środa, 22 sierpnia 2012

lizał lateks/martwy naskórek




piątek, 17 sierpnia

lizał lateks

My, drogi i miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy relaksu na obniżonym levelu energii. Przynajmniej ja.




Seans pierwszy: godzina nieznana. 4 intensywne skurcze. Gdzieś pomiędzy jawą a snem. Długo. Łokcie wbijają się w kolana. Seans drugi: zdaje się 20 minut. Króciutko. Skończyło się około 4:23. Potem jeszcze dwa seanse. Na jeden nawet wziąłem sobie książkę. A co, po co marnować czas. Niemniej. Pomysł. Pomysłowy Dobromir i jest podjarka. O 8 telefon, brzuszek i główka — dobra wymówka i mam wolne!
W nagrodę dostałem tableteczki i suche bułeczki.
Potem już tylko leżakowanie.
Ach, jaki pyszny potrafi być ugotowany ryż. Ze solą!
Oczekiwanie na bycie grzeczny chłopcem.
Jedziemy jednak do sklepu — jasno.
Wracamy jednak ze sklepu — ciemno.
Ki diabeł.
A tyle pyszności.
Chyba cała energia poszła w odcinki. Albo zabrałem ją dnia następnego.



sobota, 18 sierpnia

martwy naskórek



My, drogi i miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy relaksu na klasycznej działce z klasycznym grillem. I nie mówicie, że nie zazdrościcie. (ej, nie zrobiliśmy foto kiełbasek!)

Zatem poranny sobotni spacer do piekarni i kwiaciarni. Kto nie kuma w czym cymes — nie ma po co żyć.
A potem pakowanie na dzień i kawałek, a wyglądało, jakbyśmy się szykowali do III wojny światowej i następującej po niej ery post-atomowej. Ochota może została w łóżku, ale nie tacy my. W końcu mamy etui na płyty cd. Transport poszedł mega łatwo i znakomicie. Łącznie z kamieniołomem. Siwiałka wita. Potem leżakowanie i relaks. Chyba namiot się jakoś rozłożył. Potem jedzenie i picie. Potem leżakowanie i relaks. Następnie w jeziorze kąpiel. Potem leżakowanie i relaks. Potem jedzenie i picie. Potem kasjopea. Następnie droga mleczna. A następnie wychodek. Prawdziwy. Potem leżakowanie i relaks. Słowem — wakacje.



Brak komentarzy: