niedziela, 6 grudnia
Tym razem w piątek wyjątkowo było skromnie — dwóch na dwóch (ale sporo grało w siatkę). No i poprawiłem się w porównaniu z zeszłym tygodniem: 11/41 — skuteczność wzrosłaaaaaa. No, ale Andrzej O., którego kryłem, mówił, że nie mógł się ode mnie odczepić. Dobrze. Najzabawniejsze i tak było ok. 21:15, kiedy Jurek zostawił wiadomość, czemu nas nie ma na próbie — okazało się, że nikt go nie poinformował! Przynajmniej się chłopak przejechał rowerem. Eh, te żarciki.
Film "Hangover" (polski tytuł nawet odpowiedniejszy — "KacVegas") był sympatyczną głupią komedią w sam raz na relaks — pełną specyficzych pomysłów, trochę w duchu "Superbad". Pełna rozrywka.
Się powoli przygotowuję na ogarnięcie ITNON, przed sesja basu będę musiał jeszcze odwiedzić salę i zrobić parę gitar rytmicznych. Tymczasem w sobotę zarejestrowałem piloty wokali do "ketus death II" (który raczej będzie musiał być chyba III?) i już trzeba było się wybierać na Stogi — w końcu w piątek była "Barbórka". Wizyta tradycyjnie się udała i sobota zeszła. Jako że z różnych względów żadnego z filmów nie udało nam się obejrzeć w całości, miałem okazję na mecz Cavs-Mavs. Cleveland na razie się nie przemęczają, ale wygrywają, Shaq nie błyszczy, prędzej Varejao, ale dla nich ten sezon zacznie się dopiero w maju. Jestem coraz bliżej szczątkowego pełnego obrazu tegorocznego sezonu nba. I nie tylko ja czasem nie dorzucam do kosza zza lini 3 pkt.
***
W piątkowej gazecie bryndza. Podobnie bezhistoryczna niedziela. Więc mogę sięgnąć do poruszającego wywiadu z zeszłego tygodnia z Brunonem Zwarrą. Owszem muszę przyznać, że "Wspomnień gdańskiego bówki" nigdy nie czytałem, choć zawsze to gdzieś zalegało w bibliotece. Podobnie jak nie przeczytałem historii Gdańska i wielu innych pozycji, ale ja jestem ignorantem, więc mi to nie przeszkadza.
W wywiadzie przewijają się dwie kwestie, które mają zupełnie inny ciężar gatunkowy, a jednocześnie trudno je rozdzielić (fikcja literacka i historia). Nikt nie zaprzeczy bowiem, że bycie Polakiem w Gdańsku w 39 było sielanką, więc przeżycie jest kwestią nadrzędną, pozostaje mieć szacunek dla wytrwałości człowieka, który to przeżył.
W pewnym momencie przeradza się to w pojedynek dwóch pisarzy: Zwarra v. Grass. Rzecz jasna — nierówny. Trudne do wyobrażenia są pokłady goryczy, który przeżył, napisał swoje historie i musi się spowiadać z tego, dlaczego Grassa nie lubi. Oczywiście obecnie pozycja tego drugiego, który zawstydził może nie turbodynamomena, ale na pewno wielu wierzących weń wyznawców, nie jest już taka mocna, ale nieporównywalna z obecnym mieszkańcem Oliwy.
Zwarra jako pisarz miał pecha (zapewne też nie ten talent), "od 35 lat nie ukazała się żadna recenzja" z 10 książek, które napisał — z artystycznego punku widzenia (dodatkowo podbudowanego autentycznością wydarzeń) to może boleć, ale czasy są teraz takie, że jak Tymon przez rok nagrywa album, to otrzyma za niego teraz kilka recenzji (w tym część niepochlebnych), a za kilka miesięcy nikt się o tym nie zająknie. Ba, gdzieś w USA 350 osób przez 8 miesięcy za 100 mln dolarów kręci jakiś film, który inny amator ukradnie za darmo, obejrzy wieczorem między jednym a innym filmidłem i zapomni, że coś takiego widział. Taki los. Jakże dzisiaj jest łatwiutko sobie pożywać.
Paradoksem historii jest, że po Gdańsku rozwieszone są tablice z wypisami z książek człowieka z Waffen SS czy syna z rodziny napływowej. Ciekawe, czy znalazło się tam miejsce dla Zwarry. Z pewnością w jego słowniku nie ma pojęcia fikcja literacka, przynajmniej, kiedy ma na myśli "Die Blechtrommel", gdzie wg niego Grass "ośmieszył prawdziwych pocztowców", a "Kaszubów przedstawił jako notorycznych podpalaczy, identycznie jak robiła to przedwojenna propaganda niemiecka".
W pewnym momencie przeradza się to w pojedynek dwóch pisarzy: Zwarra v. Grass. Rzecz jasna — nierówny. Trudne do wyobrażenia są pokłady goryczy, który przeżył, napisał swoje historie i musi się spowiadać z tego, dlaczego Grassa nie lubi. Oczywiście obecnie pozycja tego drugiego, który zawstydził może nie turbodynamomena, ale na pewno wielu wierzących weń wyznawców, nie jest już taka mocna, ale nieporównywalna z obecnym mieszkańcem Oliwy.
Zwarra jako pisarz miał pecha (zapewne też nie ten talent), "od 35 lat nie ukazała się żadna recenzja" z 10 książek, które napisał — z artystycznego punku widzenia (dodatkowo podbudowanego autentycznością wydarzeń) to może boleć, ale czasy są teraz takie, że jak Tymon przez rok nagrywa album, to otrzyma za niego teraz kilka recenzji (w tym część niepochlebnych), a za kilka miesięcy nikt się o tym nie zająknie. Ba, gdzieś w USA 350 osób przez 8 miesięcy za 100 mln dolarów kręci jakiś film, który inny amator ukradnie za darmo, obejrzy wieczorem między jednym a innym filmidłem i zapomni, że coś takiego widział. Taki los. Jakże dzisiaj jest łatwiutko sobie pożywać.
Paradoksem historii jest, że po Gdańsku rozwieszone są tablice z wypisami z książek człowieka z Waffen SS czy syna z rodziny napływowej. Ciekawe, czy znalazło się tam miejsce dla Zwarry. Z pewnością w jego słowniku nie ma pojęcia fikcja literacka, przynajmniej, kiedy ma na myśli "Die Blechtrommel", gdzie wg niego Grass "ośmieszył prawdziwych pocztowców", a "Kaszubów przedstawił jako notorycznych podpalaczy, identycznie jak robiła to przedwojenna propaganda niemiecka".
Z kolei zawsze ma się podejrzenia wobec człowieka, który wydaje się tak zapalczywy w swoich przekonaniach. Ponadto minęło już tyle lat.
I to jest ciekawostka, w którą trudno byłoby mi traktować to wg moich tradycyjnych radykalnych rozwiązań. Bowiem jest to emocjonalnie sytuacja, którą jest mi trudno sobie wyobrazić, a jednak jakoś czuję jej niewiarygodny kaliber. To nie to samo, że ktoś ignoruje moje genialne posunięcia w muzyce, a ja nie mam z tego należnych mi kokosów.
I to jest ciekawostka, w którą trudno byłoby mi traktować to wg moich tradycyjnych radykalnych rozwiązań. Bowiem jest to emocjonalnie sytuacja, którą jest mi trudno sobie wyobrazić, a jednak jakoś czuję jej niewiarygodny kaliber. To nie to samo, że ktoś ignoruje moje genialne posunięcia w muzyce, a ja nie mam z tego należnych mi kokosów.
To nawet jest niezły wyjściowy pomysł na historię o historii. Brunon Zwarra idzie sobie do domu, ale nie może przejść bo Sporthalle Strasse jest zablokowana przez defiladujące oddziały Waffen SS. W szeregu umundurowanych dostrzega Guntera Grassa, który ładnych parę lat później przyjmuje honorowe obywatelstwo miasta Gdańska. Niezły zakręt.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz