wtorek, 10 stycznia 2012

Ojciec (cz. 2)



W międzyczasie kontynuowałem moją karierę pisarską i niechcący zapisałem się na kurs dla powieściopisarzy. Do dziś zastanawiam się, czy przeklinać tę chwilę, czy też cieszyć się możliwością, która otworzyła mi oczy na Prawdę. Na pierwszym spotkaniu kursu, znakomity polski poeta zadał nam temat do ćwiczeń:

— Proszę napisać opowiadanie o matce.

Zamarłem. Na kilka sekund serce przestało mi bić, a potem zaczęło łomotać tak gwałtownie, że nieomal wyrwało się z piersi. Nie wytrzymałem, przeprosiłem zebranych i natychmiast wybiegłem z sali. Zatrzasnąwszy drzwi, rzuciłem się, a właściwie upadłem bez czucia na podłogę i łzy puściły mi się z oczu strumieniami. Tak zdradzony, tak zdradzony, jak On mógł, jak, myślałem że zostałem wybrany, a tutaj zwyczajny pismak udowadnia mi, że to tylko rutyna, test jak dla licealistów, że nie ma wspólnoty, że żadna rodzina, że nie ma Konwicki — Profesor — i ja, że nic, nic, nic.

Przeżyłem to. Odchorowałem chwilę i postanowiłem śmiele stawić czoła okrutnemu życiu. Na własny rachunek. Sam. Wyrzuciłem Profesora z serca i zapomniałem o nim. Ojciec? To było dla mnie już puste słowo. Nie interesowało mnie, czy wróci z urlopu naukowego czy nie. Postanowiłem postąpić z nim tak, jak zostałem wykorzystany. Zacząłem szczerze studiować, uzyskiwałem wystarczające oceny, poznałem nową dziewczynę i miałem z nią dzieci, odwiedzałem przyjaciół i nawet chrupałem krakersy w soboty.

Mój dorobek pisarski stale wzrastał, byłem nawet chwalony przez rówieśników, a moje opowiadania ukazywały się w czasopiśmie studenckim. Słowem — udało mi się odzyskać równowagę psychiczną i uzyskać pewien status.

I nagle pewnego dnia gruchnęła po uniwersytecie wieść:

— Gombrowicz był homoseksualistą!

Zelektryzowany tą nowiną rozejrzałem się po planie zajęć (minęło już kilka lat) i odszukałem znajome nazwisko. Postanowiłem jeszcze raz spojrzeć Mu w twarz. Właściwie byłem zabezpieczony, nie potrzebowałem tych zajęć kompletnie, nawet nie miałem na nie czasu, ale powiedziałem sobie, tylko jeden raz, jeden raz, zobaczymy.

I stało się to co musiało się stać.

Czytelnik śledzący tę historię z uwagą domyśli się, że na jednym spotkaniu się nie skończyło. Zgodnie przeżyliśmy cały semestr. Niemalże w rodzinnej komitywie. Na pewno pozytywnie oddziałał tutaj nowy, czarny, połyskliwy garnitur Profesora. Mjut na moje blizny. Rzecz jasna Profesor trochę drażnił się z nami swoim synem, szokował wieściami:

— Hłasko też był homoseksualistą — podjudzał nas, zmuszał do odpowiedzi, szarpał za włosy i bił głowami o stół, ale cała grupa zgodnie wspomina, że:

— Takiego Profesora, to można na koniec świata i konie — a te kilka miesięcy były jednym z najwspanialszych momentów naszego prostego życia.

Z uwielbieniem wpatrywaliśmy się w jego ojcowską niemalże TWARZ, jego silne ramiona, zdolne unieść każdy wysiłek umysłowy. Z radością przyjmowaliśmy nagany:

— Nie czytają, nie czytają — jak i pochwały:

— Pokolenie x. Niesłychane:

Szczęśliwy ten okres minął szybko, tak jak mijają wszystkie szczęśliwe chwile.

Trochę było niesnasków przy obowiązkowych ocenach wystarczających, ale zmąciło to naszego dobrego samopoczucia i pewności, że zostaliśmy zapłodnieni świętym ziarnem mądrości i kiełkować ono będzie w nas, a my będziemy dawać Jemu świadectwo.

Ja ze swej strony kontynuowałem karierę uniwersytecką, pracowałem w gabinecie kserograficznym, w wolnych chwilach pisałem opowiadania, które wieczorami czytałem swojej żonie i dzieciom do snu.

Dochodziły mnie różne pogłoski, że Profesor starzeje się i bywa niesympatyczny, szczególnie wobec płci przeciwnej (czemu się nie dziwiłem) i proponuje studentkom zakładanie sklepów warzywnych, tudzież opiekowania się dziećmi; ale nie dawałem wiary plotkom. Mali ludzie nigdy nie będą w stanie zrozumieć, jak wielkie dzieło tworzy się w umysłach największych. Plan świata jest wielką mapą, którą tylko wielkie postaci potrafią dostrzec i wpływać na bieg jego dziejów. Ja to wszystko wiem i w skrytości ducha pielęgnuję tę odrobinę złotego deszczu, którą Profesor raczył skropić moją niegodną głowę. Niech nieskalane będzie imię jego.

Właśnie niedawno zawiadomiono mnie poniewczasie, że święty nasz Patron opuścił tę ludzką krainę i udał się tam, gdzie go czekano. Było to zimową porą, pobiegłem truchcikiem na cmentarz. Na grobie, przysypane śniegiem, leżały jeszcze olbrzymie wiąchy kwiatów: a spomiędzy nich wychynęła czerwona wstęga z napisem:

"Ukochany mąż, kochający tato, szacowny dziadek, usłużny sąsiad, szanowany obywatel, fachowiec, znakomity prof. dr hab. Piotr Ojciec”.


JOHANN VREEN, Historye z życia wziente (LastSpring EDITION 1999)



ps. no proszę, jakie delikutaśne ciałko, wystarczyła dwa razy rżąca rzeka i już siniaki z każdej strony

Brak komentarzy: