czwartek, 8 września 2011

plany, plany i...


niedziela, 4 września
Skoro wczoraj robiłem dół, to dzisiaj miałem robić górkę.
Przygotowani, wstalim, zjedlim i czekalim. Jerzy przyjechał, owszem, ale już nie odjechał. Zatem po chwili płonnych nadziei uznaliśmy, że trzeba ruszyć w trasę. Skoro wałówa już przygotowana. Pojechaliśmy do Otomina, potem ruszyliśmy czarnym, zgubiliśmy się, odnaleźliśmy się, potem zgubiliśmy się znowu, poszliśmy niebieskim, ale już po małej mitrędze postanowiliśmy (łaskawym) odpuścić wielką trasę, więc wróciliśmy klasycznie zielonym do domu. Uznaliśmy, że i tak zrobiliśmy szybkim tempem prawie 30 km. A co.
***
Zrobiliśmy foto rozsypującej się stodole. Jeszcze stoi. Ten fragment betonozy nieustająco przypomina Ayamonte, szczególnie w te wypalające słońcem upalne dni. Ale mi się to podoba! Połapałem jeszcze trochę słońca. Też mi się to podobało. Koszulkę wkładałem tylko w miejscach bardzo publicznych. Broda mi pachnie słońcem, powietrzem i naturą. Dzikus taki. Dzięki całodziennym przygodom baaardzo wcześnie poszedłem spać.
***
Ha, w sobotę było "Revolutionary Road" (2008), czyli nie warto się za bardzo rozwodzić. Dzieciak grał tak samo, jak zawsze, Kate wyglądała najlepiej w historii, a Sam Mendez lepiej nie mógł skręcić tej naciąganej historii. A, oboje stwierdziliśmy, że co jak co, ale z taką nie można by było wytrzymać.
***
Dobra w wista rozgrywka.

Brak komentarzy: