czwartek, 12 czerwca 2014

Odcinek z najlepszym koszem w tym sezonie


Tranquillo Cremona (1837-1878 )
9 maja, piątek

My drogi i Miłościwie Nam Panująca na skraju nudy i akcji.

Kropi dzisiaj.
Dramat polski (Mickiewicz, Fredro, Słowacki, Krasiński, Norwid) całkiem spox. Okazało się, że nawet to znam.
Trochę się bałem, kiedy Teletovic zaczął trafiać tróje, ale Miami zrobiło dobrą, solidną robotę i jest 2-0.
2-0 również San Antonio.
Niby oddałem książkę (było ciężko, pożegnaliśmy się chłodno, ale po spięciu na szczycie już poszło bez zbędnych opóźnień), ale jeszcze było to i tamto i tamto, więc bez relaksu, 16:15 i do domu.
Się lenisz, nie idziesz, ja szamię pyszne żarło (kalafior w sosie serkotopionym z szynką i szczypiorkiem + makaron z czymś grzybowym), idę.
Najpierw dobry humor z Głowackim, potem karty z piłkarzami u dzieciaka, następnie najlepszy kosz w tym sezonie: niewielśmy umieli, ale z play-offowym zaangażowaniem walczyliśmy o każdą piłkę, mnóstwo Tomkowych przechwytów, z których nie trafiał z pod kosza, na szczęście mieliśmy Jerzego, Adam trafiał wszystko, mimo jakichkolwiek zasieków, które mu stawialiśmy, Młody wjeżdżał pod kosz, jak chciał, ale kilka piłek stracił, zresztą nie grał z pełnym zaangażowaniem (chyba), ale jeździ na taksie (to było bardzo zabawne ujęcie), nie trafiałem, co mi w ogóle nie sprawiało, to była świetna, bezkonfliktowa, nieambicjonalna, wesoła (pełno śmiechów), zaangażowana, niemarudna (...), koszykówka. Ach, ileż mieliśmy "skomplikowanych", z mnóstwem wymian piłki, akcji, gdzie często miał okazję spod kosza trafiać młody Mateusz.
I zostałem odwieziony do domu.
Dzisiaj w planach były dwa piwa i Szerlok i tak się stało.

Gaetano Previati — Sul prato (1901)

10 maja, sobota

Odcinek z haburgierem

My drogi i Miłościwie Nam Panująca śpimy i realizujemy takie sobie nic.

Przespałem się za mocno (nie uwierzę, że to przez dwa piwa) i wstałem skandalicznie późno: 8:46.
To oznacza pełne 7 godzin snu i wydawało się, że to jest jednak za długo (ból pały).
Nie obejrzałem meczu Wizz, bo to byłoby zbyt emocjonalne dla mnie przeżycie, jeno skondensowany mecz, to była żenująca porażka na 1-2, a szkoda.
Clippers również nie dali rady u siebie z OKC, ten mecz trwał i trwał i trwał i przeciągnął się nawet na pośniadanie. Jajecznica!
Leżakowanie (nietypowe dla mnie), szybko się sprawiłem — w tych nowych okolicznościach.
Skoczyłem w odpowiednim czasie do piekarni i po nabiałowe frykasy.
Idziemy na Niedźwiednik na obiad na hamburgera. Drogo, niespecjalnie smacznie, ale przynajmniej najedliśmy się do syta, a nawet do wieczora.
Spacer z przedłużką.
Śpisz, wyczytałem wszystkie wydrukowane notki z "zawsze po pierwsze" z zapowiedzi sezonu 2012/13 NBA. Pysznie. Dużo markera i długopisu. I jeszcze potem z weryfikacją internetową (kto to był Eric Maynor).
Potem trochę płyt (bo szykuje się Piero Umiliani — WSPANIALE!), zająłem się zmywaniem naczyń, przyszła 22, zlałem wino (wciąż kopie) i już zabieramy się za ostatni duży odcinek.
Więc z tego robienia niczego poczułem spokój i usprawiedliwienie z możliwości niczego — przecież nawet podczas mycia zębów oraz jedzenia się spieszę, co na pewno szkodzi zdrowiu. Brak poczucia, że marnuję czas dzisiaj zupełnie mi nie przeszkadzał.
Wstydliwe to powyżej.
Nie publikować.
Więc czasem udaje się mieć wolne w życiu.



Pompeo Mariani — Sala delle Feste (1915)

http://www.clponline.it/mostre/pompeo-mariani-impressionista-italiano
(świetne, duże, kolorowe)



Pompeo Mariani — Attenti alle pozzanghere (1904-1908)


Brak komentarzy: