czwartek, 23 sierpnia 2012

Odcinek z przedwakacjowy




niedziela, 19 sierpnia

Odcinek z pustynią

My, drogi i miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy relaksu na klasycznej działce. Mieliśmy się zebrać, ale jakoś nie wyszło, ale to co wyszło, wyszło ekstra.

Zbiórka kamieni była poprzedniego wieczora. Prawdziwa akcja! No i terenowy ciqueciento. Więc wstaliśmy, chata wolna, śniadanie, kawa, słońce, pogoda. Czytamy, leżymy, relaks, swoboda (tak, ten). Materac trochę popuszcza, ale cień za samochodem jest ok. Do tego przydaje się auto. Wielce inspirująca wycieczka po żwirowni i naturze. Jezioro.
Prawdziwe. Lato. Wakacje. Woda. Wiatr. Stroje kąpielowe. Pomost. Deski. Schnięcie. Spacer.
Następnie okoliczności rodzinno-działkowe, ale nienastręczające.
Powrót w znakomitym stylu, pobyt w znakomitym stylu. Całość znakomicie.
Depresji popowrotowej brak. Znakomicie.

Frantic (1988)



poniedziałek, 20 sierpnia

Powrót trochę nie halo, ale czegóż to się można spodziewać jak jest się niezastąpionym. Prócz tego wybycie poranne nieustająco jest absolutne. I się nie nudzi. A że autobus uciekł — to już jego wina. W tyrce trochę poszemrałem. Ale żeby zabrać mój parapet bez niewysławszy? Nieładnie. W końcu jestem w trójce klasowej.

Niemniej, jakoś to zeszło. w końcu odliczanie skraca się do trzech. Chyba byłem dosyć zajęty. Ale najważniejsze, że mamy gdzie spać, a jedzenie sobie znajdziemy na ulicy. No i pełne 20 kg. Czad.
Następnie zestaw pytań do, potem nieustające peregrynacje: oddział jeden, oddział dwa, biedra, rożek advovat, znowu oddział jeden, pytania, odpowiedzi, szybka piłka, załatwiłem punkt jeden, dwa, trzy, cztery, pięć i sześć i jestem szczęśliwym posiadaczem zamrożonych pieniędzy. Autobus, 007, podobno kręcą nowego, ale mam zaległości, Niedźwiednik, znowu dobrze, pogłos jak trzeba, powtórki jak trzeba, bardziej już wyjściowo, trzeba się zbierać, transfer, jestem gotowy.
Ba, nawet już zacząłem się pakować — mam dowód.




wtorek, 21 sierpnia

Jak się już ma takie fajne foto z super bohaterem, to trzeba mieć całą dyskografię pod ręką. Więc mam. "Sleepy Hollow" w zachwycającej wersji również. Ponadto coś tam coś tam.
Szybki transfer na centrum, spotkanie o 17:19 miast o 17:29. Las. Ale mój chyba lepszy. No ok, widok na zatokę jednak wart tego wysiłku, który wysiłkiem nie był. Ja potrafię sprawić lepszy — vide czwartek dwa tygodnie temu. A cała reszta spotkania ok, choć pod koniec ja, mistrz logistyki, zostałem "rzucony na pastwę polskich rozkładów jazdy".
Graficiarze słabo. Gdynia wciąż ok. Orientacja w t(T)erenie — na wysokim poziomie. Żadnych wątpliwości.
Przybyłem, zwiedziłem, zgłodniałem, wróciłem.



środa, 22 sierpnia

Nietypowo, nie chciało mi się drałować. W tyrce mały zakwas + zapasowe bagaże — w końcu jestem niezastępowalny.
Na chacie zaś zaliczenie punktacji do numeru 9 włącznie. Jak mi się będzie chciało, to machnę również dziesiąteczkę.
M.in. przecedzenie wina truskawkowego. Na razie jest drożdżowe i nieco
wytrawne. Ale da się radę.
No dobra, styrałem się.
Należy się odpoczynek.
Więc lecę.
Paaa.



środa, 22 sierpnia 2012

lizał lateks/martwy naskórek




piątek, 17 sierpnia

lizał lateks

My, drogi i miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy relaksu na obniżonym levelu energii. Przynajmniej ja.




Seans pierwszy: godzina nieznana. 4 intensywne skurcze. Gdzieś pomiędzy jawą a snem. Długo. Łokcie wbijają się w kolana. Seans drugi: zdaje się 20 minut. Króciutko. Skończyło się około 4:23. Potem jeszcze dwa seanse. Na jeden nawet wziąłem sobie książkę. A co, po co marnować czas. Niemniej. Pomysł. Pomysłowy Dobromir i jest podjarka. O 8 telefon, brzuszek i główka — dobra wymówka i mam wolne!
W nagrodę dostałem tableteczki i suche bułeczki.
Potem już tylko leżakowanie.
Ach, jaki pyszny potrafi być ugotowany ryż. Ze solą!
Oczekiwanie na bycie grzeczny chłopcem.
Jedziemy jednak do sklepu — jasno.
Wracamy jednak ze sklepu — ciemno.
Ki diabeł.
A tyle pyszności.
Chyba cała energia poszła w odcinki. Albo zabrałem ją dnia następnego.



sobota, 18 sierpnia

martwy naskórek



My, drogi i miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy relaksu na klasycznej działce z klasycznym grillem. I nie mówicie, że nie zazdrościcie. (ej, nie zrobiliśmy foto kiełbasek!)

Zatem poranny sobotni spacer do piekarni i kwiaciarni. Kto nie kuma w czym cymes — nie ma po co żyć.
A potem pakowanie na dzień i kawałek, a wyglądało, jakbyśmy się szykowali do III wojny światowej i następującej po niej ery post-atomowej. Ochota może została w łóżku, ale nie tacy my. W końcu mamy etui na płyty cd. Transport poszedł mega łatwo i znakomicie. Łącznie z kamieniołomem. Siwiałka wita. Potem leżakowanie i relaks. Chyba namiot się jakoś rozłożył. Potem jedzenie i picie. Potem leżakowanie i relaks. Następnie w jeziorze kąpiel. Potem leżakowanie i relaks. Potem jedzenie i picie. Potem kasjopea. Następnie droga mleczna. A następnie wychodek. Prawdziwy. Potem leżakowanie i relaks. Słowem — wakacje.



wtorek, 21 sierpnia 2012

Odcinek z weekendem w środku tygodnia



wtorek, 14 sierpnia

Odcinek z weekendem w środku tygodnia

My, drogi i miłościwie Nam Panująca mieliśmy we wtorek imprezowy piątek.

Na początek jazda mała, potem jazda duża, logistycznie cacy, troszkę w biegu, 3 siateczki, ale ładnie zgrabnie i powabnie. Ekscytacja. Z rozmarynem w jednej ręce, przybyłem, przysiadłem, zmontowałem i było pięknie. No ja jestem zachwycony. Następnie zaś, które to następnie bardzo szybko minęło do wtóru grzanek i zupy cebulowej z substytutem winiaku (grzanki!) zajęliśmy się wieczornymi okolicznościami. Grzanki! Do tego stara/nowa historia z cyklu: jak łatwo zaspokoic głód? 1. ugotować wody, wsypać cukier, zamieszać, wypić; 2. kromki starszego chleba usmażyć na maśle - wersja z wyrafinowaniem.

No mi było wygodnie: muzyka, sieć, pliki tu, pliki tam. Jak się się napracowałem, to zrobiłem sobie przyjemność. I całą ją zjadłem i popiłem. A to była podwójna porcja i wyraźnie to poczułem. Chwila na gotyk, a potem już bonusowa radość z robienia printscreenów — tak tylko oszukuję, że robię streszczenie. Bo robię. No dobra, nie oszukuję. Nie oglądam, bo znam na pamięć. A potem już mnie zmogło i widziałem tylko milimetrową szparką. Sen.


środa, 15 sierpnia

Odcinek z frytkami. Domowymi rzecz jasna

My, drogi i miłościwie Nam Panująca rozwiązujemy dylematy za pomocą pogody.

Nie leżakowałem zbyt długo, bo w końcu ten weekend miał się skończyć jednak szybko. Siedziałem cichutko jak myszka, aż dzwonek telefonu mnie przestraszył. Chwilami gotyk bywa znośny. Już już byliśmy przygotowani, i to znakomicie przygotowani do udania się na pojedynek tenisowy, kiedy spadł deszcz. Hurra!

A może to było w innej kolejności i nieco inaczej, ale tak bardziej pasuje do historii. W tak zwanym międzyczasie nastąpiła wizytacja wodociągowa. Zaś w czasie rozłożyło nam się wykonanie śledzi w cytrynie oraz frytek w rzutach trzech (czyli prawie jak zawody sportowe).

Frytki, choć zarumienione odpowiednio, nie posiadają chrupiącej struktury zewnętrznej, jeno są mięciutkie. Wobec czego, podzieliwszy się z bratnimi i dodatkowymi członkami wizytacji jedną trzecią naszej porcji, dwie pozostałe zjedliśmy sami. I można było wypoczywać.

Ha, już wiemy, gdzie mamy wysiąść, gdzie się udać i gdzie będziemy mieszkać. Światła wielkiego miasta — patrzajcie na nas!

I jeszcze mały maraton filmowy z akcentem budyniowym: wersja nieskalana waniliowa, wersja zmodyfikowana — z dodatkiem czekolady. Potem już zostało szykowanie się do snu, przygotowania jak trzeba, jeno ktoś znowu naniósł piasku. Po wysupłaniu dodatkowych funduszy na specjalnie przygotowany projekt detektywistyczny odkryliśmy, że naniosła to plaża. Chyba. A filmy należało oglądać w innej kolejności. Albo jakoś tak.

Chwilami życie bywa znośne (2009)
Charlie and the Chocolate Factory (2005)





czwartek, 16 sierpnia

Odcinek krótki

My, drogi i miłościwie Nam Panująca staliśmy się posiadaczami etui na płyty cd, co wcale — wbrew pozorom — nie było takie łatwe.

Jak to było, jak to było. Na szczęście chyba nieinwazyjnie w tyrce, bo nic nie pamiętam. Więc tak — albo zapisywać, żeby pamiętać, albo zapisywać, kiedy się jeszcze pamięta. Do diaska. Z drobiazgów: etui. Potem lody, paluszki i próba. Jak zwykle znakomita. "I wzięli tego niewidomego hip-hopowca z Kielc". "Dlaczego, dlatego, że ślepy?" "Nie, dlatego, że z Kielc".
I świetnie, a nawet bardzo dobrze, byliśmy przygotowani do snu, bo przecież trzeba się było wyspać przed pójściem do pracy.
No dobra, to był krótki odcinek.

Grzesiek Michał, James Bond szpieg którego kochamy




poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Odcinek z efektem piorunującym



poniedziałek, 13 sierpnia

Budzik wyrwał mnie ze środka nocy. Ale nocne szperanie po pudełku pamiętam. Zaczęło się od erroru z podwójnym  wpisem, a potem trzeba było nadrabiać. W końcu normy i przepisy obowiązują. Ale zaraz potem mega szczęście i pędrak pełny nowych okoliczności. Życzenie jeden i dwa, a nawet trzy
spełnione. Taki jestem.

Nadrabiam, nadrabiam, prawie jestem na przedzie. Pożegnanie z Michałem, oryginalna fryzura, nowy przedział ściany, igrzyska się skończyły, i bardzo dobrze, kto by tam pamiętał. A, no ja pamiętam: ja oglądam jak murzyny wsadzają białasom, a Ty się wiercisz.

Właśnie, jest okazja. Wiele się działo, bliskich mi parę: Grant Hill —> LA Clippers; Steve Nash
> LA Lakers (Gortata/Phoenix słabo widzę w tym sezonie) (zresztą, po ostatnim transferze wszystkie drużyny wyglądają jak ogórki, będziemy oczekiwać na finał Lakers-Miami, każden inny zestaw będzie niespodzianką); Dwight Howard > LA Lakers; Andre Igoudala > Denver Nuggets; Andrew Bynum > 76ers; > Magic =  ogórki. Acha, no i tekst z zawsze po pierwsze (http://zawszepopierwsze.bloog.pl/id,331911042,title,DUZY-SRODKOWY-PALEC,index.html)

Miałem bardzo przyzwoity plan na wieczór bez kompa. Ale wszystko spaliło na panewce. O ile obróbka wstępna bardzo cacy (efekty wkrótce), to potem zacząłem się zajmować. Efekt był piorunujący. A że późno poszedłem spać? Co tam. Przynajmniej już wiedziałem, jak się szybko sprawić następnego popołudnia. Ekscytacja.



ps. a tu właśnie nastąpił mały zawiech, bo do następnego odcinka potrzebuję grzanek!


piątek, 17 sierpnia 2012

klasyka horroru: Ziemniaczki & Ziemniaczki 2 - return.



sobota, 11 sierpnia

Odcinek z prawdziwym niebezpieczeństwem

My, drogi i miłościwie Nam Panująca przeżyliśmy nagły atak fałszywej policji. Uff.

Wobec tego, co było robić. I tak trzeba było zaczekać do niedzieli. Zatem przewózka po dodatkowe opcje. Rzadko się zdarza, ale jak mus to mus. A że przy okazji trafiły się jeszcze dodatkowe fale, to nie mogłem z tego nie skorzystać. Co z tego, że gacie mi spadały. Podsumowując: jak jest wiatr, są fale, jak są fale, to trzeba wchodzić do wody, jak się wchodzi do wody, i są fale, to się skacze, a jak się skacze, to człowiek może nawet zapomnieć, że był głodny, czy coś tam, albo że powinien potwornie zmarznąć. Słowem - podobało mi się.

A potem ziemniaczki 1. 4 duże. Ugotować. Boczek usmażyć. Cebulę usmażyć. Cebulę z boczkiem wymieszać. Koźlaki, już nieco podsuszone, namoczyć. Dodać do wody kostki rosołowej grzybowej. Wody nie za wiele. Śmietana. Zagotować. Zagęścić. Ziemniaki wydrążyć (nie umieszczam dokumentacji fotograficznej po kolei - niech wystarczy takie jedno fajne extra, żeby ślinka pociekła). Wyłożyć serem, chyba że (plask) (facetop) się zapomniało, dwa naładować grzybami w śmietanie, dwa boczkiem. Pogrzać w piekarniku. Zachwycić się. Zrobić foto. Odpocząć. Odpoczywać przez pół dnia. Odpoczywać przez weekend cały.

Mieć serwis komputerowy pod ręką - błogosławieństwo. Się przydaje i to jak. A jak człowiek się potem jednak spokojnie czuje. I może w spokoju zobaczyć jak Quincy Jones gada za dużo, a Stańko był tak krótko, że nawet nie zdążył przynudzić. Finału nie było. Nagłośnienie prawie dobrze, ekrany dobrze, światełka bardzo dobrze. Wiatr i temperatura nie za dobrze. Pora dnia dosyć późna.

ps. Serwis, rozegranie i... jest, królowa Zofia!
ps.2. a także mieszkańcy Świnoujścia.



niedziela, 12 sierpnia

Odcinek z ziemniaczkami

My, drogi i miłościwie Nam Panująca zażywaliśmy przygód z ziemniaczkami, że aż nie można o tym wspomnieć. Ziemniaczki ustawiły weekend po prostu!

Najładniejszy z całej wsi (vm-si). To ja.

Bardzo dobrze, choć późno, ale w końcu to niedziela, przygotowaliśmy się do amerykańskiego śniadania. Czyli boczek, jajko sadzone, ino że nie na blasze. Zasadniczo cacy. Bez zbędnego ryzyka (starczy przygód na jeden weekend) zajrzeliśmy na zamki, obejrzeliśmy obrazy, niektórzy nawet wiedzą, co to jest gotyk, ale oczywiście nie pamiętają.

Ziemniaczki 2 - return.
Wydrążoną masę wymieszać z jajkiem. Jeżeli wyszło rzadko - dodać mąki ziemniaczanej. Jeżeli tej nie ma - zwykłej. Ciasto jak do klusek śląskich. Tych z dziurką. Czyli jednak gęściej. Lepić kulki, mimo że kulki lepią się do dłoni. Obtaczać w bułce tartej aż da radę. Ach - zapomniałem - w masie ma być też boczek z cebulą. (czy królem polowania został boczek czy ziemniaczki?). Kulki wyszły. To przez ten mój urok osobowy. Głęboki olej (przyda się potem do frytek) (oj będzie niezdrowo) (czy ja mam dobre LDL?). Kulki wędrują i nabierają koloru. Potem wywędrowują, układają się na papierowym ręczniku i wyglądają przepięknie. Może odrobinę jogurtu. Pietruszka. (pietruszka zawsze, nawet do lodów). Poezja.

Mini-spacer. W jedną stronę kawał drogi, a w drugą jakby mniej. Jeszcze nie ogarniamy, ale będzie co zwiedzać. Okolica się klaruje. I Served the King of England (2006). Po pierwsze: 6,5 giga = tak należy oglądać filmy. Po drugie: zmiany tonacji kolorystycznych. Po trzecie: lekkość. Po czwarte: opowieść. Po piąte: trochę czeskiej blagi. Po szóste: lekkość. Po siódme: historia. Po ósme: lekkość. I blaga. Po dziewiąte: niemoralność. Po dziesiąte: wdzięczny okres na damskie stroje. Przyzwoicie, ładnie, przyjemnie. I do tego pop-corn i piwo. 6,5 giga + pop-corn + piwo = tak należy oglądać filmy.





czwartek, 16 sierpnia 2012

Le wąwóz




czwartek, 9 sierpnia

Odcinek z niebezpieczeństwem

My, drogi i miłościwie Nam Panująca swobodnie wybraliśmy się na tradycyjny dwugodzinny lekki spacerek.

Rzeczony (wywołany?) czwartek. Chyba tak użyłem koloru za uchem, że po szkle koło oczu spacerowała mi osa. A potem sobie poszła. Tzn. poleciała. Jak chcę, to potrafię. Śniadanie o nietypowej porze. Ale skoro jestem na diecie i dziubię jak wróbelek, to chyba pora była.

Liars — WIXIW (2012). No proszę. I na to też przyszedł czas. Chwilowo miażdży. Zapewne do następnej płyty.

Czy myśmy umówili się na tej czy tamtej pętli? Spacerniak dość tradycyjny. Najpierw w górę. Lekkie zdyszenie, kilka kropli. Gmina Kolbudy. W trawę. Gęstą. Tam niebo, tam też niebo, tylko nad nami pada. 
 
Test owocowy wypadł bardzo poprawnie. Aż się nie można doczekać na wypad. Wąwóz. Zakładamy muzykę. Widoki. Tylko że jak człowiek musi patrzeć cały czas pod nogi to nic nie widać. Ale i tak można docenić. Dziękuję.

Koźlaki!

Potem już było łatwo. I niedaleko. Moje marzenie. Takie osiedle. Była jednostka wojskowa. Ładnie. Tylko te trawy jakoś tak porosły. Aż mnie uda bolały. I łydki będę miał zdrowsze. Natura jednak potrafi zaskakiwać. Scenografia jak z horroru. A przedtem obowiązkowe spotkanie z obowiązkowym jeleniem. Czy one się tam rodzą czy co?

Czekolada (biała), jabłka i woda sprawiły, rześmy nie wyginęli. Po chaszczach, trawach, szuwarach, ścieżkach, drogach i koleinach dotarliśmy w końcu do cywilizacji. I proszę. 21:30 i już w domciu. Dobrze się jednak było dobrze przygotować do następnego dnia.



piątek, 10 sierpnia

Odcinek z Thomasem Pynchonem — idzie pod młotek, co wcale nie było takie łatwe do wyliczenia

My, drogi i miłościwie Nam Panująca po długich rozważaniach, już na sam koniec weekendu, odkryliśmy rzeczywistą zawartość piątku.

All That Jazz (1979). Niezwykle oryginalny niemusicalowy musical. Do tego Roy Scheider. Do tego muzyka. Do tego choreografia. Do tego bardzo przyjemne zaskoczenie. Nawet mimo dwóch języków. Francuski i angielski. A do tego byliśmy, zresztą, bardzo dobrze przygotowani. Co czego kto nie zobaczył, to usłyszał.


wtorek, 14 sierpnia 2012

Odcinek z domowymi lodami



środa, 8 sierpnia

My, drogi i miłościwie Nam Panująca przeżyliśmy niedosolony bób i niedosłodzoną wodę smakową. Co do lodów sytuacja jeszcze się nie wykrystalizowała. Powolutku, powolutku.

Się wstało i nagle okazało się, że jest wcześnie. Zatem z buta. Smacznie. Czyżby już do nas powoli jesień witała? Zaliczając uprzednio tę trasę zaliczyłem dwie wpadki po kostki w butach. Zatem — nie zrażając się niepowodzeniami (w końcu to dwa buty) (różne) — zmierzyłem się z nią ponownie. Tym razem z sukcesem. Czasu przejścia nie liczyłem. Zapewne godny uwagi.

No ładnie, ja tu się natyrałem, a on mi pisze, że ma nowy pomysł na okładkę! "Trudno, co zrobić" piszę. "Będzie git" odpowiada. Taa. Niemniej "human" w wersji występowej ma być z jajeczkiem/slash/przeszkadzajką — dobrze to robi. Podobnie jak moja kamera pogłosowa.

Miałem jakiś plan na popołudnie, ale gdzieś mi go wcięło. Więc w sumie sam nie wiem. Pulseczar. Dobra, to kiełbasa pojedzie, potem się ją rozpakuje. Zupa! (podobno żurek), dżi, prawie o niej zapomniałem. Scenka rodzajowa w pracy: wychodzę z kibla ze słoikiem pełnym bladożółtej mazi. Ciekawe co to?

Wysłać foto, umówić się, podliczenia z zeszłego miesiąca jeszcze na granicy błędu statystycznego, ale wciąż zarabiam więcej niż wydaję. Uff. Więc dzisiaj nie będzie kebaba. Ani lodów. Te wczorajsze szaleństwo trochę za bardzo ten. Pojechałem.

Jak zostawię pomidorce w kartonie, to chyba nikt mi ich nie zajumie? Grzybów w tym roku nie będzie. Wspominałem już? Często to słyszę, więc mi się utrwala. Tak, jutro jest czwartek, też jestem zdziwiony, tyle lat na tym świecie, a kolejność tych dni potrafi zaskakiwać.

Zatem odkrycie. To już kolejne dzisiejszego dnia. Odkrywca jakiś czy co. Bowiem fotel mi swoimi wycięciami pasuje do pleców podobnie jak czarny plecak. A czarny plecak jest ok. Co prawda te ramiączko mu się odpruwa i coś trzeba by z tym zrobić. Taktyka jest taka, jak w przypadku zielonych chodaków: odstawiłem. Naprawią się same?

Ach właśnie. Miałem mp3 wysłać. I dupa. Jak pojawia się dupa — trzeba to ocenzurować. Dopisać: wypalić płytę. Przeciąć kolumnę na pół. Sprawdzić, czy monofoniczny. Jeżeli tak — to odpada. Oddać kasę. Zebrać następną. Też oddać.

Próba. Wszystko na sobotę cacy. Cover zrobiony jak trza. No ale okazało się, że nie ten teges się zrobiło ze sobotą. Bolt pobiegł. Jak zwykle za szybko. A przecież trzeba powolutku. Odstawić i mieszać. Odstawić i mieszać. Wybiegając (ponownie) naprzód — jednak były fantastyczne. Jagodowe. Śmietankowo-jagodowe. Właściwie śmietankowe. Tak smakują. Choć wyglądają jak jagodowe. Pycha. Pycha kwadrat. [~]



ps. umieściłbym dwa dni, ale do następnego jest mega foto, zatem.


poniedziałek, 13 sierpnia 2012

post-zasadniczo



poniedziałek, 6 sierpnia

Odcinek z post-powrotem z wakacji

Na szczęście w robocie nie krzyczą. Na razie. Poprzez otwarte okno i hałas mam nieustające wspomnienie podróży. Ale nie wieje. I wciąż mamy lato. Dobra nasza.

Powroty zawsze są melancholijne.
Należy najpierw po prostu usiąść.
Posiedzieć.
Puścić lekko płynącą płytę.
Troszkę popłynąć.
Rozpakowywanie plecaka jest niezłą formą zajęcia się czymś, czymkolwiek, chociaż jedyną odpowiednią byłoby swobodne leżakowanie, pop-corn, piwo i dłuuugi relaksujący film w technicolorze, który już widziałem 15 razy. A bambetle można zostawić do za parę dni. Trzeba ostrożnie stąpać, dopóki klejent nie oswoi się z nową/starą rzeczywistością.




wtorek, 7 sierpnia

Odcinek z zasadniczo

No, wakacje się skończyły, kasa zjedzona, znowu trzeba iść do bankomatu. Rodzic to się jednak umi zachować. Uwzględniając, że w poniedziałek w tyrce byłem tylko ciałem, to punktacja za ostatnie dwa dni nad wyraz zadowalająca. To chyba ten mój urok osobowy. No i poniedziałkowe spotkanie zasadniczo udane. Łatwo mignął kurczakoburger z małymi frytkami. Zażywam relaksu i kontaktażu. Chyba jak za starych dobrych czasów. Może więc jednak te kajaki we wrześniu. Byłoby naprawdę bardzo miło. I może tym razem auto się nie zepsuje, skoro już jesteśmy przy samochodach. No, kto by pomyślał. Komunikacja nie tylko miejska.

Są widoki na kolumny. Ta dam! Szybki transfer na pętlę, ale między jednym a drugim sklepem złapało mnie deszczysko. Tym razem zaszalałem, lody za 1,69 miast 1,19. I likier jajeczny, ale nie dla mnie. Dobry strzał — okazało się na chacie. I kiedy już tak się zasmędziło nieco (June of 44), nagle okazało się, że w przegródce jest tape z odpowiednim zespołem i odpowiednimi piosenkami (wstyd, nie przyznam się), więc drugie ta dam. Opowieści kanterberyjskie. Bryk, ale co tam.

Kanapka okazała się zjadliwa, więc została zjedzona. Grzybów w tym roku nie będzie. Zasadniczo wiem, jak Wojt to zrobił. Ale jego kolory ładniejsze. Zasadniczo nawet wiem, jak te kolory uzyskać w tym małym gównie. I zasadniczo wypróbowałem to następnego dnia. Dwa razy mistrz.

Do tego racjonalizacja w mlekiem w proszku, do tego owa sałatka rybna. Już drugi raz. Już drugi raz równie ok. Zasadniczo. A to Arboretum już słyszałem, zaś Everything But The Girl mocno mnie zaskoczyło. Aa, no właśnie. TEN miękki ręcznik. Do uwiecznienia.


piątek, 10 sierpnia 2012

Giżycko — saga (wiśniowa)




czwartek, 2 sierpnia

Odcinek z początkiem wakacji, w którym my, drogi i miłościwie Nam Panująca wyruszyliśmy na pierwsze dłuższe wakacje

Jest ok na wcześniejsze wyjście. Extra. Kilka prac porządkowych, rozdysponowanie dyspozycji i szu szu.

Trafił nam się upał. I pikacz. I to stanowiło deja vu. Ale uff, udało się, choć nerwy już były. I upał. Ale jazda była wyborowa, Krzysiu się sprawił, może końcówka była nieco zaskakująca, ale w końcu i camping się znalazł. 265 km, dwa przystanki, 4,5 godziny jazdy, dużo płyt, ale kanapek za mało. System wietrzenia może nie do końca doskonały, pod koniec miałem wrażenie opuchniętych oczu i nosa, ale przeżyliśmy.

Wieczór zmierzch. Recepcja. Jedno miejsce oszukane, drugie bardzo dobre. Pierwszy camping w życiu, kto by pomyślał. Fajnie. Materac z prądem. Rozkładanie i układanie. Sprawnie. Fajnie. Kto by pomyślał. Że to fajne.



piątek, 3 sierpnia

Odcinek z kartuszami, w którym my, drogi i miłościwie Nam Panująca nieomal pękliśmy

Jako że nie było żadnych konieczności, prócz takich, żeby schować się w cieniu, śniadanie zjedliśmy w cieniu. I do tego herbata. Na palniku. Nie takim (http://hikingdiy.blogspot.com/2011/07/restove-re-your-stove-on-trail.html).

Jeszcze wozem. Pierwszy wolny parking. A potem okazało się, że tam wszystkie są wolne. I pierwsze. Zatem ulica główna (Warszawska). Zatem zwodzenie. Mostu. A raczej jego posuwanie. Przesuwanie. Zatem most — cud techniki. Pruskiej rzecz jasna. Ale wciąż działa. Twierdza Boyen. Kolejny cud pruski. Tym razem architektury fortyfikacyjnej. Upał, gorąco, sporo zwiedzania. Niejako półtorej trasy zaliczone. Zatem natura, czerwona cegła, obtarcia od sandales (pamiętać na przyszłość o pancernych sandales!), ścieżki, pomieszczenia, okazyjny chłód, piekarnia, scenografia do horroru, zdjęcia ciemności, intendentura, kleszcze, szczęśliwie nie zdążyły się podpiąć, odbitki Rembrandta, kreskowanie cacy, upał, głód, żyjemy. (amfiteatr z zewnątrz — powiedzmy, że ptaszek).

Kartacze okazały się chyba hitem weekendu. Z chęcią bym jeszcze i jeszcze. Przede wszystkim stosunek ceny do ilości. Szybko przyszło. Potem jedzenie. Pyyyyszne. Zawartość mięsa w mięsie bardzo dobrze. Obwoluta cepelina — znakomicie. Oblanie jak trzeba, a do tego rozlewający się sos po przekrojeniu. Jakże żałuję, że jadłem surówki. (kłuły w ząbki). Bo przecież była jeszcze zapiekanka z ziemniakami, większa i wspanialsza niż ta z zielonego smoka. I tej już nie daliśmy rady. Szkoda było pęknąć żołądek. Ledwo dowlekliśmy się na plażę miejską, gdzie zaliczyłem trzęsiawkę i drzemkę. A potem był latający materac i latający materac 2.

Trafił się niemal biały szkwał na trawie, który przeżyliśmy w markecie. I słusznie. Bo "dużo jedzenia, oj dużo" niekoniecznie musi się nakładać na dużo jedzenia. Do weryfikacji. (cerkiew). Skoro padało i leciały pioruny, to był zakaz kąpieli, chociaż gdyby nie było zakazu, to nie trzeba by było mnie dwa razy namawiać. Zatem namiot, po namiocie, jednak kąpiel, zmarźluch, piechotna droga do miasta, port (czyli przystań), molo, księżyc za kratami, piechotna powrotna i tyle nas widzieli. Czas przejścia zupełnie nieznany.

 

sobota, 4 sierpnia

Odcinek z jednym z dziesięciu, w którym my, drogi i miłościwie Nam Panująca byliśmy jakby w programie drugim

Zaraz zaraz, to co tam było z "rana"? Na pewno: jako że nie było żadnych konieczności, prócz takich, żeby schować się w cieniu, śniadanie zjedliśmy w cieniu. I do tego herbata. Na palniku.

Następnie piechotnica, za torami, dom starców, znajomy już park z ekshibicjonistą oraz morderstwem. Straszna historia. Słabo znana. Ale straszna. Stawik. Daleko i głęboko. Rynek — był. Ciucholandy
były (czyli top secret). Czerwone stoliki były. Wieża ciśnień była. Guz był. Hotel Wodnik był. Obraz olejny był. A potem Polska Żegluga Mazurska. I elegancki (w środku statek), i słońce, i opalenizna, i kanał (kanały fajne), trochę łódek, trochę łabędzi, sommersby, alkohol przez cały dzień (czyli piwo), a tu proszę, jak w Hiszpanii, Niegocin-kanał Łuczański-Kisajno, dwa Brunony (wpisałem Bernardy), miały być pyzy, ale zamknione, potem miał być zestaw innych rzeczy, ale albo zajęte, albo długo, albo, więc pizza i chłodnik i to dokładnie w tej kolejności, sandały pobolewają, bo się popsuły chyba od deszczu tego, bo wczoraj kałuża raz i kałuża dwa, akurat na dwie stópki. Powrót, kąpiel, leżakowanie, pokolejne ubieranie, bo zmierzchująco zimno zaczęło się robić, i herbata wiśniowa z piwem, bo ikea, nie widziałem wcześniej, co ja robiłem, że nie widziałem tych rzeczy? Spać, bo trzeba jechać. Ach, przecież, jeszcze pokazy samolotowe były, orkiestra wojskowa, obwarzanki, pasaż, fontanna, kamieniczki, dworzec, wystawa, słowem moc wrażeń.


niedziela, 5 sierpnia

Odcinek z Lidzbarkiem Warmińskim, w którym my, drogi i miłościwie Nam Panująca szczęśliwie wracamy z wakacji

Śniadanie, pakowanie, sprawnie. Krzysiek nie chciał działać, ale Szefowa mu pomogła. Cmentarz raz, Kętrzyn dwa, coś tam coś tam i dojechalim. Ciepło. Słowem: wakacje.

Kiedyś to ładne miasteczko musiało być. Zameczek wciąż zgrabniutki. Jak z obrazka. Słowem: wakacje. Zawartość bez specjalności (no ale tamten pan bardzo nerwowy), ale tego zdjęcia nie podrobi żaden efekt malarski w fotoszopie. Przypiekane panini i pierogi ruskie. Słowem: wakacje. Ok, mogło być bez natrętnych ptaków. A potem już jazda, i to jaka. Śmy pędzili. (150?) (chyba nawet 155). Krzysiu prowadzi, droga prowadzi, samochód prowadzi, Szefowa prowadzi. Słowem: wakacje. Może w uszatce będę wyglądał trochę dziwnie, ale co tam. Nieco dłuższa trasa, nieco więcej godzin, ale wszyscy byli dzielni. I wspaniali. Udało się! I to jak. Pewnie, że może nie zarejestrowałem wszystkiego, ale jak tu zarejestrować wszystko. Nie da się. Chyba by trzeba dzienniczek prowadzić. Albo blog. A to gupie jest przecież.



czwartek, 9 sierpnia 2012

Odcinek z kranem i innymi "nieszczęściami"



środa, 1 sierpnia

My, drogi i miłościwie Nam Panująca dożyliśmy czasów, że tropik rozstawia się najpierw.

Siedzenie w nawietrzanym karku i tyle głowy nie jest specjalnie upojne. Więc istnieje konieczność modyfikacji polityki otwierania okien. Ale jestem już prawie przyzwyczajon. Na początek przesunąłem się  maksymalnie pod ścianę. Zawsze coś.

Ponadto zaczęło się coś, co można nazwać pracowniczym wirem. Gdyby nie to, że jest lato i zaraz wyjeżdżam, to te ciosy z każdej strony mogłyby przetrącić moją wątłą konstrukcję. W dodatku rozdzwonił się telefon. I to ten najbardziej dramatyczny z dramatycznych: zepsuł się kran! A ja przecież wyjeżdżam!

No co zrobić. Przejażdżka z tym samym ciężkim plecakiem, który miał jechać gdzie indziej. Na szczęście w miarę udanie można zostać bohaterem. Demontaż, kupno, montaż, działa. Bateria jak malowana, niemal taka sama. Szybko. Cacy.

A potem już była zabawa, relaks, walka ze stelażem. Do jakich to czasów dożyliśmy, że tropik rozstawia się najpierw! Zatem mieliśmy biwak. W domu. Z materacem. Wszedł był. Namiot bardziej pojemny niż okoliczności pokoju. I sam się spuścił. Ach zupa wyglądała pięknie. Może nie tak prze-pięknie, jak wczorajszy placek (tylko wirtualnie), ale nic jej nie brakowało. I miała pietruszkę. Mnie można złapać na pietruszkę. (za pietruszkę?). Do tego lody z wysmażoną śliwką. Wszystko na codziennym wypasie. Łącznie z gaszeniem światła.


środa, 8 sierpnia 2012

Odcinek z końcem lipca



wtorek, 31 lipca

My, drogi i miłościwie Nam Panująca jesteśmy już jednymi nogami (lewymi) w gpsie oraz zapewnieniu właściwej karmy muzycznej na nadchodzącą podróż.

I tak nam minął lipiec psze państwa. Komputery — rozpakowane i podłączone i działające. Stanowiska - rozdzielone. Książki (lub czasopisma)
porozkładane. Półki zarwane. Stare kible śmierdzące. Stare kuchnie i lodówki małe i okradane. "Czuję się jakbym nigdy nie wychodziła z tego pokoju" "Gyy, no idź już stąd". High-life już za nami. Robota niektórzy pracują. Inni służę i pomagam. A wy gdzie teraz siedzicie? Jeszcze inni się przenoszą ale co nas obchodzą jeszcze inni mniej sympatyczni. A pan kiedy będzie się mógł nauczyć globa? no nie teraz szanowny panie, nie teraz. Wraz z miejscem siedzenia zmienia się perspektywa "to nawet troszkę miło pomyśleć, że siedzisz na moim miejscu". Wygodniejszy fotelik bardzo proszę. Ładna tapeta znaleziona. Trzy śniadania zjedzone. Paski rozdane. Etui znalezione, acz jeszcze niesatysfakcjonujące. Grzeszne 600 stron za 60 zeta wydane. Chata zaliczona. Przygotowania w toku. Szefowa wydziarała mniam.

No do czego to przyszło, o Sonic Youth po całości już było. Więc co teraz? Smashing Pumpkins
Mellon Collie and the Infinite Sadness (1995). Proszę, proszę. Więc za chwilę pójdzie "Siamese Dream". Zaczęło się od starej kasety. No ej, gęsią skórkę zaliczyłem przy jednym fragmencie. Ale żeby nie było:

100nka — Zimna Płyta (2004)
A Place to Bury Strangers — Worship (2012)
Alternative TV — The Image Has Cracked (1978)
Alva Noto — Transform (2001)
Andrew Bird — Break It Yourself (2012)
Barn Owl — Ancestral Star (2010)
Baroness — Blue Record (2009)
BEAK — BEAK (2012)
Blitzen Trapper — Hey Joe (7_Inch_Vinyl) (2012)
Broken Betty — EP
Chris Watson — El Tren Fantasma (2011)
Chromatics — Kill for Love (2012)
Colosseum — Valentyne Suite (1969)
dEUS — Following Sea (2012)
Die Last — Marzenia Zdesperowanych Romantykow (2001)
Die Last — Medecine (2004)
Die Last — Ostatni (2007)
Eels — Beautiful Freak (1996)
Eels — Blinking Lights and Other Revelations (2005)
Eels — Daisies Of The Galaxy (2000)
Eels — Electro Shock Blues (1998)
Eels — End Times (2010)
Eels — Hombre Lobo (2009)
Eels — Shootenanny (2003)
Eels — Souljacker (2001)
El Banda — Skutki Uboczne (2010)
Emeli Sande — Our Version Of Events (2012)
Enchanted Hunters — Peoria (2012)
Evan Caminiti — Digging The Void (2009)
Fela Kuti — Gentleman (1973)
Fight!Suzan — Viper's Eye An Open Wound (2010)
Food — Quiet Inlet (2010)
Frank Zappa — Hot Rats (1969)
George Shearing — The Definitive George Shearing (2002)
Gonjasufi — MU.ZZ.LE (2012)
Guided by Voices — Class Clown Spots a UFO (2012)
Guillemots — Hello Land! (2012)
Head of Wantastiquet — Dead Seas (2010)
Higuma — Pacific Fog Dreams (2009)
iamamiwhoami — BOUNTY (2009)
Innercity Ensemble — Innercity Ensemble (2012)
Jan Ptaszyn Wroblewski — Sprzedawcy Glonow (1973)
Jan Ptaszyn Wróblewski Quartet — Flyin' Lady (Polish Jazz vol. 55) (1978)
Japandroids — Celebration Rock (2012)
Jon Porras — Black Mesa (2012)
Kelis — Kaleidoscope (1999)
Krzysztof Komeda — The Complete Recordings, vol. 15 — smarkula
Lali Puna — Faking The Books (2004)
Lali Puna — I Thought I Was Over That — CD2 (2005)
Lali Puna — Our Inventions (2010)
Lali Puna — Scary World Theory (2001)
Lali Puna — Tridecoder (1999)
Lana Del Rey — Lana Del Rey (2012)
Lotus Plaza — Spooky Action at a Distance (2012)
Lotus Plaza — The Floodlight Collective (2009)
Lungfish — A.C.R. 1999 (2012)
Lykke Li — Wounded Rhymes (2008)
Lykke Li — Youth Novel (2011)
Megafaun — Bury The Square (2008)
Megafaun — Gather, Form & Fly (2009)
Megafaun — Heretofore (2010)
Megafaun — Megafaun (2011)
Mount Eerie — Clear Moon (2012)
My Bloody Valentine — EP's 1988-1991 (2012)
Noel Gallagher's High Flying Birds (Japanese Edition)
Old Man Lizard — Old Man Lizard (2012)
Once OST (2006)
Paula And Karol — Whole Again (2012)
Pontiak — Echo Ono (2012)
Pontiak — Echo Ono (2012)
Pontiak — Living (2010)
Red Crayola — The Parable Of Arable Land (1967)
Red Fang — Murder The Mountains (2011)
Red Fang — Red Fang (2009)
Red Fang — Tour EP (2007)
Red Fang — Wings Of Fang EP (2007)
Robotobibok — Instytut Las (2003)
Robotobibok — Nawyki Przyrody (2004)
Salah Ragab And The Cairo Jazz Band — Egyptian Jazz (2006)
SicSic Tapes — Impermanent Nature (2012)
Stan Getz — Focus (1961)
Stephans — Minimal 7.20 (2005)
Sun Kil Moon — Among the Leaves (2012)
Sun Ra — Cosmos (1976)
Sun Ra — Nothing Is (1966)
Sun Ra — Nuclear War (1982)
Sun Ra — The Magic City (1966)
Supersilent — 10 (2010)
The Frames — Another Love Song (1991)
The Frames — Burn the Maps (2004)
The Frames — Dance the Devil (1999)
The Frames — Fitzcarraldo (1996)
The Frames — For The Birds (2001)
The Frames — The Cost (2006)
The Mars Volta — Noctourniquet (2012)
The Vaccines — What Did You Expect From (2011)
Tres B — Winks Of Courage (2012)
Turing Machine — What Is The Meaning Of What (2012)
UL_KR (2012)
Vladislav Delay — Vantaa (2011)
Xaddax — Counterclockwork (2012)
Zbigniew Namysłowski — Winobranie (1973)
Zbigniew Namysłowski Jazz Band & Zakopane Highlanders Band — Jazz & Folk (2000)
Zbigniew Namysłowski Modern Jazz Quartet — Lola (1964)