się telefon. I to ten najbardziej dramatyczny z dramatycznych: zepsuł się kran! A ja przecież wyjeżdżam!
No co zrobić. Przejażdżka z tym samym ciężkim plecakiem, który miał jechać gdzie indziej. Na szczęście w miarę udanie można zostać bohaterem. Demontaż, kupno, montaż, działa. Bateria jak malowana, niemal taka sama. Szybko. Cacy.
A potem już była zabawa, relaks, walka ze stelażem. Do jakich to czasów dożyliśmy, że tropik rozstawia się najpierw! Zatem mieliśmy biwak. W domu. Z materacem. Wszedł był. Namiot bardziej pojemny niż okoliczności pokoju. I sam się spuścił. Ach zupa wyglądała pięknie. Może nie tak prze-pięknie, jak wczorajszy placek (tylko wirtualnie), ale nic jej nie brakowało. I miała pietruszkę. Mnie można złapać na pietruszkę. (za pietruszkę?). Do tego lody z wysmażoną śliwką. Wszystko na codziennym wypasie. Łącznie z gaszeniem światła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz