czwartek, 15 kwietnia 2010

Opowieści o zwyczajnym szaleństwie

piątek, 9 kwietnia

Skoro Johny nie mógł, to zawitałem na salę samotnie i dograłem drugą częśc partii gitar dla Wojta. Co do pierwszej Wojt jest zadowolony, więc ja też jestem. W drugiej partii trafiły mi się fragmenty bardziej akustyczne, więc ograniczyłem się do rejestracji partii, które wymysliłem już uprzednio podczas prób. Jeden numer trzeba machnąć z kamerą pogłosową. Jeden szkic prawdopodonie jest do wyrzucenia, choć dorzuciłem do niego wstęp w stylu Ac/DC a potem zwrotkę lekko bossa-indie-rock, ho ho.
Już na samo zakończenie dograłem aktualny stan refrenu (powoli przychodzą mi poszczególne elementy słów) szkicu, który miał być eelsem, ale zrobił się malkmusem. Ale z riffu wstępnego jestem nawet zadowolony. W końcu jakaś zwrotka musi być. Tytułu (słów refrenu) nie zdradzam, bowiem jego treść w połączeniu z melodią stanowi całe clue tej zabawy.
Muszę jeno pozbyć się maniery nagrania z próby, żeby to ciut zabrzmiało.
***
Wieczór już został bardzo króciutki, więc widziałem fragment meczu Liv-Benfica, do snu "Dziecko Rosemary" i już mnie nie było.
***
A Pyszczku było na rowerach zamiast na salsie. Podobno nie do wytrzymania.
***
Ej, no piękny fragment z forum (http://www.porcys.com/Forum.aspx?id=2603&p=8):
"a i bym zapomnial. po raz pierwszy od dawna ogladalem mecz w polsacie. kurwa, ktos ogarnal sklad studio? smietanka z piotrem r. na czele! nie moge patrzec na jego zakazana morde. nawet przez telewizor bije od niego menda. drugi to hajto. pierdolil jedno bez sensu, ripostowal go wojtek, po czym w odpowiedzi zaprzeczal sam sobie. kolejny przemytnik. w ogole to bylo studio sportowe czy kryminalni? gdzie jest komisarz zawada sie pytam?! kurwa, kolko wzajemnej adoracji i lizania sie po fiutach. kumple mati borka".

wtorek, 13 kwietnia

"Rebecca" (1940) to nie był najlepszy film Hitchcocka. Ale ładnie zfilmowany. A aktorka przypominała mi chwilami Kate Winslett. Ale zbyt egzaltacyjno-ekstatycznie było momentami. W połowie filmu wołaliśmy do ekranu: "ale weź się w garść kobieto na litość boską!".

W piątek na koszu był Tomek, graliśmy 4/4, oni mieli rezerwowego. Było przyjemnie, z "oklaskami". 8/25, 5 zb., 5 strat, 3 as. Ale za to buty! 89 zeta, a różnica niewiarygdona — czułem, ze skaczę co najmniej 2 cm wyżej! Stopa opatulona, jakbym grał ubrany w poduszki.
***
Oglądaliśmy "Opowieści o zwyczajnym szaleństwie". Oczywiście bardzo fajne. Oczywiście zabijać się o to nie ma co. Ale sympatyczne, intrygujące, pomysłowe. Z pewnością nie-zwykłe.

Dwie ciekawostki. Orange chyba nie przwidziało takiej sytuacji, że nagle wszyscy będą chcieli dzwonić — bo sieć była dosłownie niedostępna w sobotę rano.
Powinienem się domyśleć, że pracownicy biedronki i lidla dostaną wolne w niedzielę (ciekawe, czy będa musieli odpracować). Na szczęście mieliśmy zapas kapuśniaka zasłoikowany i kwestia obiadu nie stała się tragedią.
***
W poniedziałek rozwinąłem mikrofon, wymyśliłem na akustyku melodie do zwrotki i refrenu "malkmusa", nagrałem to, piosenka pod tytułem, którego nie zdradzę szykuje się. Johny mówi, że fajne. Szczęśliwie też znalazłem niezły riff, który nagrałem w czwartek — to też się mu podoba.
Jest nad czym pracować.


środa, 14 kwietnia

W poprzedni wieczór ogarnąłem drugą część numerów Wojta. Te już nie były takie spektakularne — właściwie nic nie wymyślałem nowego, jeno przypominałem sobie, jak tam gram. Czasem moje zapisy kartkowe są niedoskonałe: za cholerę nie mogę pojąć, co tam jest nagryzdolone, numery progów i strun nijak nie pasują do tego co gram.
***
"Doghouse" (2009) zaczął się nieźle: prawdziwy angielski angielski, przekleństwa. kilku aktorów z sensacyjno-łobuzerskich angielskich filmów. Później co prawda przeradza się w horror z przymróżeniem oka, ale humor niektórych scen jest zniewalający, momentami nieźle się bawiliśmy.

Christina Cole grała recepcjonistkę Ocean Club w "Casino Royale".

Brak komentarzy: