niedziela, 6 grudnia
Tym razem w piątek wyjątkowo było skromnie — dwóch na dwóch (ale sporo grało w siatkę). No i poprawiłem się w porównaniu z zeszłym tygodniem: 11/41 — skuteczność wzrosłaaaaaa. No, ale Andrzej O., którego kryłem, mówił, że nie mógł się ode mnie odczepić. Dobrze. Najzabawniejsze i tak było ok. 21:15, kiedy Jurek zostawił wiadomość, czemu nas nie ma na próbie — okazało się, że nikt go nie poinformował! Przynajmniej się chłopak przejechał rowerem. Eh, te żarciki.


***
W piątkowej gazecie bryndza. Podobnie bezhistoryczna niedziela. Więc mogę sięgnąć do poruszającego wywiadu z zeszłego tygodnia z Brunonem Zwarrą. Owszem muszę przyznać, że "Wspomnień gdańskiego bówki" nigdy nie czytałem, choć zawsze to gdzieś zalegało w bibliotece. Podobnie jak nie przeczytałem historii Gdańska i wielu innych pozycji, ale ja jestem ignorantem, więc mi to nie przeszkadza.

W pewnym momencie przeradza się to w pojedynek dwóch pisarzy: Zwarra v. Grass. Rzecz jasna — nierówny. Trudne do wyobrażenia są pokłady goryczy, który przeżył, napisał swoje historie i musi się spowiadać z tego, dlaczego Grassa nie lubi. Oczywiście obecnie pozycja tego drugiego, który zawstydził może nie turbodynamomena, ale na pewno wielu wierzących weń wyznawców, nie jest już taka mocna, ale nieporównywalna z obecnym mieszkańcem Oliwy.
Zwarra jako pisarz miał pecha (zapewne też nie ten talent), "od 35 lat nie ukazała się żadna recenzja" z 10 książek, które napisał — z artystycznego punku widzenia (dodatkowo podbudowanego autentycznością wydarzeń) to może boleć, ale czasy są teraz takie, że jak Tymon przez rok nagrywa album, to otrzyma za niego teraz kilka recenzji (w tym część niepochlebnych), a za kilka miesięcy nikt się o tym nie zająknie. Ba, gdzieś w USA 350 osób przez 8 miesięcy za 100 mln dolarów kręci jakiś film, który inny amator ukradnie za darmo, obejrzy wieczorem między jednym a innym filmidłem i zapomni, że coś takiego widział. Taki los. Jakże dzisiaj jest łatwiutko sobie pożywać.
Paradoksem historii jest, że po Gdańsku rozwieszone są tablice z wypisami z książek człowieka z Waffen SS czy syna z rodziny napływowej. Ciekawe, czy znalazło się tam miejsce dla Zwarry. Z pewnością w jego słowniku nie ma pojęcia fikcja literacka, przynajmniej, kiedy ma na myśli "Die Blechtrommel", gdzie wg niego Grass "ośmieszył prawdziwych pocztowców", a "Kaszubów przedstawił jako notorycznych podpalaczy, identycznie jak robiła to przedwojenna propaganda niemiecka".

I to jest ciekawostka, w którą trudno byłoby mi traktować to wg moich tradycyjnych radykalnych rozwiązań. Bowiem jest to emocjonalnie sytuacja, którą jest mi trudno sobie wyobrazić, a jednak jakoś czuję jej niewiarygodny kaliber. To nie to samo, że ktoś ignoruje moje genialne posunięcia w muzyce, a ja nie mam z tego należnych mi kokosów.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz