niedziela, 29 listopada
Ależ to był wieczór. W opozycji do moich zeszłotygodniowych przechwałek, tym razem nie było wesoło. Chociaż w grze owszem. Trafiłem 2 na... 13 rzutów. Hie, hie. Dwukrotnie zostałem zablokowany. Ogólnie jak się gra prawie 1,5 ha, to każdy ma szansę porzucać, jeno inni częściej trafiają. Inne osiągnięcia w normie: 4 zbórki (2 w ataku — ot tak piłka jakoś spadła), 2 przechwyty, 7 asyt (nie żebym rozgrywał, po prostu pozbywałem się piłki na korzyść tego kto był w pobliżu kosza), ale przy tym 7 strat, głównie kuriozalnych, związanych z nieumiejętnością gry 1 na 1, kozłowaniem wyłącznie prawą ręką czy kompletnie nietrafionymi podaniami do przeciwnika :)
Było miło, spociłem się jak trzeba. W drugiej połowie kryłem Tomka De, który waży jakieś 15 kg więcej ode mnie i narzekał, że nie może przedostać się pod kosz; uwzględniając, że wzrostem i masą dysponuję najmniejszymi liczbami na boisku, to ho ho.
***
Potem od razu na próbę o tej masakrycznej porze, na której ponownie zmieniłem ciuch, ale pod koniec byłem już zmęczony. Dzień okazał się całkiem długi.
Podobnie zresztą było z sobotą, pobudka niezwyczajnie rano, piechotą na osiedle Pogodne, potem z Dżerdżejem i wiolonczelą jechalim na Morenę, gdzie od 10 do 14 bawiliśmy się w nagrywanie. Udało się sfinalizować wokal do "fu fajters", po czym uruchomiliśmy wiolonczelę. Sygnał potężny, dźwięk instrumentu niezwykły — pewnie dlatego, że to nasz pierwszy raz. Extra!
Nie powinienem się powtarzać, jak to genialnie będzie brzmiał ITNON, ale Dżerdżej nagrał kilka odpowiednich partii "smyków" (należy dodać, że jest wiolonczelinowym samoukiem), kilka szmerów i klimatów, Endriu podłączył się ze wschodnio brzmiącym bębenkiem i już mi się podoba. W "muud" mieliśmy klasyczną zabawę, która zazwyczaj dokonuje się przy naszych "masowych" spotkaniach, jak to miało miejsce przy płycie GERARDa "Scotch me!" albo na próbach COUNTRY LOVERS, co nadało utworowi zupełnie nowy wymiar.
Było miło, spociłem się jak trzeba. W drugiej połowie kryłem Tomka De, który waży jakieś 15 kg więcej ode mnie i narzekał, że nie może przedostać się pod kosz; uwzględniając, że wzrostem i masą dysponuję najmniejszymi liczbami na boisku, to ho ho.
***
Potem od razu na próbę o tej masakrycznej porze, na której ponownie zmieniłem ciuch, ale pod koniec byłem już zmęczony. Dzień okazał się całkiem długi.
Podobnie zresztą było z sobotą, pobudka niezwyczajnie rano, piechotą na osiedle Pogodne, potem z Dżerdżejem i wiolonczelą jechalim na Morenę, gdzie od 10 do 14 bawiliśmy się w nagrywanie. Udało się sfinalizować wokal do "fu fajters", po czym uruchomiliśmy wiolonczelę. Sygnał potężny, dźwięk instrumentu niezwykły — pewnie dlatego, że to nasz pierwszy raz. Extra!
Nie powinienem się powtarzać, jak to genialnie będzie brzmiał ITNON, ale Dżerdżej nagrał kilka odpowiednich partii "smyków" (należy dodać, że jest wiolonczelinowym samoukiem), kilka szmerów i klimatów, Endriu podłączył się ze wschodnio brzmiącym bębenkiem i już mi się podoba. W "muud" mieliśmy klasyczną zabawę, która zazwyczaj dokonuje się przy naszych "masowych" spotkaniach, jak to miało miejsce przy płycie GERARDa "Scotch me!" albo na próbach COUNTRY LOVERS, co nadało utworowi zupełnie nowy wymiar.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz