środa, 4 stycznia 2012

Historia pod koniec wieku



Blisko przełomu wieków naczelny zarząd lekarzy i szpitali podjął decyzję o przeniesieniu nowoczesnego urządzenie rentgenowskiego z przychodni mniejszej miejscowości do szpitala w miejscowości większej.

Pracownicy przychodni patriotycznie zaprotestowali przeciwko takiej niesprawiedliwości i mówiąc:

— My maszyny nie oddamy — postanowili urządzić strajk. Zamknęli się wraz z maszyną w pomieszczeniu i pilnowali jej dzień i noc.

Rozpętana przez kierownictwo szpitala w prasie i telewizji kampania przeciwko zaborczym pielęgniarzom przede wszystkim akcentowała dramatyzm położenia szpitala:

— My se tutaj na górce stoimy...

— Widzi pan, wszystko na plastrach jest przymocowane — mówił jeden z pracowników szpitala prezentując jakoweś zardzewiałe blaszki i pogięte druty; które mogły być wszystkim, ale niekoniecznie urządzeniem służącym do prześwietleń, widocznie inny (z pewnością w dobrym stanie) rentgen był schowany, nie jednoznacznie wynikało z tego, że to szpital jest agresorem (i psują) gdyż chce być w posiadaniu rentgenów dwóch.

Pracownicy przychodni argumentowali jednogłośnie, prosto, bez fałszywego malowania rozdzierających scen:

— My maszyny nie oddamy — i ta forma protestu okazała się być szczerą: nie oddali.

W tym czasie z niedoświetlenia (pomieszczenie w którym przebywały pielęgniarki z pielęgniarzami i maszyną było zbyt małe aby mogli się tam jeszcze zmieścić pacjenci) umarło kilkadziesiąt osób, lecz gdy i ten argument nie przekonał dzielnych przychodnian, zaangażowano do akcji odwetowej brygadę antyterrorystyczną "Czarne Tygrysy". Gdy ci nie dali rady, a za nimi Czerwone a potem Zielone Berety, prezydent państwa podjął dramatyczną decyzję o wielomiesięcznym oblężeniu.

Zbliżał się koniec wieku, oblężenie przeciągało się gdyż oblężeni skutecznie przedłużali sobie życie promieniując się wzajemnie. W całym kraju życie wróciło do normy, tylko mieszkańcy ziem północnych czasem odczuwali leciutkie wstrząsy lub słyszeli głuche odgłosy wybuchów.

Ale nadszedł ten dzień, kiedy to dalsza obrona nie miała sensu. Był to akurat wrzesień albo listopad. Poduszczeni patriotycznym obowiązkiem i historyczną odpowiedzialnością, pracownicy przychodni oddając w niewolę kobiety i dzieci (które później zostały puszczone wolno) i decydując że rentgen nie może i nie powinien dosłać się w ręce znienawidzonego wroga, ze słowami:

— My maszyny nie oddamy.

— My nie mamy i wy nie macie — chciał zakrzyknąć jeden ale w porę zasłonięto mu usta dłonią; — pozostali przy życiu przychodnianie oddali życie w słusznej sprawie eksplodując się w kosmos razem z urządzeniem do prześwietlania klatek piersiowych, kończyn i innych takich. W chwili wybuchu na niebie na chwilę zabłysły nowe trzy lub cztery gwiazdy. Ludzkość oddała hołd w milczeniu.

Na miejscu przychodni postawiono pomnik. A rentgen w szpitali też się znalazł. Pewien lekarz o specjalności na a ... (alchemik bodajże) przyznał się, że rentgen był mu potrzebny do wywoływania zdjęć z Capri, gdzie był z żoną i dzieciakami.

Teraz już może oddać.

Choć przez moment kusiło go, żeby jeszcze trochę potrzymać. Posłużyłby na kliszę z następnych wakacji. A może i mógłby znajomym fotki odbijać. Za niewielką opłatą.


JOHANN VREEN, Historye z życia wziente (LastSpring EDITION 1999)



ps.

Kapitan schodzi ostatni

nieco wzruszon

ma na to kozyr

joł

Brak komentarzy: