wtorek, 20 kwietnia 2010

teges jueges

U mnie sezon ogórkowy (wciąż robię to samo, nawet Pyszczku dała mi wolny wieczór na zabawy). Wciąż jestem podminowany, więc co mi tam. Na szczęście zaczęły play-off nba.
***
Umieszczane już po czasie (względy "polityczne"), ale porządek obrad musi być:

poniedziałek, 18 stycznia
Chłopaki zwożą sprzęt, nagrywają bas i perkusję. Krzywo, marnie, cud, że się udało nagrać w ogóle. Numery pozbawione wstępów, które były nie do zagrania. Tempo obu szybsze niż na sali prób. Ja przyszedłem o 17, do 19 zdążyłem podłączyć gitarę, a realizator kombinował z dźwiękiem do podstawowych chwytów "cornershop". Coś tam grało, ale bez rewelacji.
wtorek, 19 stycznia
A. nagrał wszystkie gitary i zaśpiewał wokale, które realizator na bieżąco obrabiał rewelacyjnym autotunem, właściwie niemal każda sylaba wyrównana. Ja przyszedłem o 17, moja gitara (stare struny, strojenie do D, zły sygnał) odpadła, więc zagrałem na gitarze A. Podstawowy riff w "cornershop" nie pasował (podstawa piosenki!, jak niegdyś sądziłem), więc tylko dźwięki (które podobne grałem już setki razy, fuj) + wypuszczane chwyty w tremolo. Skoro tak ma być, niech będzie.
środa, 20 stycznia
Zwolniłem się z roboty, zjadłem placek po cygańsku w barze i do pracy. Poszło wyjątkowo łatwo, obniżyłem gitarę A. do D, zagrałem swoje partie do "uaua" - pasowały. W międzyczasie zadzwonił A. i przez 9 minut nawijał, że "uaua" jest za szybko i musimy to nagrać jeszcze raz. Powiedziałem, że takie decyzje powinniśmy podejmować wspólnie, ponadto muszę się zapytać realizatora, czy w ogóle tak można. Okazało się, że nie można, bo ponowne nagranie piosenki kosztuje dodatkowo normalną stawkę (później było na mnie, że jestem miękkim negocjatorem).
czwartek, 21 stycznia
A. przez cały dzień wydzwania do wszystkich i przekonuje, że "uaua" jest za szybko i musimy to nagrać jeszcze raz, a realizator już ma nic nie robić z tym numerem. Johny mówi, że trudno mu się odnieść, bo go nie słyszał. Potem, jak go usłyszał, stwierdził, że numer jest zajebisty w tym tempie i że potrzeba nam było kogoś z zewnątrz, kto na to spojrzy. Ja uznałem, że muzyka KA jest wieśniacka i zawsze taka była, ale teraz przynajmniej ktoś nas porządnie zagrał. Zresztą granie heavy-rocka w stylu Foo Fighters czy szybkiego college-rocka przez nas, starych dziadów, wydaje się przewrotny i całkiem w stylu KA. To byłoby przynajmniej jakieś zaskoczenie.
piątek, 22 stycznia
Mamy zebranie na próbie, gdzie A. wytacza ciężkie działa. Dla mnie najcięższe do zniesienia jest, że: "nie płacimy, bo to my teraz mamy kasę, więc mamy argument w ręku". Obrzydliwe. A mówi się, że Polacy to naród cwaniaczków. Dla A. najważniejsze jest, że piosenka w tym tempie nie pasuje do słów, to nie jest jego muzyka i w takim wypadku on tego nie chce, i nie chce, żeby "jego głos był internecie". Litości. Argumenty, że połowie zespołu (Johny, ja) się tak podoba, nie grają roli. Jurek podjął wątek, że "warto przyoszczędzić parę stówek", wobec czego brakło nam słów i uznaliśmy, że niech se robi co chce, czyli w tym wypadku negocjuje z realizatorem, czy za połowę
stawki nie nagra "uaua" w JEDYNYM PRAWIDŁOWYM TEMPIE.
Co mnie zaskoczyło, co jednocześnie jest paradoksalne, smutne, ale pozwala uśmiechnąć się z niedowierzaniem, to wiele słów A. o tym, czym naprawdę jest Kevin Arnold, a szczególnie złowróżbne zdanie: "jesteś z nim (realizatorem), czy z zespołem?". Ta dam!(do tonu głosu dołączone było spojrzenie, którego jeszcze nie widziałem u A., i w ogóle rzadko w życiu, we wczesnym dzieciństwie, potem unikałem niebezpieczeństw, z reguły wtedy ktoś trzymał mnie "za wszarz" i jedyną moją myślą było, żeby się wyrwać i uciekać ile sił w nogach).
sobota, 23 stycznia
Johny jest wstrząśnięty, zszokowany, wypaplał wszystko Asi, która w poniedziałek powiedziała mi "moją" kwestię, że wydawało się, że to Polacy...Trzeba być niepoprawnym optymistą (albo mieć coś nie tak pod sufitem), by sądzić, że po takich przejściach zespół miałby funkcjonować na dotychczasowych zasadach.
Osobiście bym nawet sam dołożył resztę i zapłacił za nagrane dwa numery (nawet, jeżeli by poszły do szuflady), ale niestety kasa jest u A., he he. Wydawać by się mogło, że takie rzeczy to tylko w filmach.
wtorek, 26 stycznia
Realizator okazał się bardzo ugodowy, właściwie bez zbędnych spięć zgodził się na ponowną realizację numeru w jedynym właściwym tempie, i to nawet za 1/3 normalnej stawki. Można więc powiedzieć, że wyszło na Jurka "zaoszczędzić parę stówek" i A. Taki los. Specyficzne było, że A. forsował wersję, że to również wina realizatora, że numer jest w zbyt szybkim tempie. wtf?
wtorek, 16 lutego
Podczas mojego urlopu Johny nagrał perkusję w jedynym właściwym tempie i to nawet do metronomu (wykuł na blachę), za co nawet A. go pochwalił. Jurek nic nie wykuł, więc nagrał bas po kawałkach, który potem miał być kopiowany. Po kilku dniach A. zadzwonił do Johnego, że wolniejsza wersja w jedynym właściwym tempie mu się nie podoba, i że teraz woli tamtą szybszą. Pff. (albo ta dam!) (albo kropka) (może wielokropek)
środa, 24 lutego
Poprzez Jurka przekazaliśmy z Johnym swoją działkę do zapłaty transakcji, która ma ostatecznie nadejść w najbliższy piątek. Jurek klarował, że w przyszłości perkusja powinna być układana, a nie nagrywana, żeby brzmiało dobrze. I że podobno A. wolał wersję szybszą, bo wolniejsza, mimo że teoretycznie poprawnie zagrana, to przy wolniejszym graniu wychodzą braki techniczne i jest wrażenie jakby była grana "do tyłu". Na pytanie, czy słyszał wolną wersję, Jurek odpowiedział, że nie. W ogóle chciał chyba się pozwierzać, bo odprowadził mnie aż do przystanku, na szczęście autobus szybko nadjechał, heh.
wtorek, 2 marca
Mieliśmy prawie próbę. Jurek przyszedł z nowymi pomysłami. Że wobec braku czasu Johnego trzeba "zatrudnić" rezerwowego perkusistę (np. Bandrowskiego)(nawet jest już z nim po słowie), który będzie znał 10 numerów i tyle wystarczy na koncerty. He, he, powiedział, że nie chce robić z A. kolejnych piosenek, bo coś tam, wolałby, żeby też tylko nauczył się na pamięć tych 10 piosenek.Johny przyjął to ze spokojem, bo choć jak mówi, nie ma problemów z tożsamością, to zastanawia się czy w ogóle grać dalej na perkusji, bo "nie ma czasu, żeby wyćwiczyć to, co chciałby grać". Więc zagraliśmy z Jurkiem dwa motywy i przez chwilę było sympatycznie, taki szybki rock (to jak po okresie przerwy spotykasz się z byłą dziewczyną i przez chwilę masz wrażenie: "ej, jest tak fajnie, jak kiedyś bywało").
Przyszedł A. (i nie ma to związku z treścią następnego nawiasu) (i wtedy przychodzi myśl, że nie jesteście już nastolatkami, tylko starym małżeństwem w trakcie separacji) (hie, hie) (i miej oczy człowieku, w końcu przyzwyczajenie i znana niewygoda nie jest korzystna dla "sztuki") i zagraliśmy fragment, co wcale nie było jakieś najgorsze.
Więc myślę, że skoro chłopaki (A., Jurek) mają pomysły i plan działania, to na mnie już pora.
wtorek, 16 marca
Johnego nie było. No w końcu powiedziałem, co miałem do powiedzenia (iż rezygnuję). Bez podawania przyczyny — a co tam, nie należy im się. Śmieszne było zachowanie A. wobec słów, którymi potem epatował: ze słowami "co ja tutaj robię" wziął i zaczął składać "zabawki" i już brał się do wyjścia.
Wyszło właściwie na to, że musiałem ich (Jurka i A.) przekonywać (wujek dobra rada), że mają znakomity moment, bo zespół jest w przebudowie, dwa dobrze zrealizowane nagrania, że teraz nie trzeba silić się na próby, żeby krzywo wykonywać te czy inne piosenki, tylko wziąć się do menedżerki i wysłać utwory tam i siam. No przecież przygotowałem okładkę nawet.
***
Ale A. już się zdążył obrazić, rzucał słowami "niepoważne", "nieodpowiedzialne", "dziecinada", "trzeba było powiedzieć wcześniej", "szkoda czasu", "po co myśmy to robili" — uznałem więc, że gdybym nawet powiedział o co mnie się rozchodziło, to i tak by nie zrozumiał.
***
Decyzja moja wpłynęła też niekorzystnie na Johnego pozycję w zespole, który pod nieobecność został obdarowany wątpliwościami: "potrzebujemy perkusisty, który przychodzi, jest obecny, a nie, że następny przyjdzie i powie, że już nie chce grać".
***
Jurek mnie zaskoczył, bo oprócz swoistej satysfakcji, którą sobie wykreował ("wiedziałem, że coś się kroi!"), był tym katalizatorem, który (dla chęci przyszłej sławy oczywiście: "niech to będzie nasz ostatni strzał") starał się udobruchać A. i oferował mu swoją szeroko zakrojoną pomoc. Potem zajęli się sobą, więc jeszcze z głupoty walnąłem/zgodziłem się, że w kwestii korzystania z sali, to mogą płacić tylko za "dni wykorzystane" — co będę musiał odszczekać, bo niby dlaczego mieliby sobie przychodzić kiedy chcą, a my będziemy płacić (takim miesiącem "trudnym" do rozważenia jest właśnie marzec, bo już mija, a zapłacić trzeba). Zatem wysłałem e-mailowe ultimatum, żeby zadeklarowali się do końca miesiąca, czy grają/nie grają itp.
***
Natomiast, co mnie uderzyło i właściwie powinienem się oburzyć, ale chce mi się śmiać (w ogóle po tych ekscesach uznałem, że najwyższy czas i uff) — bo obaj przez chwilę uderzyli w jeden ton: "szkoda jego(ich) straconego czasu", który "mogli poświęcić dzieciom albo innym ważnym sprawom". Już nie będę wdawał się w dyskusję, dlaczego posiadanie dzieci miałby stawiać człowieka na wyższym poziomie "społecznym" (czy jakimkolwiek innym) niż człowieka, który ich nie posiada. To raz. Dwa, dlaczego ich czas jest niby cenniejszy niż mój?
środa, 17 marca
Johny przechodzi ciężki okres (wycinane synu migdałki), więc nie w głowie mu zamieszanie. Jurek do niego dzwonił (ma chłopak sentyment), że ma dwa rozwiązania: 1. stary kevin — ty, ja, on; 2. A., Jurek, jakiś perkusista i — uwaga — Johny na klawiszach. Będzie też do mnie dzwonił, eh.
piątek, 19 marca
Z biegiem czasu aż się nie przejmuję tak tymi wydarzeniami, aczkolwiek nie doszedłem do wniosku, że "a co tam, warto dalej grać razem", co to — to nie. Gupie, bo gupie, ale zasady trzeba mieć. W końcu hobby = przyjemność.
W międzyczasie Johny umieścił jedną z piosenek na myspace, w końcu takie były ustalenia i w końcu to spuścizna tego składu zespołu. Tymczasem zadzwonił do niego A. i poprosił o usunięcie numeru z myspace. Kiedy Johny zaprotestował, A. zaczął go straszyć sądem, że ma prawa autorskie do lini melodycznej i tekstu. Ho ho. Myślę, że to taki moment, kiedy mogę użyć sformułowania (a wiadomo, że zazwyczaj nie mam z tym problemu) — brak mi słów.
***Ale w końcu mamy piątek, będziem bieżyć na kosza, więc na zakończenie spojrzenie z uśmiechem: A. nalegał, żeby przetłumaczyć teksty piosenek, bo "warto by było, by ludzie wiedzieli o czym śpiewamy". Tomek dokonał tłumaczenia, i cóż. Może lepiej byłoby, żeby nie wiedzieli.
***
ps. zainspirowany ostatnimi wydarzeniami zmieniłem imiona niektórych "bohaterów", bo kto wie.
ps.2. czy to nie jest jak z jakiejś książki czy filmu o zespołach rockowych?
ps.3. tak pisałem Johnemu, że taki obcjokrajowiec pewnie ma zupełnie inne odczucia i myśli na przykład tak: "te chłopaczki z tego zespołu, to jacyś tacy niepoważni frajerzy: płacą za salę, ale na nią nie przychodzą za często; niby grają, ale nic nie robią w kierunku rozpropagowania muzyki; nic im się nie chce; jak można zaoszczędzić kaskę, to nie — gotowi są płacić za nagranie, nieważne czy się podoba czy nie; nie dość, że nie umieją grać na instrumentach, to nawet nie wykazują zainteresowania = czyli jak zwykle ci Polacy: głupi, leniwi, żadnej aktywności, tylko jak rolnicy czekają na dary z unii".
ps.4. to mój post nr 300. Jeszcze 4 play-off i 40 (jak powiedział Jerzy). Szybko leci.

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Wow...

Anonimowy pisze...

Cześć! W końcu się dowiedziałem jak się mają sprawy naprawdę. Widzę, że pierwsza kłótnia w zespole była też ostatnią i kto nie wybrał jedynej i słusznej opcji ten został zdrajcą narodowym he he. A ja naiwnie myślałem, że można mieć inne zdanie i mimo to działać razem (najwyraźniej mam nierówno pod sufitem albo jestem i byłem naiwniakiem-optymistą). Co do żalu za straconym czasem to ja tego nigdy nie mówiłem - mówiłem jedynie o stracie pieniędzy, które można było inaczej spożytkować niż na nagranie skromnego epitafium dla zespołu, który niebawem przestanie istnieć. Nie wrzucaj mnie więc do jednego worka z Nicolasem.
Co do katalizatora i "przyszłej sławy oczywiście" to z mojego punktu widzenia wyglądało to tak.
Gramy niby próbę aż tu nagle Mat oznajmia że kończy współpracę i już. Umywa ręce, róbmy co chcemy z tymi kawałkami. W tym momencie staje się dla mnie jasne, że stary Kevin już nie istnieje. Uznałem, że szkoda aby nasz wspólny dorobek zmarnował się więc namówiłem Nicolasa aby nie rezygnował. W końcu co Kevin mógł zrobić konstruktywnego z kawałkami po francusku?(a mówiłem żeby nagrać jeden po polsku hehe) Co najwyżej postawić sobie mały nagrobek. Nie mam usposobienia grabarza więc ważniejsze było dla mnie aby nasz dorobek stał się zaczynem czegoś nowego. Błędem było pominięcie Tomka we wspólnych planach, wtedy nie dyskutowalibyśmy o tworzeniu nowego zanim godnie nie pogrzebalibyśmy starego. No cóż nie ode mnie zależał termin tej rozmowy,wolałbym aby Tomek był obecny, ale w końcu jestem wieśniakiem któremu żadne wyjaśnienia się nie należą nawet po 11 latach współpracy.
Pozdrawiam - były kolega z zespołu Jurek.